Witryna Czasopism.pl

nr 16 (218)
z dnia 20 sierpnia 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

HERBERTOLOGIA STOSOWANA

Najnowszy numer „Kwartalnika Artystycznego” (nr 2/2008) to ponad 330 stronic tekstu, podzielonych na dwie części. Na pierwszą z nich składa się kolejny numer „Kwartalnika” z nowymi wierszami, prozami, szkicami i recenzjami, a na drugą – specjalny, ponad stustronicowy dodatek poświęcony Zbigniewowi Herbertowi. Zajmę się głównie treściami według mnie zasługującymi na lekturę, a całą resztę potraktuję po macoszemu.


HIPOKRYZJA INTELIGENCJI


Lekturę dodatku poświęconego Herbertowi można rozpocząć od pierwszych jego stron, a więc od przypomnienia sobie pięciu wierszy poety (wiersze te ukazały się w „Kwartalniku” nr 1/1998, a później jeszcze trafiły do Epilogu burzy), takich jak Pan Cogito. Ars longa („Napuszone manifesty / wojny domowe / walne bitwy / kampanie / napawały Pana Cogito / nudą”) czy Telefon („słaby ze mnie / piastun nicości / nigdy w życiu / nie udało mi się / stworzyć / przyzwoitej abstrakcji”). Prawdziwa czytelnicza radość dopadła mnie jednak kilka stron dalej, wraz z tekstem otwierającym dział Głosy i glosy w 10. rocznicę śmierci Zbigniewa Herberta. Chodzi o Złote runo Zbigniewa Herberta autorstwa Stefana Chwina, którego to autora wychwalałem już w „Witrynie” niemiłosiernie przy okazji innego eseju (chodziło o tekst w „Tygodniku Powszechnym” na temat przyszłości naszej narodowej kultury). Sytuacja się powtarza – ponownie podpisuję się pod każdym właściwie zdaniem autora Żony prezydenta. Szczerze i bezlitośnie pisze Chwin o hipokryzji polskiej inteligencji, która duchowo identyfikowała się z Panem Cogito, jednak de facto nigdy nie brała tej postaci i jej życiowej postawy na serio. Zajmuje się Chwin również samym Herbertem i jego poezją, moralnymi nakazami i reprezentowanym przez niego patriotyzmem śmierci („Rodziło to niebezpieczny wniosek: kto zginął, jest lepszy od tego, który żyje, dlatego że zginął. Kto ocalał, jest gorszy od żywego, dlatego, że ocalał. Pobrzmiewały w tym tony moralnego szantażu, od którego Przesłanie Pana Cogito, nie oszukujmy się, wcale nie jest wolne”), antykomunizmem (pisze Chwin, że w przypadku Herberta była to raczej „moralna fobia” niż „poznanie”) i „dziwnymi rzeczami”, które wyprawiał poeta pod koniec życia.


SPRAWIEDLIWOŚĆ I PRAWO


Nie mam żadnych wątpliwości, że Złote runo Zbigniewa Herberta to tekst świetnie napisany, mądry, potrzebny, a przede wszystkim odważny i nie jest dla mnie bez znaczenia, że ukazał się on właśnie w „Kwartalniku Artystycznym”; pismo to już dawno wypracowało własny kanon, swoją odgórnie ustaloną hierarchię wartościowych nazwisk, dla których zawsze znajdzie się na jego łamach miejsce. Domyślam się jednak, że redaktor naczelny kwartalnika nie uważa Herberta za szczególnie wybitnego poetę. W tekście Krzysztofa Myszkowskiego Herbert – strefa mroku, strefa światła możemy przeczytać krótkie wyliczenie tego, co jego zdaniem w twórczości poety rzeczywiście cenne i co do dzisiaj wywiera wrażenie, a całość podsumowano znaczącym zwrotem: „To wszystko”; podobnie krytycznego eseju o, dajmy na to, Szymborskiej, Miłoszu czy Samuelu Becketcie, w „Kwartalniku Artystycznym” nigdy nie uświadczymy. A szkoda. Żałuję tego nie tylko dlatego, że moim zdaniem każdy, największy nawet geniusz literatury, stworzył w swoim życiu teksty lub chociaż fragmenty zasługujące na krytykę, ale także z tego powodu, że lektura pisma kulturalnego składającego się, z numeru na numer, z ciągu niejednokrotnie ckliwych, pretensjonalnych, nużących i irytujących laurek, nie należy do największych przyjemności. Na tym tle tekst Chwina (atmosfera z pierwszego zdania panuje w całym artykule: „Czytanie Herberta w czasach komunizmu przez polską inteligencję – szczególnie w latach stanu wojennego – było prawdziwym festiwalem hipokryzji”) jawi się jako prawdziwe orzeźwienie. Tym cenniejsze, że zaprezentowane nam w trakcie trwania Roku Herbertowskiego, kiedy to Herberta z wielu stron się zagłaskuje i pudruje. Raz jeszcze, odsyłając do eseju Chwina, pozwolę sobie na przytoczenie dwóch fragmentów z jego tekstu: „Nie byliśmy Panami Cogito, ale powołując się na sławne Herbertowskie frazy, mogliśmy powiedzieć o sobie, że w każdej chwili możemy nimi być, nawet jeśli była to patetyczna obietnica bez pokrycia”; „Nie przypadkiem też rycerze Sprawiedliwości i Prawa [znacząca inwersja? – przyp. GW] z zaciśniętymi zębami i pionową zmarszczką na czole, twardo lustrujący ludzką nędzę i potrząsający ludzkimi sumieniami jak brudną ścierką, którą należy wydezynfekować chlorem moralnej sanacji, lgnęli do niego jak pszczoły do miodu, co jego samego może wcale by nie cieszyło, chociaż, nie ma rady, w swoich wierszach produkował przez wiele lat ideowe paliwo dla ich patriotyczno-moralnego zapału”.


JĘZYKOWE KUGLARSTWO


Kolejne „głosy i glosy” z dodatku mniej są frapujące, a z całą pewnością nie tak odważne i zaskakujące jak esej Chwina, niemniej warto i do nich zajrzeć. Mirosław Dzień trzeźwo zauważa, że rocznica śmierci Herberta „skłania do refleksji” („Nieprzeniknione życie kamyka” – Zbigniew Herbert dziś). Dzień, autor m.in. Światła w szklance wody (niżej podpisany ów tom przeczytał i nie zalicza tej przygody intelektualnej do szczególnie ekscytujących) do refleksji również został nakłoniony i wyszło z tego np. coś takiego: „Żyjemy doprawdy w dziwnych czasach, gdzie tracąc wiarę w obiektywne wartości zaczynamy z tym większą pasją hołubić zamęt i bylejakość. Odchodząc od rozważań nad naturą rzeczy, pogrążamy się w grach językowych; nie mogąc dać wyrazu zdziwieniu, epatujemy wulgarnością i językowym kuglarstwem, jak gdyby same słowa mogły nam (mimo ich ewidentnego bezsensu) przynieść jakieś artystyczne objawienie”. Odnoszę dziwne wrażenie, że za jednym zamachem udało się panu Dzieniowi obrazić Andrzeja Sosnowskiego, warszawskich neolingwistów, Jacka Dehnela i Jasia Kapelę. Uchowali się bodaj tylko Wojciech Wencel i Wojciech Kudyba. Aha, no i Szymon Babuchowski! A sam Dzień – żeby to sprawdzić, ponownie sięgnąłem po Światło w szklance… – nie pogrąża się w zamęcie i grach językowych, jako że „daje wyraz zdziwieniu”. I dzięki temu właśnie możemy w tomie przeczytać o pocieraniu kamienia milczenia, jamie niebytu, o tym, że „nic nam nie wiadomo o śmierci” (a wynika to zapewne stąd, że, jak czytam w innym wierszu, „inaczej jest niż nam się wydaje”), że „łuszczy się powłoka świata”, a tym, którym wciąż mało cytatów, polecam lekturę chociażby Przypowieści o pyłku.


ABORYGEN WE MNIE


Skoro już jesteśmy przy kwestiach poetyckich, zapraszam do kącika poetyckiego, co wiąże się z chwilowym opuszczeniem dodatku o Herbercie i z przeskokiem do „głównego trzonu” toruńskiego kwartalnika. Na początek dostajemy nowe wiersze Julii Hartwig i Tadeusza Różewicza, ale nie znajduję w nich niczego, czego bym u tych twórców nie czytał wcześniej, więc nie ma o czym mówić. Nie zawiódł mnie jednak Janusz Styczeń i jego najnowszy zestaw wierszy. W Skamieniałej ukochanej mamy do czynienia z nagą parą spoczywającą na zasłanym łożu „po miłosnej nocy”: „kołdra jest gładka, równa, jakby po burzy namiętności / wszystko zostało idealnie wygładzone”, chłopiec nadal jest pełen energii i mógłby wszystko zacząć od nowa, ale dziewczyna, niestety, wyczerpana usnęła i wygląda jak rzeźba: „Psyche śpi, szepce chłopiec, / szepce nie wiadomo do kogo”. W innym wierszu pisze Styczeń o oddechach tworzących „duszę pierwszego pocałunku”, a w Zamku rozstania (sic!) rozpisuje się na temat mężczyzny, który… przestał odróżniać cień kobiety od cienia jej domu. Najbardziej rozbawiły mnie jednak dwa nowe wiersze Jacka Napiórkowskiego: w Bodypainting, soul painting opisuje między innymi powtarzającą się nocą sytuację, kiedy to wstaje, idzie do łazienki i w lustrze daje minutę życia „aborygenowi, który żyje we mnie”; w Gonitwie poetów i zwierzątek pokochałem natomiast pointę: „ty jesteś najlepszym kochankiem / krecie”.


ROCZNIKI POLKOWSKIEGO


Wróćmy do dodatku Herbertowskiego. Odnajdziemy tutaj jeszcze wspomnienie Henryka Grynberga (Tylko ocean); szkic Julii Hartwig (Dwaj poeci) poświęcony głównie relacjom i sporom między Herbertem i Miłoszem; Spotkania z Herbertem Marii Kaloty-Szymańskiej (niewiele tutaj owych spotkań z poetą…), Herbert Bogusława Kierca czy Znak muratora Krzysztofa Lisowskiego. W kilku tekstach (Ligęza, Lisowski, Łukaszewicz, Mackiewicz, Myszkowski) zwracam uwagę na niepotrzebne powtórzenia, a mianowicie wyliczenia konferencji, tekstów naukowych, inicjatyw wydawniczych i zbiorów szkiców krytycznych poświęconych Zbigniewowi Herbertowi – można było dołączyć odpowiednią bibliografię tekstów i kronikę wydarzeń związanych z Herbertem i pominąć te wyliczeniowe akapity w tekstach wymienionych autorów. Paweł Mackiewicz (w artykule Herbert – w czyśćcu czy przed czyśćcem?) trafnie zauważa, że twórczość Herberta stanowiła punkt odniesienia dla niektórych poetów „z roczników Polkowskiego” [z ilu roczników jest Jan Polkowski? – przyp. GW], ale już „dla większości urodzonych w latach 60., nie wspominając o młodszych, Herbert punktem odniesienia nie jest”. Kilka co najmniej wartościowych fragmentów odnalazłem w Herbercie po latach Anny Nasiłowskiej („Najgorsze, co mogłoby się zdarzyć z poezją Herberta – to poddanie jej zabiegom brązowniczym i pozostanie przy konserwacji pomnika”) oraz w obszernej, nieco za skrupulatnej, gubiącej się w szczegółach, akademickiej rozmowie o ostatnim tomie Herberta, przeprowadzonej z Aleksandrem Fiutem przez Mateusza Antoniuka i Tomasza Cieślaka-Sokołowskiego („Nie napisane wiersze” Zbigniewa Herberta). Oprócz tego otrzymujemy jeszcze kilka zdjęć Herberta w Rotterdamie, wykonanych przez Ryszarda Krynickiego oraz, uwaga, zdjęcie drzewa, pod którym siedział Zbigniew Herbert 25 czerwca 1988 roku. Chciałbym, by był to żart z mojej strony – swego czasu w „Wakacie” naśmiewałem się ze zdjęć klatki schodowej Czesława Miłosza... W dodatku pomieszczono także kilka listów Herberta do Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego (Herbert pisał „na pewno” łącznie), trzy wiersze trzech mistrzów Herberta (Kawafis, Eliot, Yeats) oraz trzy wiersze Becketta w tłumaczeniu i z komentarzem Antoniego Libery, a do tego niezbyt zajmujący szkic Joanny Zach pt. Norwid i Herbert: świadkowie kultur i cywilizacji.


GOTOWOŚĆ DO NAWRÓCENIA


Znalazłem jednak coś gorszego od wspomnianej fotografii drzewa – obszerne prozy (fragmenty powieści) Krzysztofa Myszkowskiego (Mohl) i Marka Kędzierskiego (Mademoiselle), również opublikowane w najnowszym numerze „Kwartalnika Artystycznego”. Można odnieść wrażenie, że obie prozy napisane zostały przez jedną i tę samą osobę, tak bardzo są do siebie podobne: liczne powtórzenia, obsesyjnie powracające fragmenty tekstu, szczątkowa fabuła, postaci praktycznie niewidoczne, choć nieustannie mówiące, psychologia pozornie pogłębiona, a przecież zupełnie niejasna, chaotyczna i zagmatwana tak bardzo, że nie zapomniałem w trakcie lektury, jak się nazywam. Dopiero z dziennika Myszkowskiego (zamieszczonego w dziale Varia) dowiedziałem się, że Mohl to opowieść „o Mohlu i jego misji”, a jej tematem głównym jest „nawrócenie Mohla, gotowość do nawrócenia”. Podam jeszcze inny fragment z owego dziennika: „Pisać tak, żeby to, co się napisze, wbijało się w pamięć i możliwie najczęściej dotyczyło zwykłych spraw życia” – pokazuje on wyraźnie, że co innego Myszkowski obiecuje w swoich osobistych notatkach, a zupełnie co innego wychodzi mu spod pióra, gdy siada do prozy.


PENIS Z PALCAMI


Najbardziej jednak irytujące w Mohlu są: drobiazgowe i powtarzające się opisy dokładnego położenia mieszkania Mohla, widoków roztaczających się z każdego okna jego mieszkania, wymiarów jego mieszkania, ułożenia wszystkich (wymienionych kolejno!) przedmiotów znajdujących się w domu itd. Z chęcią bym kilka takich akapitów zacytował, by szybko sprawdzić, do jakiej temperatury może czytelnika doprowadzić lektura zupełnie zbędnych fragmentów tekstu, ale, niestety, nie mam kilkunastu stron do wykorzystania. Inny za to akapit z prozy Myszkowskiego chciałbym zaprezentować: „Ta scena na spacerze istniała w swoim świetle. Na pewno istniała w innym świetle dla Thorna i w innym świetle dla Mohla i pewnie w innym dla kogoś innego, a dla innych istniała w swoim świetle, czyli w innym dla jednych i w innym dla drugich, a kto wie, czy nie w jeszcze innym dla trzecich. Dla jednych w podobnym, dla drugich nie, a dla trzecich zupełnie nie, to znaczy w podobnym dla nich wszystkich, ale w podobnym w odmienny dla każdej z tych grup sposób, co powinno być jasne”. I co – wszystko jasne, prawda? Nieco mniej awangardowa (synonim do „pusta”?) i bliższa rzeczywistości wydaje się Mademoiselle Kędzierskiego. Kilka wyjątków: „Inny jak ja? Być może, ale dla mnie przede wszystkim inny ode mnie, a więc nie ja, myślałem”; „twarze nasze były tak blisko, że rozwarte szeroko oczy nie widziały oczu naprzeciw, tylko połysk, iskry wlane w oczy, lub odbite w oczach opalizujące ogniki świec”; „Albo ona przychodziła do mnie, albo ja do niej, nie muszę tu dodawać, że kiedy mówię – lub piszę – przychodziła, to przychodzić znaczy nie przychodzić, nie tylko przychodzić, tylko spędzać noc na ogół, mam na myśli spędzanie nocy, wspólne spędzanie nocy”. Proszę sobie wyobrazić, że przebrnąłem przez około 50 stron zawierających takie niby-treści! A przecież zapomniałem wspomnieć o ciele nazywanym wyjącą do nieba somą, o ciałach splątanych żelazną obręczą czy rozbrajającej zupełnie scenie, gdy główny bohater po „zbliżeniu” idzie do łazienki „i stojąc w łazience przed toaletą, spojrzałem niżej: gdyby on mógł mi powiedzieć, w czym maczał palce, wyjaśnić, co odbyło się w nocy. Ale milczał”.


***


Zdaje się, że najmocniejszym działem „Kwartalnika” jest dział recenzji i not o książkach, w których wyjątkowych aberracji i absurdów już na szczęście nie znalazłem. Dziwić jednak mogą recenzje albumów z fotografiami Jana Pawła II i Benedykta XVI w piśmie literackim, jak również sąd – który padł przy okazji Hamleta Stanisława Wyspiańskiego – że głośni reżyserzy współcześni tworzący teatr niereligijny za chwilę znikną bez śladu. Szkoda również, że najwyraźniej zdaniem twórców „Kwartalnika Artystycznego” osoby młode, chociażby trzydziestoletnie, nie umieją pisać i swojego miejsca na łamach toruńskiego pisma jakoś ciągle nie znajdują.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Kwartalnik Artystyczny”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PRZYJEMNOŚĆ JEST ROZUMIENIEM.
Z Andrzejem Sosnowskim rozmawia Alina Świeściak
Z MATKI NA CÓRKĘ?
KTO SIĘ BOI ŻYDA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt