Witryna Czasopism.pl

nr 5 (207)
z dnia 5 marca 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

BORGES, JEGO SŁUŻĄCA, TŁUMACZ I NASTĘPCY

Styczniowy numer „Twórczości” (nr 1/2008) to numer borgesowski. Może to dziwić, gdyż warszawski miesięcznik raczej nie wypuszcza numerów monograficznych, w dodatku prezentuje głównie autorów literatury polskiej. I tym razem nie mamy jednak do czynienia z numerem poświęconym Borgesowi sensu stricto. Słuszniej byłoby powiedzieć, że Borges patronuje styczniowemu numerowi „Twórczości” czy nawet, że sam duch Borgesa przenika poszczególne teksty, z którymi możemy się tutaj zapoznać. Lekturę warto, myślę, rozpocząć od rewelacyjnych opowiadań Marka Krystiana Emanuela Baczewskiego, którego przychodzi mi chwalić w „Witrynie” bodajże po raz trzeci. Cóż począć, skoro chwalić trzeba, bo pierwszorzędne to kawałki, bo onieśmielające te małe prozy, których otrzymujemy tym razem aż siedemnaście. Najobszerniejsze z nich zajmują ponad stronę, ale znajdziemy też takie, które ograniczają się do kilku zaledwie zdań. Opowiadania borgesowskie z ducha, erudycyjne, pełne nawiązań i cytatów, mocno osadzone w tradycji literackiej i filozoficznej, czasami bardziej eseistyczne, a nawet faktograficzne niż literackie. Do tego wszystkiego, jak to w przypadku Baczewskiego bywa, dochodzą nieograniczona wyobraźnia i nieokiełznane, szaleńcze poczucie humoru.


Borgesowi gratulujemy Baczewskiego


Czytelnik może się np. zapoznać z maleńkimi traktatami na temat głodu, pisania książek („Jeżeli na coś możemy się uskarżać, to na nadmiar wychowania. W dzisiejszych czasach trudno o naprawdę spontaniczne bezguście. Inaczej mówiąc, bez powoływania się na duchową tradycję nie sposób zabiegać nawet o tytuł skończonego kretyna”), ryzyka, przydatności matematyki w życiu codziennym czy partenopalingenezy („Popędliwość jest fatalna, fatum popędliwe, wszystko to razem wzięte może być przyczyną wielu pięknych wierszy oraz wielu groźnych chorób”). Do tego są jeszcze dwie małe, świetne prozy, przewrotne bajki o czułości wieloryba („Nie powstała dotąd bajka o tym, jak wieloryb pocałował jedno z tych biernych żyjątek, które wchodzą w skład planktonu. A przecież takie rzeczy są u wielorybów na porządku dziennym”) i czułości słonia (z chęcią zacytowałbym całość, ale myślę, że sięgną państwo sami do tej urokliwej bajeczki po prezentacji czterech zdań, będących swoistym zwiastunem: „Zdarzają się przesadne dawki czułości: na przykład, gdy słoń pcha się mrówce na kolana [...]. Wyobrazić sobie słonia pukającego w drzwi burdelu dla mrówek mogą tylko dusze wyższego rzędu [...]. Z historii Romea i Julii Szekspir skroił pięć żwawych i nienudnych aktów. Romans słonia i mrówki z ledwością dostarcza materiału na jedną kropkę, następującą.”). A to przecież nie wszystko – są jeszcze wyimki z dziennika abnegata („Trawienie to nie ja”), są porady dla tych, którzy chcieliby napisać naprawdę dobrą książkę (zdradzę, że chodzi o to, by uważać, przechodząc przez ulicę), są impresje o Kafce jako papierosie czy Kafce, który pewnego dnia zamienił się w swój cień. I ponieważ już w pierwszych zdaniach zarzekałem się, że udowodnię, że mamy do czynienia z borgesowskim numerem „Twórczości”, przytoczę zdanie z opowiadania Plutarch i Epikur: „Oto jedna z tych historii, których nie wymyśliłby nawet Borges”. Myślę, że każde z tych opowiadań to jedna z takich historii. Myślę też, że gdyby nie Borges, opowiadań tych również najpewniej by nie było. I jeszcze jedna myśl: Borgesowi gratulujemy Baczewskiego.


Spetryfikowane nosorożce, prawdziwi romantycy


Podobnie rzecz wygląda ze świetnymi, krótkimi prozami Juana Josego Arreoli w tłumaczeniach Andrzeja Sobol-Jurczykowskiego (znamy go z licznych przekładów Borgesa i komentarzy do jego twórczości). Cantos de mal dolor Arreoli składa się z dwóch mniejszych części, z których każda podzielona jest na jeszcze mniejsze fragmenty. Część pierwsza to Bestiarium i tutaj przede wszystkim kłania się Borges… Opisane w niej zwierzaki na pierwszy rzut oka nie powinny zaskakiwać – przybliża się nam charakterystykę nosorożca, kotów, małp czy sowy. Wystarczy jednak uważniej wczytać się w małe prozy, by odkryć, że nie z fragmentami artykułów „National Geographic” mamy tutaj do czynienia, lecz z prozą poetycką, która w niezwykle oryginalny i zaskakujący sposób przygląda się chociażby dzikim zwierzętom oglądanym przez kraty ogrodu zoologicznego. O nosorożcu pisze Juan Arreola tak: „Złóżmy więc hołd temu spetryfikowanemu i subtelnemu zwierzęciu, dało ono bowiem asumpt do pięknej legendy. Choć wydaje się to niemożliwe, ten bezkształtny atleta jest duchowym ojcem poetyckiego stworzenia, które rozwija na kobiercach Damy temat rycerskiego i dwornego Jednorożca. Zwyciężony przez roztropną dziewicę cielesny nosorożec przeistacza się, porzuca swój zapał, upodabnia się do gazeli, do jelenia – i klęka. A tępy róg męskiej agresji zmienia się przy dziewczęciu w elegijną więżę z kości słoniowej”. I jeszcze kawałek z rozprawki o małpach: „Już wiele tysiącleci wcześniej (ile?) małpy powzięły decyzję co do swojego losu, przeciwstawiając się pokusie zostania ludźmi. Nie popadły w rozumne działanie i dotąd trwają w raju – karykaturalne, bezwstydne i na swój sposób wolne. Widzimy je teraz w zoologicznym ogrodzie jak przygnębiające lustro: patrzą na nas z sarkazmem i litością, a my zachowujemy się wobec nich jak zwierzęta”.

Nie mniej frapujące i rewelacyjnie napisane okazują się krótkie fragmenty z Pieśni złego bólu – czy to o cierpiącym szaleńcu, czy o mężczyźnie, który życie spędził na unikaniu pewnej kobiety, czy też o sprzątaczce, która monologuje, sprzątając pokój pozostawiony przez kochanków w „obrzydliwym stanie, przepełniony miłosnymi resztkami” („Powietrze pełne jest uwielbiam cię i moja gołąbeczko”). Z wszystkich tych kawałków najbardziej chyba przypadł mi (przebrzydłemu samcowi) do gustu ten oddany w hołdzie Otto Weiningerowi; jego narratorem jest umierający od świerzbu mężczyzna, który swe życie zmarnował na pogoni za kobietą: „Jak na prawdziwego romantyka przystało, życie ubiegło mi na gonieniu za suką. Tropiłem ją z serdecznym uporem [...]. Jeszcze dzisiaj moim rozkładającym się nosem odtworzyłem jedną z tych absurdalnych włóczęg, w których pozostawiała tu i tam swoje wonne wizytówki”. Piękna, naturalistyczna historia. Kilkanaście zdań, a wystarczy za niejedną powieść. Przynajmniej na tych kilka chwil lektury.


Pasza dla wielbłąda Borgesa


Ale jest w styczniowej „Twórczości” i sam Borges, sam – albo i nie sam, bo prezentowany nam przez wierną służącą rodziny Borgesów. Zwierzenia Epifanii Uvedy de Robledo spisał i skomentował Alejandro Vaccaro, a na język polski przełożył wspominany już wyżej Andrzej Sobol-Jurczykowski. Ta żółtoskóra zagarnie wszystko, bo tak zatytułowano wspomnienia służącej Borgesów, to historia zgoła kryminalna, z której wyłania się przerażający i dwuznaczny obraz późnej miłości Borgesa, Marii Kodamy (ostatecznie została żoną pisarza). Tekst stara się odpowiedzieć na wiele zajmujących pytań: „Dlaczego Jorge Luis Borges, mając osiemdziesiąt osiem lat i wiedząc, że jest śmiertelnie chory, zdecydował się na zasadnicze zmiany w swoim życiu? W ciągu kilku miesięcy zmienił lekarzy i adwokatów, sporządził nowy testament i wyznaczył nowych wykonawców, postanowił przeprowadzić się do innego kraju, zapomniał o przyjaciołach z całego życia i o krewnych, zwłaszcza o siostrze, z którą łączyła go silna więź uczuciowa, zmienił stan cywilny, bez najmniejszych skrupułów pozbył się osoby, która przez ponad trzydzieści pięć lat wiernie mu służyła, cofnął decyzję, zgodnie z którą jego szczątki miały być poddane kremacji, i wreszcie przystał na pochówek w Szwajcarii, mimo że wcześniejsze opinie, wyrażane ustnie i na piśmie, głosiły coś przeciwnego”.

Parafrazując cytowanego wyżej Arreolę i rzecz całą wyolbrzymiając (ale tylko odrobinę): jak na prawdziwego romantyka przystało, wszystko to zdarzyło się przez kobietę, „szczupłą studentkę japońskiego pochodzenia”. Szczególnie intrygujący jest fakt, że wspomina Borgesa i Marię Kodamę wierna służąca, nagle wyrzucona na bruk, jak niewiele innych osób znająca od podszewki życie „pana Borgesa”, ale która nie czytała jego książek („Swoją prawdę nosi w sobie jako uprzywilejowany świadek ponad trzech dekad spędzonych u boku rodziny Borgesów”). Zeznania świadka wyciąga dla współczesnego czytelnika Alejandro Vaccaro – z fragmentów i wyznań tworzy coś zbliżonego formą do zbeletryzowanej opowieści biograficznej, czyli historii życia Borgesa. W styczniowej „Twórczości” na ostatnich stronicach, za działem recenzji, odnajdziemy jeszcze dwa razy efekty współpracy Alejandra Vaccaro z panią de Robledo. W dziale Na widnokręgu umieszczono tekst pt. Życie codzienne (przeczytamy tutaj więcej o ukochanej siostrze Borgesa, Norah, o problemach z czosnkiem i cebulą, o drobnych sprzeczkach służącej z mamą Borgesa i z nim samym; o tym, w jaki sposób pozbywał się niechcianych i zbędnych książek Jorge Luis, o jego stosunku do gazet, o urodzinach, o sobowtórze Borgesa albo o tym, jak wyprawiał swoją służącą po „paszę dla wielbłąda” (Borges miał zwyczaj trzymania pieniędzy między kartkami książek, więc gdy pieniędzy ubywało, należało iść do banku po nowe, które, gdy służąca już je przyniosła, umieszczane były w największej książce z wypukłym wizerunkiem wielbłąda na okładce). Natomiast w Notach zamieszczono jeszcze jedno wspomnienie – Beppo (poświęcone kotu Pepo, którego Borges nazywał Beppo, ponieważ imię to odsyłało automatycznie do lorda Byrona, a jeszcze bardziej do pazia księcia de Bomarzo). Dla miłośników Borgesa lektura obowiązkowa – w końcu zawsze dobrze jest wiedzieć, czy nasz idol ze smakiem jadał potrawy okraszone cebulą i czosnkiem.


Borges jak jasełkowe instalacje


Spośród tekstów borgesowskich zamieszczonych w omawianym tutaj numerze „Twórczości” warto też zerknąć do zapisków Z pamiętnika pominiętego Jacka Szelegejda, który przetłumaczył jakiś czas temu Księgę snów argentyńskiego twórcy, ale, jak się przy okazji jednej z przypadkowych wizyt w księgarni okazało, wydawnictwo Prószyński i S-ka wypuściło na rynek tłumaczenie inne, dokonane przez Joannę Partykę, mimo że wcześniej wydawca wyraził chęć wydania tłumaczenia Szelegejda (była to jednak umowa niezobowiązująca i niepisana – tak przynajmniej wynika z artykułu w „Twórczości”). Jak możemy się domyślać, tekst Szelegejda jest reakcją na tak karygodne i hańbiące (w odczuciu autora) pominięcie. Możemy w nim przeczytać kilka interesujących informacji na temat samej Księgi snów, jej interpretacji i niekwestionowanej wybitności, ale najistotniejszy jest atak przypuszczony przez tłumacza na panią Partykę i wydawnictwo, które ją zatrudniło. Nie szczędzi nam Szelegejd szyderczych uwag o pięknie, precyzji i języku „porażającej wizji” Joanny Partyki, o tym, że brakuje w jej tłumaczeniu tylko „anielskiego włosia”, byśmy ujrzeli obraz jakiegoś karykaturalnego bożonarodzeniowego drzewka (idzie o Sen krzyża, który według Partyki jest Snem o krzyżu, co zdaniem Szelegejda świadczy o wielkiej niefortunności tłumaczenia), o tym, że panuje we fragmentach Snu o krzyżu nastrój jasełkowych instalacji, a „poszczególne słowa potykają się o siebie, depczą wzajemnie, redukują swe znaczenia, łącząc się jedynie w bezrozumnym bulgocie”.

Chcę wierzyć, że redakcja „Twórczości” zadała sobie trud, by potwierdzić informacje zawarte w krytycznej analizie (analizie? raczej krytycznej demolce) tłumaczenia Joanny Partyki i że jej przekład rzeczywiście jest tak żenujący, jakim wydaje się „pominiętemu tłumaczowi”, którego intencje nie są najczystsze, skoro to jego przekład początkowo miał się u nas ukazać i to z nim Prószyński porozumiewał się w sprawie polskiego wydania Księgi snów. Chcę wierzyć, że kierował się Szelegejd także szlachetnymi uczuciami, które nie pozwoliły mu milczeć w chwili wypuszczenia na rynek translatorskiego potworka („Niech mój głos będzie przynajmniej ostrzeżeniem, że w tym niesprawdzalnym dla większości czytelników literatury obcej świecie dzieją się rzeczy bardzo niedobre, w bezpośredni sposób rzutujące na poziom produktu, jaki czytelnik dostaje do rąk”). Szkoda, że nie postarała się redakcja „Twórczości” o konfrontację stanowisk i nie pozwoliła wypowiedzieć się obok samej Partyce, jak również osobie zajmującej się w Prószyńskim tłumaczeniami literatury obcej. Pozostaje nam uczyć się hiszpańskiego (chyba o to właściwie chodzi Szelegejdowi?), skoro czytanie Księgi snów w przekładzie Partyki okazuje się grzechem większym od niechęci do książek Borgesa.


Psy znaczeń i inne rarytasy


Świetny, styczniowy numer miesięcznika obfituje w jeszcze więcej atrakcji, o których z konieczności mogę w tym miejscu tylko napomknąć. I tak, przede wszystkim warto zerknąć do notatek o wyczerpaniu, sporządzonych przez Karola Maliszewskiego. W swoim szkicu krytyk używa kilku wulgaryzmów, nazywa Justynę Bargielską piszącym wiersze Kurtem Vonnegutem, pisze także o „psach znaczeń”, a w innym jeszcze miejscu o „wściekłych psach poezji”. Najważniejsze jednak, że jako jeden z nielicznych podejmuje się trudu nakreślenia kilku zdań o świetnym, choć trudnym i z tego powodu pomijanym przez większość krytyków, poemacie Edwarda Pasewicza th. Robi to Maliszewski w taki sposób: „Ten poemat jest jak orgazm, rozległe wypłynięcie; wpłynięcie nasienia, którym można się zadławić. Ja wyplułem urzeczony. Ciekaw jestem czytelników, którzy jednak przełknęli”. Wart uwagi jest też szkic Bogusława Kierca o malarstwie i osobie Wojciecha Weissa, w którym Kierc przyznaje, że jest świadom tego, że bełkoce i że pisząc chociażby o „nabrzmiałym, chłopięcym pyrtku”, sprawia wrażenie „oszołomionego pederasty”, mimo to podejmuje się jednak swego zadania. I jeszcze dwa teksty pochowano aż w Notach, czyli Kumulacje i wygrane Marcina Orlińskiego (odwołuje się Orliński między innymi do dyskusji o offie toczonej w „Witrynie”) oraz O bibliotekarzach, bibliofilach, bibliomanach, bibliofagach i bibliofatach Marty Parnowskiej (zabawny, wymyślany w trakcie powrotów do domu „w szczytowym tłoku środkiem komunikacji miejskiej” felieton, którego temat zawarty jest w wyżej zacytowanym tytule).

Trochę mnie martwi, że niewiele zainteresowało mnie (nie pierwszy zresztą w przypadku „Twórczości” raz) wśród zamieszczonych w numerze wierszy (m.in. Kobierski, Siewkowski, Kawiński) i recenzji (z tomów Magdaleny Jankowskiej czy Ewy Borkowskiej). Być może gusta poetyckie niżej podpisanego i odpowiedzialnego w „Twórczości” za dział poetycki Janusza Drzewuckiego diametralnie się różnią i, skoro tyle innych dobroci otrzymałem w jednym numerze warszawskiego czasopisma, nie powinienem narzekać. A jednak tym bardziej pozostaje pewien niedosyt, że w tak świetnym wydaniu odnajdujemy również dział na zdecydowanie innym poziomie; że otrzymujemy na kilkunastu stronach zachowawcze, niewyszukane, banalne i nudne wiersze.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Twórczość”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
DOPOWIEDZENIE. TEKST (TEŻ) „ROCZNICOWY”
NADCIĄGA WSPÓLNY FRONT?
SŁUCHANIE MIASTA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt