Witryna Czasopism.pl

nr 4 (206)
z dnia 20 lutego 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

W JAKI SPOSÓB PORADZIĆ SOBIE Z JĄDREM ŚWIATA, ZAPARCIAMI INTELEKTUALNYMI I WEWNĘTRZNĄ ŚWINIĄ?

Lektura ostatniego, po raz kolejny łączonego wydania „Studium” [3 (63) – 4 (64) 2007], mimo że długo trzeba było na to doznanie czekać, przynosi czytelnikowi sporo satysfakcji i nie ulega mojej wątpliwości, że tak dobrym numerem redaktorzy krakowskiego pisma skutecznie wynagrodzili naszą niecierpliwość. Tradycyjnie już najmocniejszym punktem „Studium” są wywiady, które i tym razem stoją na naprawdę wysokim poziomie, a kto wie, czy cztery przedstawione w numerze rozmowy nie są w ogóle jednymi z najciekawszych, jakie dane nam było czytać w prasie literackiej w ostatnich miesiącach. I tak, już na samym początku otrzymujemy rozmowę z Piotrem Sommerem pt. Pobratymcy w języku (oraz kilka jego „wierszy z powodu czasu”; zacytujmy fragment z A tu gruchnęło lato: „Ja sobie w najlepsze oglądam w mieście / ludzi, z ludźmi rozmawiam, wcale, / ale to wcale nie cyzelując słów, nawet przy pracy / nie cyzelowałem, chociaż to moja praca i w ogóle // nie szukałem ich, robiłem tylko co tam / w danej albo odbieranej chwili było / do zrobienia. One się prowadziły same, bez opieki, / pasły samopas, ja ich nie obchodziłem nic”), przeprowadzoną przez pracującą we wrocławskim oddziale „Gazety Wyborczej” Agnieszką Kołodyńską, której nie jest łatwo ani lekko, jako że redaktor naczelny „Literatury na Świecie” to rozmówca bez wątpienia wymagający i, co tu dużo kryć, pani Kołodyńska rady sobie nie daje. Całe szczęście, wywiady polegają na tym, że prócz pytań są także odpowiedzi, więc za sprawą Piotra Sommera rozmowa zostaje uratowana i czyta się ją z niekłamaną satysfakcją. Tym bardziej jednak rażą niezbyt wyszukane i oryginalne pytania Kołodyńskiej, z którymi czyni Sommer istne cuda.


Problemy z przypisami (i pytaniami)


Przykładowo, stwierdza Kołodyńska, że nie układa Sommer w swej amerykańskiej antologii wierszy według ich „dokonań” w literaturze, po czym zapytuje, dlaczego ironicznie odnosi się on do przypisów, które istnieją w amerykańskich odpowiednikach takich antologii. Zacytujmy choćby sam początek odpowiedzi Piotra Sommera: „Układam nie według dokonań, a według czego? I myśli pani o dokonaniach – że tak powiem – dla kogo? Dokonaniach z czyjego punktu widzenia? Sugeruje pani przynajmniej trzy rzeczy, które wydają mi się wątpliwe: że w języku oryginału – jeśli odwołamy się do szeroko rozumianej współczesności – jest coś takiego jak stała hierarchia dokonań; że my, pani i ja, mamy na jej temat podobny pogląd – i z tego powodu ja będę rozumiał tę frazę o dokonaniach tak jak pani – i że transfer takiej hierarchii do innego języka przebiega w sposób doskonale zwierciadlany”. W innym jeszcze miejscu Kołodyńska dzieli się z nami informacją, że przypisy to jedna z jej ulubionych lektur, dlatego zapytuje Sommera, czy nie uważa, że przypisy dla kogoś sięgającego po raz pierwszy po antologię mogłyby być bardzo przydatne i ukazałyby mu historyczno-literacki kontekst. Sommer replikuje elegancko: „No przecież na blisko dwudziestu stronach książki naszykowałem dla pani około stu przypisów, często całkiem rozbudowanych; niektóre mają nawet jakąś własną – czasem faktograficzną, czasem intonacyjną – minidramaturgię; ba, czasami cytuję też przypisy autorów albo włączam do objaśnienia przekład wiersza spoza antologii – wszystko po to, żeby pani poszerzyć ów sławny kontekst. W dodatku staram się to wszystko tak napisać, żeby utwierdzić panią w przekonaniu, że przypisy rzeczywiście mogą być przyjemną lekturą”. I dalej w podobnym stylu. Szkoda tylko, że mimo usilnych starań Sommera, Kołodyńska ani razu nie reaguje na sympatyczne zaczepki i zadziorne spostrzeżenia redaktora „LnŚ”, tylko po każdej skończonej odpowiedzi zadaje swoje kolejne pytanie, najczęściej zupełnie różne od wcześniejszego, ignorując pytania postawione przez Sommera i zapominając o tym, że dzieje się tutaj rozmowa z żywym człowiekiem (i to jeszcze jakim!). Brawa również dla Sommera za to, że nawet z pytań mniej ciekawych wyciska wszystko, co się da. Więcej – kiedy nie ma już innej rady, nawet sam w trakcie odpowiedzi wymyśla sobie kilka dodatkowych pytań, które sprawiają, że jego wypowiedzi skrzą się humorem i błyskotliwością jednocześnie. Co by nie mówić, udał się pani Kołodyńskiej ten wywiad, za który honorarium zgarnąć powinien w całości Piotr Sommer.


Problemy z niezniszczalnym jądrem świata (i nazwiskami)


Zabawny i inteligentny zarazem jest także inny obszerny wywiad – Ewy Sonnenberg z krakowskim filozofem, redaktorem naczelnym „Kwartalnika Filozoficznego”, Władysławem Stróżewskim. Rozmowa zatytułowana jest W poszukiwaniu Logosu, co już unaocznia nam, z jakiego to rodzaju dyskursem (tak właśnie – dyskursem!) będziemy mieli do czynienia. Stróżewski odpowiada jak na filozofa przystało, czyli mądrze, niebanalnie, obszernie i najczęściej w taki sposób, by na zadane pytanie konkretnej odpowiedzi jednak nie udzielić, bo przecież – sugeruje nam Stróżewski – nie sposób tego uczynić od wieków, a co dopiero w kilkunastu zdaniach rozmowy dla pisma literackiego. A pytania rzeczywiście dostaje takie, że pewnie i sam Sokrates by zgłupiał, gdyby co chwilę atakować go tyloma kwestiami fundamentalnymi (a to o wartości w poezji, a to o metafizyce, a to o platońskim świecie idei, a to o poszukiwaniu poza kondycją ludzką, a to o istocie zła, a to o niezniszczalnym jądrze świata). Interesujący jest sposób, w jaki Ewa Sonnenberg konstruuje swoje pytania – przetyka je mianowicie kolejnymi cytatami i fragmentami z wszelkiego rodzaju dzieł filozoficznych i literackich, a następnie zapytuje profesora o to, czy się z tymi słowami zgadza, czy tak jest w rzeczywistości albo co profesor o tym sądzi. By udowodnić, że nie zmyślam, postanowiłem w tym miejscu PT Czytelnikom wypisać wszystkie nazwiska, które cytuje w swoich pytaniach Sonnenberg: Hesse, Rilke (powracający w czterech pytaniach – rekordzista!), Norwid (użyty dwukrotnie), Vico, Heidegger (wykorzystany trzy razy!), Herbert, Apollinaire, Ricoeur, Borges, Chirico (również potrójne przywołanie), Balthus, Pater, Pseudo-Longinus, Kołakowski, Wilde, Deguy, Baudrillard, Witkiewicz, Kartezjusz, Platon, Gadamer (dwa razy), Mann, da Vinci, Dostojewski, Scheler, Hölderlin, Burroughs, Pascal, Hildegarda z Bingen, Boehme, Angelus, Swedenborg, Blake i, na potrzeby ostatniego pytania (o owo niezniszczalne jądro świata), Spaemann. Oczywiście, troszkę się zaśmiewam, bo już dawno nie czytałem w wywiadzie pytań naszpikowanych ponad trzydziestoma mędrcami tego świata, ale z drugiej strony, rozmowa w efekcie jest naprawdę interesująca i warta lektury. A z odpowiedzi profesora wybieram teraz tylko jedną, najkrótszą. Sonnenberg pyta Stróżewskiego o kryzys współczesnej kultury. Po odpowiedzi profesora konstatuje: „Odnoszę wrażenie, że Pan przytacza bardzo dobre i pozytywne przykłady jak muzyka klasyczna czy późny Miłosz. A ja obcuję z taką sztuką, która się dzieje na co dzień i wydaje mi się, że w tym przeciętnym wymiarze sztuki panuje kryzys”. Stróżewski: „To nie warto się nią zajmować”. Ha!


Problemy z intelektualnymi zaparciami (i chińskim jedzeniem)


Trzecim z najmocniejszych punktów ostatniego „Studium”, w którym na pewno nie panuje kryzys, jest Marek Krystian Emanuel Baczewski. Świetny jest wywiad przeprowadzony z nim przez Jakuba Winiarskiego (zapierające dech w piersiach są niektóre z odpowiedzi Baczewskiego, naprawdę!), a jeszcze lepsze opowiadanie tego autora zatytułowane Charon. Opowiadanie to czytałem, czekając na kurczaka z bambusem i grzybami Mun w chińskiej knajpce i chyba pierwszy raz od dawna zdarzyło mi się, że nie rzuciłem się na jedzenie natychmiast po jego zjawieniu się na stole. Doczytałem Charona, a chińskie żarcie zjadłem na zimno. Bywa i tak. Charon to postmodernistyczna, świetnie napisana i wciągająca od pierwszego zdania nie tylko swoją „literackością”, ale przede wszystkim wartką fabułą, opowieść o tytułowym mitologicznym bohaterze, który odwiedza po każdym dniu pracy karczmę i przepija zarobione obole. Narratorem historii, która winna moim zdaniem trafić do licealnych podręczników języka polskiego jako przykład fascynującej reinterpretacji mitów starożytności, jest jeden ze starszych kelnerów („My, starzy kelnerzy, kochamy naszego Charona. Kochamy naszego staruszka, naszego śpiewaka. Czyśmy nie próbowali składkowym sumptem założyć specjalnej windy dla sapiącego dziadka? Póki nie wyszło na jaw, że wszyscy co do jednego żyjemy na podmokłym parterze?”). Po lekturze dopadła mnie dojmująca myśl, że gdyby Baczewski urodził się w Izraelu, byłby dzisiaj znany jak Etgar Keret, a gdyby w takich, dajmy na to, Stanach Zjednoczonych, to prawie tak znany jak Raymond Carver. No cóż, pewnie jeszcze wiele lat będziemy czekać na wywiad z Baczewskim w „New Yorkerze” czy „Timesie” – tymczasem pozostaje nam wywiad w „Studium” (który jednak byłby gwoździem numeru także w wysokonakładowych, znanych na całym świecie tytułach, wymienionych przed momentem). Dla tych, którzy znają tom Baczewskiego Kasandra idzie przypudrować nosek, interesujące będą fragmenty poświęcone genezie tej książki: „Bohaterem poematu jest swego rodzaju zaparcie intelektualne, kłopot natury, ośmielam się domniemywać, cywilizacyjnej. Istotna trudność z nadmiernym przyswajaniem treści częstokroć nie pierwszej wagi. Wskazuję na prywatną genealogię tego ekstrawaganckiego poematu, niemniej przeto uważam, że gra idzie o nader ważną stawkę. Chodzi mianowicie o reprodukcję albo mówiąc prościej, o recykling sensu. Czy odchody doliczyć, czy też odliczyć od dochodu? Tak mniej więcej brzmi podstawowe pytanie »Kassandry«”. Znajdziemy też sporo innych frapujących fragmentów – o sławie, potrzebie pisania, niewydolności poezji, uczestniczeniu w kulturze, miłości w literaturze, poematach, felietonach czy wyższości innych kultur nad kulturą polską („wszak można by nawet wysnuć wniosek, że polska kultura jest wyższa od np. francuskiej, jako że my mamy więcej przekładów francuskich książek niż oni – naszych. Mamy swoje książki, a jeszcze do tego – ich.”).


Problemy z wewnętrzną świnią (i jeszcze CZYMŚ)


Rozmowę prowadzi Jakub Winiarski i zdaje się, że pod względem osoby pytającej jest to najciekawszy z wywiadów tego numeru. Dużo gorzej tym razem wypada Dziennik sfingowany tegoż autora, którego już dziesiąty odcinek otrzymujemy, a który, jak przeczytałem w „Studium”, niebawem ukazać ma się w formie książkowej. Śledzę kolejne części dziennika z zainteresowaniem i raz mi się to podoba bardziej, a raz mniej. Tym razem zdecydowanie podoba się mniej. Otóż, z Jakuba Winiarskiego wylazła świnia („co mam powiedzieć innego, kiedy to fakt, rzeczywistość, która mnie w oczy od rana świńskim ryjem bezczelnie kole?”). No i z tą też wredną świnią się tym razem Winiarski na łamach swojego autobiograficznego dzieła pojedynkuje. Świnia owa jest „bydlęco wyuzdana”, drapie Jakuba, łaskocze i dotyka, czegoś szuka, czegoś oczekuje, łazi z wybitnie świńską niedbałością i nie daje spokoju Winiarskiemu, który wiele akapitów tejże swojej świni poświęca, nie mogąc sobie w inny sposób z nią poradzić: „Świnia (moja) zresztą nic sobie nie robi z myślenia (mojego) o niej. Nie wie pewnie, jaki z niej kłopot, nie wie, jak staram się ukryć jej – we mnie i ze mną – żywot. Zadowolona z czegoś. Szczęśliwa. (Znów chrumka. Przymilnie. Zaraza.)”. Przebiłem się już kilka lat temu przez konfrontację Gombrowicza z krową, którą spotkał na drodze, więc na Winiarskiego drażniącego się ze swoją wewnętrzną świnią sił już doprawdy nie mam. Niezbyt mnie też satysfakcjonują jego notatki z Agro, czyli stadniny koni i gospodarstwa agroturystycznego na Mazurach (pojechał tam ze swoją wewnętrzną świnią, by mogła sobie hasać na świeżym powietrzu?): „Obcy samemu sobie? Znużony? Szczęśliwy? Pogubiony? – Po kolacji zastanawiam się, jaki jestem od tych kilku godzin tu, w Agro. Ale widzę, że z tajemnicą w sercu, czy bez, to tu nie ma żadnego znaczenia”. Dalej konstatuje Winiarski, że ten krótki pobyt w Agro spowodował, iż COŚ go w sobie zamknęło „i rozpuszczało, wbrew mojej woli”. Jakoś w te fragmenty z CZYMŚ też nie bardzo mogę uwierzyć. Takie filozofujące science-fiction z metafizycznymi przebłyskami na temat życia i twórczości Jakuba Winiarskiego? Hmmm... Zdecydowanie najlepsze kawałki tego odcinka to te, w których cytowany jest Dziennik Virginii Woolf (już wiem, że po ten dziennik sięgnę), Dar Czesława Miłosza oraz list Mariusza Sieniewicza wysłany z Zagrzebia (przy okazji tematu jugosłowiańskiej wojny zachęcam w tym miejscu do lektury porażających Pocztówek z grobu Emira Suljagicia).


Problemy z innymi atrakcjami (czyli z nadmiarem tego, co dobre)


A wszystko, co wyżej, to właściwie dopiero początek, bo sporo jeszcze atrakcji w omawianym numerze „Studium” ukryto: np. kolejny ciekawy fragment autobiograficznego projektu Klimko-Dobrzanieckiego (Wujek Lutek), mądry wywiad z Aleksandrem Kościówem (gdyby wszyscy nasi debiutanci umieli tak znakomicie opowiadać o swoich pierwszych książkach!), blok z młodą poezją szwedzką (mnie zainteresowało tam niewiele, ale zwróciłem uwagę chociażby na wiersze Malte Perssona: „Moja umiejętność wizualizacji przestrzennej jest bez zarzutu / A i test ze słówek zrobiłam bezbłędnie. Na marginesie / narysowałam ufoludki i rokokowe aniołki, mam nadzieję, że to dobrze”), bardzo dobre fragmenty dziewiątego odcinka Wabienia rekinów Błażeja Dzikowskiego (i dwa świetnie dobrane przez autora motta!) oraz obszerny dział recenzji z kraju i ze świata (m.in. Nowacki i Rusinek o ostatniej książce Michała Witkowskiego czy Rafał Wawrzyńczyk o wannach, które można sobie wieszać na szyi). To bardzo dobry numer „Studium” z nielicznymi słabiznami, które przemilczane zostaną przy okazji stawianej właśnie kropki.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Studium”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PISARZ ŻYCIA NOWOCZESNEGO
DUSZA I CIAŁO ZA 9 PLN
WIĘCEJ NIŻ SOLIDNIE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt