Witryna Czasopism.pl

nr 4 (206)
z dnia 20 lutego 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

DWUGŁOWY SMOK AWANGARDY

1.

Takiego artystycznego duetu, jakim byli ci dwoje, polska kultura nigdy wcześniej chyba nie miała i być może już mieć nie będzie. Przez wielkie plastikowe okulary spoglądają na czytelnika z ostatniej strony okładki „Ha!artu” nr 26 (2007). Trudno tylko jednoznacznie odpowiedzieć na proste pytanie: kim są?

Pozorna odpowiedź nasuwa się od razu: to przecież Stefan i Franciszka Themersonowie, niemniej jednak taka odpowiedź nie byłaby w ich stylu. Zgodnie z założeniami poezji semantycznej sformułowanymi przez Stefana, należałoby rozwinąć ich imiona (Bertrand Russell, o którym poniżej, powiedziałby: skróty deskrypcji określonych) w ciąg rzeczowników opisujących ich rozliczne zajęcia, i dokonać tym samym analitycznego opisu tych postaci. Themerson był niedoszłym inżynierem, praktykującym filozofem, teoretykiem literatury, pisarzem, poetą, dramaturgiem, awangardowym filmowcem, wydawcą, Franciszka zaś − oprócz tego, że dzieliła z nim pasję filmową i wydawniczą, parała się rysunkiem, grafiką i malarstwem. Skrót „Stefan i Franciszka Themersonowie” mówi niby wszystko, ale po pierwsze – ucina całe bogactwo kryjące się w nazwisku, po drugie − wydaje się zbyt stabilny jak na filozoficzne założenia i uprzedzenia małżonków (niechęć do odpowiedzi ostatecznych, zamkniętych), wreszcie po trzecie − stosowny jest o tyle, o ile założymy, że Themersonowie są dobrze zakorzenieni w świadomości Polaków. Co do tego ostatniego mam wątpliwości, bowiem ich twórczość należy do kultury elitarnej: nie ma zbyt wielu ludzi, którzy jednocześnie wpadają w zachwyt nad prozą przedrzeźniającą i parodiującą różne typy dyskursów (teologiczny, przyrodniczy, filozoficzny), odnoszącą się jednak na serio do kwestii filozoficznych, oraz którzy chcą oglądać filmy eksperymentalne formalnie, interesując się również surrealnymi grafikami. Taka koniunkcja właściwości zdarza się rzadko. Jeśli wziąć pod uwagę, że symbolem ich wydawnictwa stał się zapożyczony od Lewisa Carrolla smok Gaberbocchus, to metaforą, która najlepiej oddałaby charakter małżeństwa Themersonów, byłoby przyrównanie ich właśnie do smoka, i to smoka co najmniej dwugłowego... Idąc dalej tym tropem − należałoby stwierdzić, iż niewielu jest amatorów tak dziwnych, wielogłowych stworzeń, jak wspominany tutaj artystyczny tandem.


2.

Themersonowie są jednak obecni również w literaturze akademickiej, o ich dokonaniach dosyć obszernie się dyskutuje: powstała całkiem spora literatura na ten temat (wspomnę chociażby prace Beaty Śniecikowskiej Słowo − obraz – dźwięk oraz Jerzego Franczaka Poszukiwanie realności, wydane w cennej serii „Modernizm w Polsce”, w których nasze artystyczne małżeństwo odgrywa kluczową rolę), ich książki są wznawiane, a Korporacja Ha!art zapowiada publikację rysunków Franciszki. Mimo to Themersonowie wydają się nie do końca rozpoznani, nie do końca przyswojeni − zapewne w dużej mierze przyczyną jest to, że przez długie lata tworzyli na emigracji. Czego nie dali polskiej kulturze bezpośrednio w kraju, dali kulturze angielskiej, tworząc swoje niezależne wydawnictwo, skupiając wokół siebie ludzi interesujących się szeroką problematyką kultury i nauki; ich idee w dużej mierze wtórnie docierają do kraju, częstokroć już tylko w przekładach. „Ha!art”, organizując w krakowskim Bunkrze Sztuki w marcu ubiegłego roku sesję im poświęconą, a teraz wydając wybór referatów, stara się jakoś tę themersonowską mapę zapełniać.

Wiele jest w tekstach zamieszczonych w „Ha!arcie” powtórzeń, autorzy często wracają do tych samych cytatów oraz idei (jak zarysowane na wstępie założenia poezji semantycznej), ale pojawiają się także wątki niezwykle interesujące, jak związki między Themersonami i twórcami z kręgu OuLiPo, da się wskazać też co najmniej dwa teksty „ekstrawaganckie” (Bogdana Zalewskiego Sygnowane: Themerson oraz Piotra Siwickiego Gaberbocchus Press).

Pierwszym bardzo istotnym i intrygującym dla mnie motywem, poruszonym w „Ha!arcie”, jest przyjaźń z Bertrandem Russellem, która zaowocowała korespondencją, spotkaniami oraz publikacjami książek Russella w Themersonowskim wydawnictwie (istniejącym nota bene do dziś pod auspicjami niezależnej holenderskiej spółki wydawniczej Uitgeverij de Harmonie). Szkic lubelskiej badaczki Małgorzaty Sady (Themersonowie i Bertrand Russell) uświadomił mi, jak dziwnymi torami Russell, angielski arystokrata, logik formalny i filozof, wkroczył do polskiej kultury: pamiętajmy o jego związku z Themersonami, o ciągłej obecności u Witkacego (jeśli Witkacy miał obsesję na punkcie jakichś nazwisk, to z pewnością były to nazwiska matematyków: Russella, Cantora i, oczywiście, Chwistka...), wreszcie – o tym, że Russell poprzedził przedmową angielskie wydanie Innego świata Herlinga-Grudzińskiego. Może już czas na szersze studium na temat związków Russella z Polską albo na umiejscowienie go w jeszcze szerszym opracowaniu, traktującym o obecności matematyki w polskiej literaturze (nie byłoby ono zapewne zbyt grube, ale za to smakowite). Skłania mnie do poczynienia takich refleksji tekst Sady, ale obok niego i inne teksty z „Ha!artu”, w których lord Russell się pojawia...

Drugi wątek − to postać Franciszki Themerson i sposób, w jaki bywa ona najczęściej przedstawiana. Wydaje mi się krzywdzące względem niej, że Stefana wymienia się zazwyczaj na pierwszym miejscu (pocieszeniem może być tylko przemienność koniunkcji...), jakby to on był w związku lokomotywą, ciągnącą wagonik w postaci żony. Tymczasem Franciszka − jak się okazuje dzięki tekstowi Justyny Jaworskiej (Praca reliefu) – oprócz tego, że stanowiła drugą głowę naszego awangardowego smoka, działającego na zasadzie partnerskich „naczyń połączonych”, tworzyła osobny artystyczny kosmos, który przejawiał się nie tylko w fantastycznych grafikach, dopełniających książki jej męża, ale i w malarstwie. Franciszka w swoich reliefowych, ciężkich płótnach wyrażała ciemności, jakie w obojgu Themersonach musiały tkwić, rany, jakie pozostawiła w nich wojna. Pięknie pisze Jaworska o tym, iż „rysowała pogodne, satyryczne ilustracje, ale miała też swoje białe malarstwo, niczym ranę i bandaż zarazem”; było to malarstwo brutalne i równocześnie jasne, z kłębiącymi się w nim postaciami i aktami agresji, ale przedstawionymi za pomocą bardzo subtelnych odcieni. Themersonowie nie byli bowiem li tylko parą pięknoduchów-eksperymentatorów, byli także świadkami upadku podczas wojny zachodniej cywilizacji, w obozach koncentracyjnych stracili bliskich i znajomych, zmuszono ich do emigracji, a w końcu − w wyniku zawieruchy wojennej utracili część swoich prac (przez co znamy tylko trzy filmy ich autorstwa). To zupełnie inne oblicze polskiej pary − znów wymykające się łatwym kategoryzacjom, nieuchwytne dla takich pojęć jak „malarka” czy „pisarz”. Pozorna pogodność ma swoje drugie dno: krytyczne podejście do kultury, antydogmatyzm, antyfundamentalizm, ironiczny sceptycyzm, dystans w stosunku do języków finalnych (by użyć sformułowania Rorty’ego, na którego powołuje się Franczak).


3.

Ponieważ to intermedialność (pojęcie chyba słabo rozpoznane na polskim gruncie) jest kluczowym hasłem omawianego numeru, warto jeszcze zatrzymać się przy zapowiadanej już od jakiegoś czasu publikacji polifonicznego dzieła Stanisława Czycza. Wielką zasługą „Ha!artu” jest przypominanie od dobrych kilku lat krzeszowickiego prozaika i poety; kontynuacją tej misji jest edycja Arwa − utworu napisanego przez Czycza na prośbę (czy też raczej – z inspiracji) Andrzeja Wajdy. Zarówno samo dzieło Czycza − z racji swojej wielokodowości (obok tekstu pojawia się zapis nutowy, odwołania do obrazów i utworów muzycznych), jak i jego bohater, tytułowy Arw, czyli Andrzej Wróblewski, tragiczna i wieloznaczna postać polskiego malarstwa powojennego, który od zeszłego roku przeżywa swoisty renesans dzięki dwóm wystawom (w krakowskim i warszawskim Muzeum Narodowym) oraz dzięki boomowi wywołanemu przez Wilhelma Sasnala, przywołującego Wróblewskiego jako jednego ze swoich „malarskich ojców”, stają się otwarci na wielokrotne interpretowanie, na twórczy wysiłek czytelników. Jakkolwiek oba teksty Doroty Niedziałkowskiej (Sztuka w „Arwie” oraz Pasmo muzyczne „Arwa”, ten ostatni napisany razem z Magdaleną Wilkołaską-Karpierz) mają – jeśli idzie o zjawisko intermedialności – dużą wartość poznawczą, to ich najistotniejszą funkcją jest zaostrzanie apetytu przed głównym daniem, jakim ma być sam Arw. Szkoda więc, że w numerze nie znalazła się choćby próbka tekstu Czycza.


4.

Ostatni punkt nie dotyczy bezpośrednio „Ha!artu”, ale dodanego doń 3 numeru czasopisma „Splot” (3/2007). Miałem okazję widzieć dwa pierwsze numery i zauważyć, że przy trzeciej odsłonie zaszła poważna zmiana − przede wszystkim ilościowa. „Splot” z małego, estetycznie zaprojektowanego zeszyciku stał się grubym pismem, które, niestety, wydaje się nie posiadać wyrazistego profilu i popełnia tym samym kilka grzechów, które za chwilę wypunktuję. Po pierwsze − „Splot” jest takim splotem (kłączem), w którym absolutnie nie daje się wyróżnić żadnej myśli przewodniej, kierującej redaktorami numeru i stanowiącej uzasadnienie, dlaczego wydanie wygląda tak, a nie inaczej. Niby wszystko jest zgodne z ideą kłącza, ale nawet przy programowym chaosie powiązań wolałbym widzieć w całości jakiś ślad pracy redakcyjnej. W praktyce czytelnik dostaje wielki zbiór krótkich, napisanych na bardzo różnym poziomie recenzji, jakby redakcja postanowiła omówić wszystkie książki, zazwyczaj wymieniane przez inne zespoły na liście „książek nadesłanych”. O ile w przypadku serwisu internetowego taka polityka mogłaby się sprawdzić, to w przypadku czasopisma papierowego powoduje to bałagan, kryjący się pod porządnym na pierwszy rzut oka spisem treści. Po drugie, popełniony zostaje błąd strategiczny: dział, który mógłby stanowić o prawdziwej wartości pisma, czyli tzw. „monograf”, znalazł się na szarym końcu. Po takiej ilości przystawek w postaci omówień książek, komiksów, filmów i płyt nikt już chyba nie będzie miał siły, by przeczytać dłuższy tekst (choć pewnie mało kto czyta czasopisma linearnie, od deski do deski; ale też mało kto jest w stanie przebrnąć przez tak gargantuiczny blok recenzji...). Dwa kardynalne błędy redakcji skutkują mało optymistyczną konkluzją: „Splot”, choć wygląda młodo i designersko (czy też raczej „dizajnersko”, jak wolą autorzy numeru), wydaje się nie mieć czytelnika docelowego, a szkoda, by stał się tylko katalogiem nowości wydawniczych, żal na to papieru. „Splot” jest zjawiskiem nowym i, mam nadzieję, ewoluującym, choć od strony koncepcyjnej czasopismo w tej chwili wyraźnie kuleje...

„Ha!art” proponował dotąd różne inserty − były mniej lub bardziej udane tomiki młodej poezji, zdarzały się płyty, była też okazjonalna „Cela 58”, w której publikowano wymęczone w sali 58 krakowskiej polonistyki (teraz jest tam Pracownia Badań nad Językiem Dziecka) analizy autorstwa studentów filmoznawstwa. Jeśli „Splot” nadal będzie trzymał swoją dotychczasową linię, to − moim zdaniem − niechybnie zasili poczet projektów nieudanych, przypominając zmutowanego, przerośniętego ponad normę bąkojada na grzbiecie (dobrego?) starego nosorożca, jakim jest w tym przypadku „Ha!art”.

Michał Choptiany

Omawiane czasopisma: „Ha!art”, „Splot”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
AKCENTY JUBILEUSZOWE
GANGSTERZY I „PÓŁKOWNICY”
felieton__EDYP

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt