Witryna Czasopism.pl

nr 2 (204)
z dnia 20 stycznia 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

W LABORATORIUM REWOLUCJI

1.

Od kilkunastu lat media co roku w listopadzie serwują nam migawki z Moskwy, na których ostatni żyjący odznaczeni orderem Bohatera ZSRR, a wraz z nimi zwykli obywatele tęskniący za sowiecką Rosją, demonstrują w rocznicę bolszewickiego przewrotu 1917 roku swoje przywiązanie do czerwonej flagi z sierpem i młotem. Rewolucja październikowa należy w Polsce do wydarzeń, których nie trzeba już wspominać oficjalnie, a niewielu jest takich, którzy wspominają ją z czułością (jako mit założycielski, oczywiście, nie zaś jako fakt z ich biografii) i pielęgnują pamięć o nich; tak więc − są rocznice i rocznice, Wielki Październik wypadł z kalendarza oficjalnego, a także z pamięci zbiorowej. Trudno zatem z jednej strony rozpamiętywać co roku rosyjską rewolucję, a z drugiej − nie skorzystać z tak dobrej okazji, jak dziewięćdziesiąta rocznica ostrzelania Pałacu Zimowego, by nie wprowadzać na nowo problematyki rewolucji komunistycznej do świadomości zbiorowej. Z tej okazji skorzystała na przykład jesienią „Polityka”, publikując dostępne w oddzielnej sprzedaży wydanie specjalne poświęcone Październikowi, ale muszę w tym miejscu wyznać, iż czytanie tygodników opinii już dawno porzuciłem (wyjątkiem jest „Tygodnik Powszechny”, który notabene nigdy się nie pojawia, gdy mowa o tym sektorze rynku prasowego), zmęczony powtarzalnością oferowanych przez nie formuł krytycznych i publicystycznych; z tego też powodu nie sięgam po wydawane przez nie okazjonalne „pigułki”. Inny przypadek to czasopisma z nieco wyższej półki, zaawansowane i nie tak doraźne jak prasa tygodniowa. To, co może zrobić w kwestii Wielkiego Października redakcja takiego pisma, bywa dużo bardziej owocne niż kolorowe wkładki − tak też jest z datowanym jeszcze na ostatni kwartał ubiegłego roku „Kronosem” (nr 4/2007).


2.

Redaktorzy postanowili wejść w krąg problematyki wywoływanej hasłem „Październik 1917 roku” od strony refleksji krytycznej, dokonanej przez samych rosyjskich intelektualistów, przedstawić polskiemu czytelnikowi nieznanych twórców (teksty Fiodora Stiepuna, Iwana Iljina i Pawła Milukowa), ale i przypomnieć jednego znanego oraz poważanego (tekst Mikołaja Bierdiajewa, w niecodziennej jak dla niego roli krytyka rewolucji). Strategia ta okazała się wyśmienitym pomysłem, otrzymujemy bowiem dzięki temu gęste, głębokie i − na dodatek − gorące teksty, balansujące na pograniczach literackiej interpretacji, filozofii, historiozofii, myśli politycznej, które traktują przewrót bolszewicki i to, co się stało po nim z Rosją, jako trampolinę do odważnych analiz dotyczących „rosyjskiego ducha”, historii i charakteru samej rewolucji.

Rewolucja bowiem − gdy się bliżej przyjrzeć rządzącym nią mechanizmom − wydaje się zaledwie stwarzać iluzję radykalnego zerwania z dawnym porządkiem (wprowadzenie nowej obyczajowości, kalendarza, form quasi-religijnych zamiast dawnych form kultu, nowej kultury oddającej ducha nowego czasu, rzekoma zmiana ustroju politycznego, nowe prawo), a tymczasem jest mechanizmem, który wydobywa na wierzch to, co w przedrewolucyjnym społeczeństwie najciemniejsze, najgorsze, leżące najniżej. Fundamentalne jest tutaj studium Bierdiajewa (Duchy rosyjskiej rewolucji), który dokonał gruntownej analizy rewolucyjnych faktów, posługując się narzędziami, jakich dostarczyła mu sama kultura rosyjska w osobach nieśmiertelnego Gogola, opętanego demonami współczesności Dostojewskiego oraz społecznika-egoisty Tołstoja. Bierdiajew odczytał ich jako proroków, w swoich utworach przeczuwających nadejście wydarzeń, których świadkami mogli być Rosjanie pierwszej połowy XX wieku. Niechęć do jednostek, biurokratyzacja, interesowność, kult władzy i szarż urzędniczych, zapatrzenie w zachodnie idee i próby sztucznego przenoszenia ich na nieprzygotowaną do tego glebę, rewolucyjny nihilizm − wszystko to stało się bolesnym faktem po 1917 roku, co nie oznacza, że nie miało miejsca przed tą cezurą. Zamęt rewolucji wydobył to tylko na wierzch. Zamiast czynnikiem zmian (bo one, rzecz jasna, też nadeszły), rewolucja stała się laboratoryjnym mikroskopem, szkłem powiększającym, w którym można zobaczyć, jakimiż to demonami jest opętany naród rosyjski. By uogólnić: pokaż mi swój naród w czasie rewolucji, a powiem ci, jaki on jest...

Z pojęciem rewolucji i Polacy są jednak od paru lat osłuchani: stać się mieliśmy przecież areną wielkiej rewolucji moralnej, wielkiego przeobrażenia, wielkiej grozy i trwogi, mających nas oczyścić i ku przyszłości świetlanej skierować. Nic z tego. Czego tak naprawdę dowiedzieliśmy się o sobie przez ostatnie przeszło dwa lata?

Nie jest tak, że Wielki Październik nie był wielki − czas lat 20., oprócz tragicznej w skutkach polityki gospodarczej, walk między samymi bolszewikami, próby pójścia na wojnę z Zachodem tuż po zakończeniu I wojny światowej, przyniósł przecież ogromny zbiór osiągnięć kulturalnych, które, niestety, zostały wkrótce potem zaprzepaszczone. Ludzie faktycznie poszli za hasłami unowocześnienia, uwierzyli w jakimś stopniu w awangardowość faktu rewolucji i w możliwość proletariackiego ziemskiego królestwa niebieskiego. Jednocześnie jednak ci właśnie ludzie wykazali się tak samo niskimi postawami, jak przed rewolucją − aniołem nikt się przecież nie stanie na mocy dekretu; urzędowe performatywy tworzą tylko zmiany w świecie konwencji, nie tworzą jednak twardych faktów. Z jednej strony mamy zatem niepodrabialną porewolucyjną awangardę artystyczną (mit Majakowskiego, mit nowej sztuki), z drugiej zaś − postępującą degrengoladę i odgórne powstrzymanie dynamizmu przemian poprzez powtórzenie starego porządku pod nowym szyldem (w konsekwencji da to tragiczny koniec Majakowskiego, klęskę twórców awangardowych i ich śmierć). Teksty, które polski czytelnik otrzymuje dzięki „Kronosowi” po raz pierwszy, są dziełem właśnie tej ciemnej strony rewolucji; wystarczy przyjrzeć się notkom bibliograficznym w przypisach − wszystkie zostały opublikowane na Zachodzie, rewolucja pożarłaby swoich krytyków pozostających w kraju...


3.

Jeszcze jeden tekst zasługuje na szczególną uwagę, a mianowicie poruszający esej pióra Hanny Arendt z 1968 roku [Róża Luksemburg (1871-1919)], w którym autorka pracy O rewolucji kreśli portret polsko-żydowskiej socjaldemokratki. Luksemburg w polskim nauczaniu historii w szkołach zawsze funkcjonowała jako działaczka, względem której można mieć co najmniej ambiwalentne uczucia − i w dużej mierze podejście to nie jest nawet związane z nasileniem się prawicowej polityki historycznej ostatniego rządu. Bohaterka eseju Arendt wpisuje się w historię polskiego socjalizmu czy socjaldemokracji, narodzin ruchu robotniczego, a jednocześnie jej socjalistyczny internacjonalizm pachnie jakimś lewackim kosmopolityzmem, którego przecież tak nie lubi się nad Wisłą... Arendt ponadto uważnie wskazuje na to, iż jej żydowskość nie jest dobrym kontekstem do tego, by objaśnić tendencje internacjonalistyczne naszej socjaldemokratki − mogłoby to grozić (niekoniecznie celowym) popadnięciem w swoiste prostactwo łatwych interpretacji i zabrnięciem w nad wyraz niebezpieczne stereotypy postrzegania Żydów jako „wiecznie obcych”.

Arendt tymczasem kreśli na marginesie dzieła intelektualnego Luksemburg jej niezwykle przejmujący portret. Ktoś, kto mógłby myśleć o niej nieomal w kategoriach „Dzierżyńskiego w spódnicy”, może zmienić zdanie zwłaszcza po tym, jak przeczyta o smutnych losach socjaldemokratów, członków Związku Spartakusa w Republice Weimarskiej. Luksemburg została zabita przez republikańską policję strzałem w tył głowy, sprawcy nigdy nie zostali ukarani, a taki sposób rozprawiania się z wrogami ideowymi znalazł niechlubną kontynuację w Niemczech Hitlera. Jest w losie Luksemburg pewna doza smutnego heroizmu, smutnego właśnie przez to, że wiemy, jak ciemne karty zostały zapisane po jej śmierci.

Luksemburg jest dla Arendt (bazującej w swym studium na biografii Rosa Luxemburg pióra J.P. Nettla) aktywną działaczką, niestrudzoną publicystką, wierzy w rewolucję, ale Arendt wprowadza pewną modalność w ten – wydawałoby się – niepodważalny rdzeń osobowości współzałożycielki SDKPiL. Otóż o tym, że stała się ona międzynarodową rewolucjonistką, zdecydowały zewnętrzne okoliczności, imperatyw przyszedł w formie wezwania z zewnątrz, musiała porzucić inne ścieżki, którymi mogło potoczyć się jej życie. Jest żarliwą socjaldemokratką, ale nie dogmatyczką, ma „odwagę Lenina” i płaci za to cenę życia, ale też jest w stanie wyobrazić sobie siebie samą jako kogoś innego, niekoniecznie działającego na wiecach i prześladowanego przez nieprzychylne rewolucyjnej lewicy władze. Rewolucjonista nie zawsze jest zawodem, który wpisuje się w dokument tożsamości, nie musi być składnikiem istoty konkretnej jednostki. Arendt pisze:


„[O] ile «rewolucja była dla niej tak samo bliska i realna jak dla Lenina», to podobnie jak marksizm, nie stanowiła w jej przypadku artykułu wiary. Lenin był przede wszystkim człowiekiem czynu i zająłby się polityką niezależnie od okoliczności. Ona zaś, jak kiedyś żartobliwie stwierdziła, «urodziła się, by paść gąski», i równie dobrze mogłaby się zająć botaniką i zoologią, historią i ekonomią albo matematyką, gdyby zewnętrzne okoliczności nie naruszyły jej poczucia wolności i sprawiedliwości.”.


Rewolucja ma ludzkie oblicze nie tylko przez to, że ujawnia to, co niskie. „Kronos” − pewnie po trosze prawem równowagi − przywołuje zarówno demony rewolucji, jak i ludzkie oblicze i poplątane losy samych rewolucjonistów.

Michał Choptiany

Omawiane czasopismo: „Kronos”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
DLACZEGO KOBIETY WIĘCEJ…?
FR.EU.D
WYMARSZ ZE ŚWIĄTYNI DOBROBYTU

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt