Witryna Czasopism.pl

nr 24 (202)
z dnia 20 grudnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

WESTERN – REAKTYWACJA?

Swoje piekło wyobrażam sobie jako szczelnie zamkniętą salę kinową, w której wyświetlane są same westerny, i to te klasyczne, z Johnem Waynem. A w przerwach serwowana jest muzyka country, np. po kolei wszystkie złote płyty Gartha Brooksa. Wieczna kara godna największego bandyty Dzikiego Zachodu.

Kino gatunków ma jednak to do siebie, że w pewnym momencie wchodzi w fazę dojrzałości, którą cechuje duża samoświadomość i rozpoczyna się polemika z własnymi mitami. I bardzo często w ten sposób powstają najciekawsze filmy gatunkowe. Podobnie jest z westernem, który swoją dojrzałość osiągnął na przełomie lat 40. i 50., a i nieco wcześniej, w 1942 roku William Wellman nakręcił oparte na faktach Zdarzenie w Ox-Bow: w 1885 roku w Newadzie powieszono trzech rzekomych koniokradów, w istocie niewinnych. Z jednej strony historia linczu pozwoliła reżyserowi podważyć dotychczasowy westernowy podział na dobrych – tu mieszkańców miasteczka – i złych, tych przychodzących z zewnątrz, z drugiej – zrealizować niemal parabolę religijną, z aluzjami m.in. do śmierci Jezusa (w otoczeniu dwóch łotrów) i kazania na Górze. W ten sposób do westernu na dobre wkroczyła tematyka społeczna i polityczna, bo przecież w jednym z arcydzieł gatunku, W samo południe (1952) Freda Zinnemanna, widziano aluzje do maccartyzmu: strach, który opanował mieszkańców miasta, odmawiających pomocy szeryfowi, miał być odbiciem mentalnego stanu Ameryki w czasie polowania na czarownice. Takie odczytanie filmu zasugerował zresztą scenarzysta, Carl Foreman, sympatyzujący z partią komunistyczną, za co trafił za chwilę przed oblicze Komisji do Badania Działalności Antyamerykańskiej, by po wpisaniu go na Czarną Listę wyemigrować do Anglii. W tym kontekście dosyć mało wiarygodnie brzmiały głosy widzące w szeryfie Kane Amerykę samotnie walczącą z komunistycznym zagrożeniem. Z kolei rewizjonistyczny Mały wielki człowiek (1970) Arthura Penna podważył klasyczną mitologię Dzikiego Zachodu, pokazując Indian jako tych dobrych, cywilizowanych i wiedzących, czym jest honor i uczciwa walka, czego nie da się powiedzieć o prymitywnych i okrutnych białych. A sceny, gdy kawaleria generała Custera dokonuje rzezi indiańskiej osady, odczytywano jako aluzje do wojny w Wietnamie i masakry wioski My Lai. Inny ówczesny filmowy ideolog kontrkultury, Robert Altman, w swoim antywesternie Buffalo Bill i Indianie (1976) ośmieszy westernowe ikony poza jedną – indiańskim wodzem Siedzącym Bykiem. A o tym, że cały ten kowbojski świat odszedł w przeszłość i stał się legendą, przekonuje lekko nostalgiczny Butch Cassidy i Sundance Kid (1968) George’a Roya Hilla, gdzie para słynnych rabusiów, granych przez Redforda i Newmana, na własnej skórze przekonuje się o potrzebie nieustannego kształcenia, zwłaszcza w zakresie języków obcych: nieznajomość hiszpańskiego znacznie bowiem utrudnia obrabianie boliwijskich banków.

Plotki o śmierci westernu są jednak przesadzone, choć – jak podkreśla w grudniowym „Filmie” (12/2007) jego znawca i wielbiciel, Tomasz Jopkiewicz (Strzelanina po pogrzebie) – w latach 80., mimo sprzyjającego, prawicowego klimatu (era Reagana), trwał w stanie ostrej zapaści, a nawet śmierci klinicznej. Jednak oscarowe sukcesy Tańczącego z wilkami (1990) Costnera i Bez przebaczenia (1992) Eastwooda rozbudziły nadzieję na renesans gatunku. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że była to raczej reanimacja. Jopkiewicz przypomina westerny z przeciągu kilkunastu lat, podkreślając stracone (artystycznie) szanse, np. na dobry film proindiański czy „czarny western”. Ale też i opisuje te obrazy, które w twórczy sposób wykorzystały gatunkowe konwencje, jak feministyczna (i oparta na faktach) Ballada o Małym Joe (1993) Maggie Greenwald czy Truposz (1996) Jarmuscha, opowieść o podróży ku śmierci, ubrana w westernowy kostium. Wśród tych wartościowych pozycji pojawia się też reżyserski debiut Tommy’ego Lee Jonesa Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady (2005), czyli umiejscowiony w scenerii współczesnego Teksasu swoisty moralitet i głos w obronie ludzkiej godności. I być może właśnie ten artysta – jak spekuluje autor – mógłby stać się odnowicielem westernowej tradycji, robiącym na serio filmy o rozdarciu człowieka między cywilizacją a naturą, pragnieniem ładu a pokusą dzikości lub nieskrępowanego normami społecznymi indywidualizmu. A może dla współczesnego widza western jest rzeczywiście gatunkiem umarłym? Sukces – i to nie tylko kasowy – 3:10 do Jumy Jamesa Mangolda i Zabójstwa Jesse’go Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda Andrew Dominika (oba obecne na naszych ekranach), świadczą o tym, że raczej nie. Zobaczymy, czy sędziwego – bo ponad stuletniego – pacjenta uda się utrzymywać w stabilnej formie dzięki sprawdzonym lekom (pierwszy film to remake klasyki gatunku sprzed półwiecza, drugi odwołuje się do rozpowszechnionej także przez kino legendy braci James), czy lekarze zaryzykują jakąś nowatorską terapię – oby tylko widzowie nie zapadli potem w śpiączkę.

Na razie nie grozi ona twarzy z grudniowej okładki „Filmu”, Danielowi Craigowi, bo ten dopiero niedawno wyszedł ze stanu uśpienia – a jako filmowy Bond (podpisał kontrakt na kolejne cztery filmy serii) na brak emocji i intensywnych bodźców do życia z pewnością nie może narzekać. A przecież dwa lata temu, kiedy okazało się, że dostał główną rolę w Casino Royale, dla większości masowej publiczności był aktorem nieznanym. Craig, jak pisze Elżbieta Ciapara (Uśpieni), to jeden z „uśpionych”, czyli aktor, który mimo sporego dorobku (głównie teatralnego) dla przeciętnego widza pozostaje przez lata niemal anonimowy – a potem dostaje rolę wynoszącą go na szczyt popularności. I jednocześnie niosącą ze sobą niebezpieczeństwo zaszufladkowania – ciekawe, czy po zagraniu agenta 007 Craig zdecyduje przyjąć role bardziej ryzykowne, kontrowersyjne, podobne do tych, jakie grał przed laty, np. kochanka Francisa Bacona czy nawet żydowskiego nacjonalistę o aryjskim wyglądzie w Monachium. Jako przebudzony „uśpiony” (i to w stosunkowo młodym wieku, bo przed czterdziestką) znalazł się w doborowym towarzystwie Judi Dench, Alana Rickmana, Anthony’ego Hopkinsa czy Iana McKellena, który zapewne pozostanie Gandalfem dla kolejnych pokoleń kinomanów, niemających pojęcia np. o jego wielkich szekspirowskich kreacjach. Cóż, większość spośród dziś znanych i cenionych aktorów długo czekała na sukces, ale się doczekała. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak czekać na sygnał z centrali – może pojawi się z nowym rokiem?

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
BLOGI
felieton__POLISA
ŚRODKOWOEUROPEJSKA ARS MORIENDI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt