Witryna Czasopism.pl

nr 19 (197)
z dnia 5 października 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

felieton ___MISJONARZE

Trzynastego czerwca zeszłego roku, wczesnym rankiem, z rogatek Olsztyna wyruszyłem z niewielką grupą kolorowych kibiców piłkarskich do Sanktuarium Cudownego Objawienia w Gietrzwałdzie. Żegnała nas spora ilość mediów, bo i też my sami o to profesjonalnie zadbaliśmy. Czoło kolumny otwierał kolega z lokalnej „Wyborczej”, tuż za nim machał szalikiem dziennikarz radiowy, wspierał go gwizdkiem prozaik Onichimowski, a reszta pielgrzymów co jakiś czas wydzwaniała do macierzystych redakcji. Cel naszej wyprawy był jasny – wesprzeć Reprezentację Narodową, która następnego dnia na dortmundzkiej ziemi miała toczyć bój z Niemcami w ramach cyklicznych Mistrzostw Świata. Ale i też pobudzić w narodzie ducha walki, a nawet podsycić niekoniecznie zdrowe emocje. Wreszcie, miło spędzić czas poza miastem, przy okazji robiąc na dniówkę. Zeszliśmy z asfaltu w boczne drogi, sunęliśmy przez las i było jak w wierszu poety ludowego Kajki:


„Już nam zasię ruń zielona

Okryła lasy i gaje,

Co ją ziemia z swego łona

W wdzięcznym lecie nam wydaje.


Kwiaty, łąki i też zboże

Zdobią ziemię naokoło,

Na Twe pożegnanie, Boże,

A jak wdzięcznie i wesoło!”


Na miejsce dotarliśmy po kilku godzinach w doskonałych humorach, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie do gazety, miejscowy duchowny poczęstował nas kawą, aleją grabową przemaszerowaliśmy do cudownego źródełka i już całkowicie zregenerowani rozegraliśmy kilkuminutowy meczyk na boisku obok. Kto był ciekaw, mógł posłuchać gawędy o cudownych objawieniach, mających miejsce w czasie szalejącego Kulturkampfu i wyjść umocniony w wierze, ale i też patriotycznie, bo jak się okazało, Panienka przemawiała nie w języku wroga, a naszym. A jak dowiódł nieżyjący o. Honorat Koźmiński z Zakroczymia: „Nigdy tak długo i przystępnie”. Do Olsztyna odwiózł nas prozaik Sieniewicz, któremu obowiązki zawodowe uniemożliwiły udział w pielgrzymowaniu. Po południu elegancko pokazał nas Teleexpress, przy czym bardziej w dziale rozrywkowym niż po relacji z Iraku. Następnego dnia jak zwykle Nasi przegrali mecz, gdyż z Niemcami nie wygraliśmy nigdy, no, chyba że tymi wschodnimi, ale taka wygrana się nie liczy. Cudu zatem nie było, bo jedyny cud, jaki się ostatnio zdarzył, to Ignacego Karpowicza, bardzo utalentowanego prozaika z tzw. roczników siedemdziesiątych.

Historia pewno uległaby zatarciu, gdyby nie cały cykl wypowiedzi medialnych, który każe mi wrócić do letniego pielgrzymowania, zestawić je ze sobą i z racji zaangażowania, jakim mnie niektórzy krytycy pokarali, normalnie coś postanowić.

Otóż pewna młoda utalentowana artystka na wernisażu, gdzie prezentowała całkiem udany cykl batików, oświadczyła, że jedenasty września od pamiętnego roku już nie kojarzy jej się z datą własnych urodzin, a wyłącznie z tragedią nowojorską. Że chociaż ona z jedenastego września, to już nie jedenastego. Wszystko zresztą jej się już teraz tak kojarzy. Wszystkie ważne życiowo decyzje podejmuje jedenastego, a w ostateczności pierwszego albo w dni nieparzyste. I dalej w tym tonie mówiła do kamery, a ja pomyślałem sobie, że pal licho to wszystko, ale urodziny to mi się raczej z urodzinami kojarzą, a nie np. z podpisaniem aktu kapitulacji w Powstaniu Warszawskim, co miało miejsce drugiego października, ale ćwierć wieku wcześniej albo upadkiem Helu w kampanii wrześniowej, bo i ten drugiego października nastąpił. I za groma moje urodziny nie wypadają w rocznicę podpisania haniebnego Trzeciego Rozbioru z 1795, chociaż wypadają!

Ale nic to, zaraz po pani od batików pojawiła się inna młoda artystka, która radośnie oznajmiła, że uczestniczy w niespotykanym, przełomowym, odkrywczym, przełamującym, otwierającym wydarzeniu, jakim jest mega obraz malowany przez dwieście tysięcy osób, niekoniecznie naraz. I uwaga! Ta pani, to ona ma ideę, aby w ten sposób zachęcić dwieście tysięcy luda do uprawiania malarstwa. Tak powiedziała! Od strony technicznej to wygląda tak: każdy z twórców otrzymuje pędzelek i kratkę wielkości paznokcia, którą elegancko zamalowuje. Kratka do kratki i powstaje Dzieło. Panie mają łatwiej, bo wiadomo, doświadczenie. No, ale na ogół każdy może i powinien. Malują zatem oficjele, pracownicy uniwersytetu, turyści, przechodnie. Tyle, że za groma nie wychodzi te dwieście tysięcy. Bo tyle ludzi to nie mieszka w całym Olsztynie i okolicach. Byłoby więcej, gdyby pozwolono maczać palec i zamazywać, ale musi być pędzelek. Niemowlęta zatem nie mają szans. Znaczny potencjał malarzy przeniósł się w okolice kościoła Serca Jezusowego, gdzie pojawił się relikwiarz św. Dominika Savio, patrona ministrantów i ciężarnych. Jest to czterystukilogramowa szklana skrzynia, w której umieszczono figurę z żywicy syntetycznej, przedstawiającą chłopca przedwcześnie zmarłego, którego kości wpakowano we wspomnianą już kukłę. Jak twierdzi wykonawca, urna o kształcie kryształu ma wyraziste płaszczyzny przypominające diament. By było jasne: szklanej powłoki nie wolno dotykać paluchami. Akwarium ma podkreślać i przypominać cnoty nieletniego zmarłego. Urna łączy w sobie elegancję z duchowością. Tak twierdzą właściciele świętego. O gustach się nie dyskutuje, ale gdyby tak jeszcze więcej różowej gumy i po bokach koguciki na druciku! Ja tam wolę mega malowidło, bo się go mniej boję. Podobno obraz w kawałkach poroznoszono po budynkach oświatowych, ku uciesze dzieciarni. Zawsze to lepsze niż taka matma. Ktoś zapyta, jaki związek zachodzi między panią od batików, a panią od ogólnoświatowego ruchu malarskiego? Ano zależność jest taka, że obie panie gadały do kamery głupoty w imię niczym nieuzasadnionej misji poprawności, bo jak się okazało, pani nr jeden te batiki to o WTC wykonała, a druga pani uczestniczy w biciu rekordu Guinnessa w mazaniu kolorowych kwadracików. Do przezroczystej szkatuły też dojdziemy.

Ostatnią osobą poproszoną o wypowiedz był organizator – kreator, magik, wizjoner, twórca cyklu slamów. Tak więc, organizator-kombinator uśmiechnął się w szkiełko kamery i już znacznie poważniej oznajmił, że twórczość slamerska pod jego kierunkiem w mieście nad Łyną rozwija się prężnie, wielokierunkowo, stopniowo, sukcesywnie i płynnie. Każdy turniej to nowy kwiat, wydarzenie poruszające wyobraźnię. Tu mógł przerwać, ale jak poprzednicy, stał się misjonarzem sprawy. Jego slamerzy niczym pierwsi wyznawcy w katakumbach spotykają się w klubach, doskonalą warsztat. Ich umiejętności pozna wkrótce cały świat. Marcowy festiwal poezji w ramach projektu Instytutu Książki to pikuś przy jego magicznym spektaklu. Jaki Pasewicz! Jaki Macierzyński! Tu u niego, prawdziwa poezja rozbrzmiewa. I chrzanił tak, i chrzanił. Swym chrzanieniem zachwycony. Zmęczył ekipę realizatorów, taśmy im namarnował. A ja przypomniałem sobie, jak wieczoru pewnego zaczepił mnie znajomy poeta i wyznał szczerze, że brał udział w takim mistycznym wydarzeniu. Dla zabawy. Utrudzony dobrnął do półfinału zmagań, w którym padł na deski sceny i z braku tekstu wyrwał z kieszeni mandat za jazdę bez biletu środkiem komunikacji miejskiej. A potem ze łzami wyrecytował dzieło urzędnicze. I finał ujrzał. I brawa zebrał jak burzę, co do piwnicy się wdarła. A na koniec opowieści postawił mi piwo za forsę z intelektualnego wyczynu. Bo kolega jest normalny i potrafi oddzielić rekord Guinnessa od Guinnessa Portera. Wydał dwa tomy dobrych wierszy, na papierze.

A teraz finał, czyli klosz. Drugiego października na Batikowym Polu pod Grunwaldem stanęły dwie armie. Jedną stanowiło dwieście tysięcy slamerów, a drugą tyleż samo uzbrojonych w pędzelki malarzy. Na komendę wydaną przez ludowego poetę wszyscy razem, równocześnie wypuścili w kosmos bąka. Świat przed smrodem uratowała urna w kształcie kryształu, którą w porę zakryto walczących. Tego też dnia w innej części globu Polacy wreszcie wygrali z Niemcami.

Tomasz Białkowski

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
BUSZUJĄCY W DŻUNGLI I ŚMIECH GOMBROWICZA
felieton ___LAURY I STOŁKI, CZYLI „EMOCJE NICZYM W NAJLEPSZYCH FILMACH HITCHCOCKA”
LOCUS VIRTUALIS

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt