Witryna Czasopism.pl

nr 18 (196)
z dnia 20 września 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ZMIERZCH BOGÓW?

Biologia biologią, ale Bergman zawsze wydawał mi się nieśmiertelny – ot, taki współczesny Faust. Kiedy niedawno pisałam o tym, jak dziś odbierane są jego filmy, gdzieś w głowie rodziła się przewrotna myśl, iż może to twórczość jeszcze niezamknięta i sędziwy mistrz stanie za kamerą, zwłaszcza że jego ostatni film telewizyjny, zrealizowana w 2003 roku Sarabanda, był naprawdę dobry, daleki od sklerotycznego kina niektórych sędziwych reżyserów. A jednak. W esemesach wymienianych z przyjaciółmi 30 lipca przewijało się to samo uczucie niedowierzania i smutku, jak po stracie bliskiej osoby, choć przecież nikt z nas go nawet nie spotkał. Ktoś wspomniał, że ze starych mistrzów pozostał jeszcze Michelangelo Antonioni, ale nazajutrz okazało się, że przeżył Bergmana tylko o parę godzin. I trudno w takim zbiegu okoliczności nie doszukiwać się pewnej symboliki – skończyła się epoka w historii kina. Obaj twórcy byli niekwestionowanymi mistrzami, choć można nie lubić ich dorobku w całości. O swoich ukochanych scenach bergmanowskich pisałam już kiedyś, Antonioni w moim rankingu zajmuje nieco niższą pozycję, bo Przygoda to dla mnie jednak „snuje i smęty”, ale Powiększenie i Zawód: reporter kocham miłością bezgraniczną. Innymi słowy – nikt przy zdrowych zmysłach i odrobinie filmowego obycia nie będzie kwestionował wielkości obu reżyserów, choć można – jak robi to Bartosz Żurawiecki we wrześniowym „Filmie” (Kino silniejsze od śmierci) – przyjrzeć się ich twórczości z nieco innej perspektywy, uznając, że ów model autorskiego kina, gdzie artysta jest kimś więcej niż twórcą, wyczerpał się na długo przed ich śmiercią, co wcale nie podważa roli, jaką odegrała nie tylko ta dwójka, ale i zmarli wcześniej Kurosawa czy Fellini. I wszyscy oni, łącznie np. z naszym Hasem, nie doczekali się uczniów, artystycznych spadkobierców. Stąd zasadne pytanie Żurawieckiego, czy ta bezpotomność to efekt ich niepowtarzalności, czy też zmian, jakie dokonały się w kinie ostatnich kilku dekad?

Śmierć wybitnego artysty skłania do banalnych konstatacji w stylu „Bergman wiecznie żywy” – owszem, ale tylko dla niektórych. Związki reżysera z ojczyzną bywały burzliwe, ale 30 lipca Szwecja opłakiwała i wspominała swojego mistrza, program telewizyjny zdominowały jego filmy, przedstawienia teatralne i wywiady. Przez moment łudziłam się, że nasza misyjna TVP, mając na to cały dzień, zmieni nieco ramówkę, pokazując wieczorem np. Fanny i Aleksandra. Za swoją naiwność zostałam ukarana Markizą Angeliką, kostiumową konfekcją z lat 60., choć oczywiście w serwisach informacyjnych śmierć Bergmana została odnotowana. Szkoda tylko, że niektórym kilkanaście godzin nie wystarczyło na znalezienie fotografii reżysera i w żałobnej ramce ukazała się twarz innego wybitnego szwedzkiego twórcy, Victora Sjöströma, pamiętnego profesora Borga z Tam, gdzie rosną poziomki, nieżyjącego od ponad 40 lat. Pewnie się czepiam, ale nie tylko diabeł tkwi w szczegółach – profesjonalizm również.

Śmierć Bergmana siłą rzeczy odbiła się echem w Internecie i to właśnie posty na forach najbardziej mnie zirytowały, choć zastrzegam, że dotyczy to nie stron stricte filmowych, ale dużych portali typu Onet.pl. Nie jest bowiem żadnym wstydem, że czegoś się nie wie, ale czemu zaraz chwalić się swoją ignorancją, ba, głupotą nawet? Zanim ręka bezmyślnie wystuka na klawiaturze pytanie w rodzaju „Czy to ten facet od Casablanki?”, można wpisać nazwisko w wyszukiwarkę, by dowiedzieć się, że Bergman i Bogart to jednak dwie różne osoby, albo, najprościej, przeczytać artykuł, który się komentuje. Sieć ma wiele zalet, ale jedną z jej wad jest owa – u sporej części użytkowników – nieodparta chęć zaznaczenia, niezależnie od stopnia znajomości tematu, swojej obecności za wszelką cenę, nawet zakwestionowania umiejętności czytania ze zrozumieniem. Moja pani profesor od językoznawstwa mawiała, że dla pseudo-graficiarzy czysta ściana jest takim samym wyzwaniem jak dla pieska latarnia, a dla części internautów – fora.

Bergman – trudno, będzie monotematycznie – to jeden z tych twórców, których filmowe początki nie należały do szczególnie udanych: wystarczy wspomnieć, że debiutancki Kryzys powstał wyłącznie dzięki jego desperacji. Co rusz pojawiały się bowiem przeszkody, np. w postaci dżdżystego lata uniemożliwiającego zdjęcia w plenerze – bezrobotna w tej sytuacji ekipa piła, grała w karty i stopniowo pogrążała się w depresji, omal nie doszło do tragedii, gdy pijany wózkarz spadł z drabiny. Były to jednak złe coraz lepszego początki, czego nie da się powiedzieć o bohaterach artykułu Bartosza Żurawieckiego (powtórne przywołanie tego nazwiska nie świadczy bynajmniej o układzie łączącym autora z niżej podpisaną) z sierpniowego „Filmu” (Jak kończy prawdziwy reżyser). John Schlesinger, Roland Joffé czy William Friedkin to swoiści filmowi pechowcy, rzeczywiście zaczynający swoją karierę od trzęsienia ziemi, kręcący filmy, które – by wspomnieć Francuskiego łącznika czy Misję – na stałe wpisały się w historię kina. Tyle że później nie byli w stanie doskoczyć do artystycznej poprzeczki, jaką sami zawiesili, czego smutnym przykładem nieżyjący już John Schlesinger – twórca Billy’ego kłamcy i Nocnego kowboja pożegnał się z widzami błahą, mimo akcentów społecznych, komedią Układ prawie idealny. Wygląda więc na to, że czasami warto poczekać na sukces, by móc rozkoszować nim się nieco dłużej.

Nie tylko zresztą nim – również samym „Filmem”, choć akurat mówienie o rozkoszowaniu się jest jednak sporą przesadą. Parę miesięcy temu rozeszła się pogłoska o końcu tego ponad 60-letniego seansu prasowego i o zamknięciu pisma. Znalazł się jednak nowy wydawca i – co za tym idzie – naczelny: Marcina Prokopa od sierpnia zastąpił Jacek Rakowiecki. I to mnie cieszy, bo szkoda byłoby, gdyby zniknął tak zasłużony tytuł, nawet jeśli – co nieuniknione, biorąc pod uwagę chociażby wymogi współczesnego rynku – zawartością nie może już dorównać pismu kierowanemu przed laty przez Aleksandra Jackiewicza czy Bolesława Michałka. Mimo wszystko dobrze, że ten „Film” nam się nie urwie. Na razie.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
LAIF IS IZI
WCZORAJ I DZIŚ PATRIOTYZMU
KARNAWAŁ BEZ KOŃCA, CZYLI O KŁOPOTACH Z WOLNOŚCIĄ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt