Witryna Czasopism.pl

nr 22 (200)
z dnia 20 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

LIST PIERWSZY

Drogi Panie Ministrze,


Objął Pan już zapewne swoje włości, zatem dopóki nie osiądzie Pan w utartych koleinach, pozwoli Pan, że zwrócę mu uwagę na pewien problem, który pozostaje niezałatwiony od lat, a jego efektem jest kurcząca się nisza czasopiśmiennictwa literackiego w Polsce i rosnąca rezygnacja tych, którzy nie mając etatu ani gotowej pensyjki, jeszcze coś składają po nocach na prywatnych komputerach, ale zapał z nich opada.

Nie mam zamiaru się użalać nad ciężkim losem, bo ostatecznie – czy ja, czy inni redaktorzy, podejmowaliśmy zapewne wyzwanie bez złudzeń, że literatura mająca pretensje artystyczne może być zajęciem dochodowym. Owszem, byliśmy pewnie mniej więcej przekonani (piszę „my”, bo nie mam żadnego powodu, by uważać, że jestem osamotniony w tym myśleniu), że wprawdzie literatura nie jest zajęciem mainstreamowym, to nie „taniec z gwiazdami”, raczej coś bliższego zasięgowi modelarzom redukcyjnym, jednak zarazem jest to zajęcie o wiele istotniejsze od modelarstwa redukcyjnego, o czym Pana, jako Ministra Kultury, nie muszę chyba przekonywać.

Nie chodzi zatem o lamentacje ani o bezustanne błaganie o więcej pieniędzy z państwowej kiesy. Pieniędzy nam potrzeba, ale jest wiele rzeczy, które można zrobić, nie zmieniając kwot, jakie państwo polskie przeznacza na dotowanie naszych pism i pisemek. Oto kilka z nich:


1. Dystrybucja, kolportaż i sprzedaż to sprawdzian dla każdego tytułu. Najczęściej realizowany jest środkami własnymi. Zastanawiał się Pan jednak, dlaczego pisma literackiego nie kupi mieszkaniec Ołdrzychowic Kłodzkich ani podróżny udający się ze stacji Gniezno do miejscowości Śrem? Pan dostanie takie pismo do rąk własnych, ale co ma zrobić inteligent jak z obrazka Andrzeja Mleczki lub filmu Koterskiego? Otóż on tego pisma w ręce mieć nie będzie nie tylko dlatego, że się nim nie zainteresuje, ale dlatego, że dystrybutorzy prasy dbają nieustannie, aby niskonakładowe czasopisma nie zawracały im głowy. Tych dystrybutorów prasy w Polsce jest razem nie więcej niż dziesięciu, z których tylko jeden stosuje w miarę ludzkie metody działania, a pozostali obudowali się takim systemem utrudnień, opłat i marż handlowych, że komuś, kto już pismo wydał – bywa, że z dużym udziałem publicznych pieniędzy – zwyczajnie nie opłaca się tego pisma kierować do dystrybucji przez firmę R. albo K. czy nie daj Boże – firmę I. Zaczyna się od klasycznej stawki kolporterskiej, która jest ustalana na minimum 45-50% ceny detalicznej pisma, a ta zazwyczaj jest wyliczona nie pod koszty druku, ale pod możliwości czytelnika. Czytelnik pisma literackiego to zubożały inteligent, student, który ma nie po kolei w głowie, wykształciuch na dorobku – nie kupuje pisma, które kosztuje powyżej 10 PLN. Do zwyczajowej łupieżczej marży dochodzi 1000 i 1 ze sposobów wyłudzania dodatkowych pieniędzy – np. za transport nakładu, odesłanie zwrotów, metkowanie pisma przed wpuszczeniem w sieć dystrybucji (to kod kreskowy już nie wystarcza?), zgoda na zwroty fizyczne, składowanie zwrotów, opłata za niesprzedanie 50% egzemplarzy i wreszcie największa przyjemność – opłaty za przymusowe reklamy w wewnętrznych pisemkach dystrybutorów oraz tzw. „twarzowe”, czyli jednorazowa opłata dystrybucyjna, która jest nakładana zgodnie z wewnętrznymi uregulowaniami na wszystkich wydawców czasopism w wysokości od 3 do 7, a nawet 10 tys. PLN. Być może taka kwota dla „Gazety Wyborczej” albo „Playboya” nie stanowi problemu, jednak dla nas oznacza, że musielibyśmy dopłacać z własnych kieszeni do dystrybucji i to nie mało. Zazwyczaj tyle, ile w naszych kieszeniach nigdy nawet w przybliżeniu nie widzieliśmy. Chcielibyśmy móc w mniejszym stopniu wisieć u klamki kierowanej przez Pana instytucji, nie wisieć u klamek starostów, marszałków, burmistrzów i prezydentów, wiemy, że macie nas Państwo trochę dosyć. Chcielibyśmy w jakimś stopniu móc swoje wizje realizować dzięki własnym środkom. Nie wiem jednak, jakie rozwiązania prawne, polubowne, mogłyby zostać wdrożone, aby dystrybutorzy prasy i książek zechcieli dać nam zarobić na sprzedaży.

Obecnie nasze pismo nie ma możliwości zarobienia na koszty druku. Musiałoby się sprzedawać w 100% nakładu i kosztować w sprzedaży detalicznej 24,50 PLN. Ale wtedy nikt by go nie kupił, nawet ja sam. Tymczasem wiadomo, że pismo, które się sprzedaje, może być traktowane poważniej przez reklamodawcę, życzliwiej patrzy na niego także publiczny mecenas – bo sprzedaż pokazuje, że pismo jest komuś, poza jego redakcją, potrzebne.


2. Innym problemem, który leży w gestii ministra, jest uproszczenie systemu dotowania czy subsydiowania prasy literackiej. Wydawanie pisma literackiego to proces ciągły, wymagający strategicznego planowania na lata, nie na dni czy tygodnie. Czytelnika trzeba przyzwyczaić do obecności pisma na rynku, nawet jeżeli jest to tylko kwartalnik. Tymczasem jesteśmy zmuszeni, my, redaktorzy pism niepatronackich, do stawania co roku do konkursów o dotacje i jako redaktorzy zaczynamy się w głównej mierze zajmować sztuką pisania wniosków, rozliczeń i preliminarzy, nie zaś redagowaniem pisma. Potem czekamy tygodniami na decyzję komitetu, potem Pana Ministra, a potem na podpisanie umowy i wreszcie kolejnych kilka tygodni na przelew gotówki na konto. Składając kilkunastostronicowy wniosek, plus kilkanaście stron załączników – na początku stycznia, czeka się na pieniądze do lipca-sierpnia. Rozlicza się, kolejnymi kilkunastoma stronami druku ministerialnego i kilkunastoma stronami załączników – do grudnia i w zasadzie można już pisać nowy wniosek. Pytanie-dzwon brzmi: skoro nasze organizacje są zapisane w rejestrach sądowych, urzędach skarbowych, sprawdzają nas i kontrolują organy nadzorcze, dlaczego również Ministerstwo nie może nas sprawdzić samo? Dlaczego to my bierzemy urlopy, biegamy po sądach, urzędach? Dlaczego, jeżeli składamy wnioski w styczniu, wymaga się od nas rozliczenia i sprawozdania finansowego, które zgodnie z prawem składamy (jako stowarzyszenia, firmy) do 31 marca danego roku? I po co ogłasza się tzw. trzeci nabór wniosków we wrześniu, skoro wiadomo od lat, że w ramach trzeciego naboru nigdy nie ma już pieniędzy?

Reasumując – uproszczenie wniosków o dotacje, usprawnienie procesu decyzyjnego, przemyślenie procedury dla wniosków wieloletnich, zdjęcie z nas kilku obowiązków udowadniania, że nie jesteśmy wielbłądami, umożliwiłoby nam w większym stopniu rozważanie strategii wobec czytelników, a nie – z całym szacunkiem – wobec kolejnych Ministrów.


3. Dlaczego nie ma jednoznacznej wykładni dotyczącej prawa zamówień publicznych w odniesieniu do redakcji, które nigdy ani na początku, ani w połowie roku nie wiedzą, jaki procent środków będzie pochodził ze środków publicznych? Ponieważ co roku musimy stawać do konkursów, ponieważ kwoty przez nas wnioskowane są obcinane wielokrotnie, ponieważ z powodu miejsc po przecinku nasze wnioski są odrzucane ze względów formalnych – nie ma boskiej mocy, byśmy byli w stanie przedstawić plan finansowy na dany rok, nawet w przybliżeniu, a tym bardziej, byśmy mogli znać kwotę, jaką możemy przeznaczyć na realizację zadania, na które powinniśmy ogłosić jedno z postępowań przewidzianych w Prawie Zamówień Publicznych. Z numeru na numer robimy wygibasy techniczne, objętościowe, wszelkie inne. Nasze zadanie jest niby ciągłe (bo czasopismo jest wydawnictwem ciągłym) de iure, ale de facto – nie ma nic bardziej nieciągłego niż realizacja takiej działalności wydawniczej.


4. Jest jeszcze kwestia niby drobna, ale znakomita. Jak Pan wie, jako wydawcy, jesteśmy zobowiązani kilkanaście egzemplarzy pisma bezpłatnie przekazywać wybranym bibliotekom w kraju, przesyłki te zwolnione są z opłat pocztowych. Gdyby tak istniała możliwość zwolnienia z opłat większej ilości egzemplarzy rozsyłanych przez redakcje w ramach promocji, niechby i do bibliotek, do klubów literackich, domów kultury i ośrodków, które organizują – wiemy to przecież, jesteśmy w tym środowisku – imprezy literackie, konkursy, spotkania autorskie? Ci, którzy decydują się na odbieranie (za kolejną opłatą dystrybutorską) zwrotów swojego pisma, zapewne woleliby, żeby wędrowało ono w takie miejsca niż żeby kurzyło się w redakcji. Niestety, po zniesieniu ulgowej opłaty na tzw. „druki”, wysłanie pisma rozmiarów naszego kosztuje średnio 4–4,50 PLN, a nas nie stać na takie rozmiary działalności charytatywnej. Ostatecznie, w przytłaczającej większości nikt z nas – redaktorów, składaczy, korektorów, autorów – nie pobiera honorariów albo pobiera je w symbolicznej formie.


5. Na koniec – może dobrze by było powołać jakieś otwarte, kolegialne ciało przy Ministerstwie? Jakiś rodzaj stałej konferencji przy Ministrze Kultury, na obrady której każdy – od redaktora art-zinu po redaktora pisma patronackiego Biblioteki Narodowej – miałby wstęp, a która byłaby może uciążliwym, ale kreującym nowe pomysły i idee ciałem doradczym Pana Ministra?

Mam nadzieję, że nie potraktuje Pan tego listu jako wdzieranie się redaktorów pism literackich w nieswoje kompetencje i na nieswoje podwórko. Dobrych doradców nowy rząd zdaje się mieć wielu, ale jak mawiała moja prababcia, kresowiaczka – od przybytku głowa nie boli.


Z wyrazami szacunku i życzeniami najlepszej kadencji,


Radosław Wiśniewski

Radosław Wiśniewski

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
„RZEŹBIENIE” RILKEGO
Bądźmy dobrej myśli
CZY PAN KOWALSKI POJEDZIE DO WARSZAWY?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt