nr 18 (196)
z dnia 20 września 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Igor Kędzierski
Wyobraźmy sobie jednak, sugerując się artykułem Moralność autentyczności Esther Pepperkamp [„op.cit.,” 2 (35) 2007], że nagle wszelki ludek wierzący budzi się z letargu i bierze kościelne dyrektywy serio, decydując się na prawdomówność niezależnie od okoliczności. Pracownik mówi szefowi, że jest zwykłym lujem, a jego żona to głupia picza. Mąż mówi do żony, żeby wreszcie ruszyła dupę i zaczęła biegać, bo wygląda jak kaszalot podczas tarła. Sprzedawca do klienta, że nie ma humoru i niech spieprza, bo go zaraz psem poszczuje. Dymisje, zwolnienia, rozwody, rozpad rodzin, kompromitacje, lustracje, kłótnie, konflikty, dezintegracja. Prawdziwa rewolucja!
Arkadiusz Wierzba
I choć Henryk Markiewicz, tak jak piszący te słowa, prawdopodobnie nie istnieje (odniosłem takie wrażenie, czytając wywiad rzekę Barbary Łopieńskiej oraz zestawienie bibliograficzne dorobku naukowego pana profesora), warto przez moment wsłuchać się w głos, który formułuje zastrzeżenia w szkicu sygnowanym nazwiskiem Henryka Markiewicza, a zatytułowanym: Pytania do kulturowych teoretyków literatury („Ruch Literacki nr 2/2007)”. Być może mamy do czynienia nie tyle z końcem Teorii, ile z osobliwą, wszechwładną i wszechobecną teorią Końca: Teorii, Historii, Podmiotu.
Beata Pieńkowska
Powody ich odejść znamy – chociażby z mediów drukowanych, wykazujących szczególne zainteresowanie przypadkami utraconych przez Kościół księży, którym de facto posypał się życiowy plan. Dla przeciwników celibatu to zawsze dowód na jego zbędność jako „reliktu przeszłości, źródła niepotrzebnych cierpień i przyczyny znacznej części problemów współczesnego Kościoła”. Na szczęście, autor artykułu porządkuje wiedzę na ten temat i przechodzi do mniej znanego opinii publicznej procederu „odzyskiwania żonatych księży” (Księża, którzy 'odchodzą' – księża, którzy 'wracają', Gianpaolo Salvini SJ, „Przegląd Powszechny” nr 9/2007).
Katarzyna Wajda
Nikt przy zdrowych zmysłach i odrobinie filmowego obycia nie będzie kwestionował wielkości obu reżyserów, choć można – jak robi to Bartosz Żurawiecki we wrześniowym „Filmie” (nr 9/2007, Kino silniejsze od śmierci) – przyjrzeć się ich twórczości z nieco innej perspektywy, uznając, że ów model autorskiego kina, gdzie artysta jest kimś więcej niż twórcą, wyczerpał się na długo przed ich śmiercią, co wcale nie podważa roli, jaką odegrała nie tylko ta dwójka, ale i zmarli wcześniej Kurosawa czy Fellini. I wszyscy oni, łącznie np. z naszym Hasem, nie doczekali się uczniów, artystycznych spadkobierców. Stąd zasadne pytanie Żurawieckiego, czy ta bezpotomność to efekt ich niepowtarzalności, czy też zmian, jakie dokonały się w kinie ostatnich kilku dekad?
Agnieszka Kozłowska
Ten numer przypomina pokój pełen zabawek. Najpierw jest oszołomienie. Bogactwo przedmiotów cieszy oko, wabi nieodkrytą jeszcze tajemnicą, kryjącą się w każdym z nich. Kiedy minie pierwszy zachwyt, można zacząć poznawać to, co najbardziej przykuwa uwagę. Skojarzenie z dziecięcym królestwem beztroskiej zabawy nasuwa się w sposób naturalny: trzeci tegoroczny numer „Czasu Kultury” (3/2007) w przeważającej części poświęcony jest... no, właśnie, czemu? Dzieciństwu, dziecięctwu, dziecku w nas, infantylizacji, czasowi dzieciństwa? Pojawia się też anglojęzyczny termin: cuteness – w szkicu Mai Brzozowskiej-Brywczyńskiej pt. To, co urocze. Notatki o estetyce cuteness.
Marcin M. Bogusławski
Patrzę na zdjęcie. „Takich fotografii jest multum: ona i ona, on i on, on i ona, on, ona i ono, ono i ona i tak dalej, und so weiter (…). Są do siebie podobne, pewnie babka z wnuczką. Ciemne tęczówki pod ciężkimi powiekami i kult warkocza” [J. Dehnel, Pompony, „Studium” nr 2/2007]. Siedzą przy stoliku przystrojonym serwetą z nieco mieszczańskimi (?), choć może i rustykalnymi (?), pomponami. „Dalej fotel obity kwiecistą materią, rzeźbiony gerydonik po lewej, po prawej posępna donica z palmą (…), gipsowa figurka na cokole”. Moje oczy błądzą po lekko spłowiałej, jakby w sepii, fotografii.
Marcin Bałczewski
Po tym wszystkim, kolejny raz bombardowany, ledwie stojąc na nogach, zacząłem zastanawiać się nad pojęciem patriarchatu i jego reinterpretacją. W niespełna kilkadziesiąt lat środek ciężkości z literki „m” przesunął się na literkę „k”, tak szybko, że wajcha może się urwać… Koniec końców, czyż w tekstach wyrazu „kobieta” nie można by zamienić na „mężczyzna”? Czy codzienne problemy nie dotykają nas wszystkich? Fakt, ostatni numer „Pro Arte” (24/2007) dotyczy spraw kobiecych, więc nie ma sensu zajmować się przy okazji facetami. Ale czyż świat nie składa się z m i k? No tak, ktoś powie – trudno. (Trudno.)
Aleksandra Kędziorek
Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, tekst tak ubzdurzony przypisami, jakby rozprysł na nim atrament. Pajęczyna przypisów, wzrok skaczący z góry na dół podczas czytania, oczopląsy i nieuchronny ból głowy. Następstwa nieciekawe, nic więc dziwnego, jeśli pismo szybko wyląduje w roli podstawki do kawy, a Ty ukoisz nerwy jakąś miłą, niewymagającą lekturą. Warto jednak czasem powstrzymać odruch odkładania takiego pisma z powrotem na półkę; pomimo mrowia -izmów i drobnej czcionki ciągnącej się przez kilkadziesiąt stron można bowiem znaleźć również i teksty nieprzyprawiające o ból głowy przesadną naukowością. Dobrym przykładem niech będzie ostatni numer „Tekstualiów” [nr 1 (8) 2007].
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt