Witryna Czasopism.pl

nr 18 (196)
z dnia 20 września 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

PRZYPISY NIE GRYZĄ

Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, tekst tak ubzdurzony przypisami, jakby rozprysł na nim atrament. Pajęczyna przypisów, wzrok skaczący z góry na dół podczas czytania, oczopląsy i nieuchronny ból głowy. Następstwa nieciekawe, nic więc dziwnego, jeśli pismo szybko wyląduje w roli podstawki do kawy, a ty ukoisz nerwy jakąś miłą, niewymagającą lekturą.

Pisma prezentujące teksty naukowe czy quasi-naukowe cieszą się zazwyczaj zainteresowaniem wąskiej grupy osób – bywa nawet, że grupa ta jest niewiele większa od grona autorów. Niestety, entuzjazm dla wielosylabowych słów i magicznej sieci przypisów rzadko podzielają zwykli czytelnicy. Warto jednak czasem powstrzymać odruch odkładania takiego pisma z powrotem na półkę; pomimo mrowia -izmów i drobnej czcionki ciągnącej się przez kilkadziesiąt stron można bowiem znaleźć w nim teksty nieprzyprawiające o ból głowy przesadną naukowością. Dobrym przykładem jest Dandysa dziewiętnastowieczny tekst o ciele. Przyczynek do teorii cielesności dandysa Dawida Marii Osińskiego, który ukazał się w ostatnich „Tekstualiach” [nr 1 (8) 2007].

Tekst Osińskiego czyta się całkiem swobodnie. Nie grożą nam ciągłe potknięcia o specjalistyczne słownictwo, którego natarczywa obecność zazwyczaj zniechęca czytelników – choć przyznać trzeba, że nie jest to również tekst prosty i wymaga od odbiorców pewnego obycia w kulturze. Autor (i chyba słusznie) zakłada, że skoro czytelnik nie wzdrygnął się na sam widok dwudziestu stron zapisanych drobnym druczkiem, znaczy to, że nie czyta tego typu tekstu po raz pierwszy. Nie przeszkodzi w odbiorze tekstu także nieznajomość teorii symulakrów Baudrillarda czy pojęcia panoptikonu, które to słowa w artykule dość zdawkowo się pojawiają, więc nawet tych, co zwykle ze zwątpieniem odkładali naukowe czasopisma na półkę, gorąco zachęcam do lektury.

Już sam temat podjęty przez autora wydaje się bardzo wdzięczny. Literackie postacie dandysów zawsze przyciągały nutą tajemniczości, wypracowaną nonszalancją. Dawid Maria Osiński, opierając się na przykładach z literatury drugiej połowy XIX wieku, ukazuje postać dandysa w ciekawym świetle – jako aktora Theatrum Mundi, jednak nie posłusznie grającego wyznaczoną mu rolę, ale tę rolę (przynajmniej z pozoru) reżyserującego.

„Ciało dandysa gra w teatrze ról (...). Nie jest to jednak ciało w gorsecie kultury, ale w gorsecie wyboru, który paradoksalnie staje się gorsetem własnego zniewolenia”. Ten właśnie paradoks szeroko omawia Osiński. Pokazuje on z jednej strony dandysa uciekającego od sztywnych form mieszczańskiego życia, pragnącego odróżnić się od reszty świata, z drugiej – uwięzionego w wyznaczonej sobie roli. W tym kontekście bada Osiński dandysowskie ciało (określeniem „dandysowskie” posługuję się tu za autorem) – cielesność świadomą, opanowaną, wyreżyserowaną. Dandys „zmienia [swoje] życie na dzieło sztuki”, „gra swoje życie”, a to wszystko za pomocą własnej, świadomej cielesności. Baudelaire pisał nawet, że (tutaj przetaczam jego myśli za pośrednictwem Osińskiego) „dandysi tworzą sektę (swoista religijna formacja, dla której wyznacznikiem staje się ołtarz w postaci lustra i ciągłe zmiany perspektywy patrzenia na ciało). Dandyzm w tym rozumieniu jest religią, która narzuca rygor, estetyzm, a przez to czyni dandysa silnym”.

W innym rozumieniu – przy świadomości pewnego spłycenia tego zjawiska – można by pokusić się o nazwanie dandyzmu dziewiętnastowieczną subkulturą. Waga stroju („ubiór jest dla dandysa komunikatem”, pisze Osiński), gra w odsłanianie/zasłanianie ciała, a także „pochwała różnicy”, „pragnienie odróżnienia się od reszty świata, od kultury i jej norm” czy wreszcie, przywoływane przez autora na podstawie fragmentów Portretu Doriana Graya Oskara Wilde’a, zjawisko inicjacji w dandyzm, to wszystko przypomina dwudziestowiecznych hippisów czy punków. Osiński słusznie o takim porównaniu nawet nie wspomina, bo jeśli w przypadku subkultury odżegnanie się od świata łączy się z potrzebą identyfikacji z grupą o podobnych przekonaniach czy upodobaniach, to dandys szuka jednak niepowtarzalności.

Idąc tropem Baudelaire’a i jego porównania dandyzmu do formacji religijnej, docieramy do roli, jaką w wyreżyserowanym życiu dandysa odgrywa lustro. Dandys „musi żyć i spać przed lustrem”, pisze Baudelaire, co Osiński tłumaczy tym, że „lustro służy (...) przestrzeni pozornego rozpoznania własnej tożsamości. Ponieważ ciało, które poddane zostało eksperymentom, ginie i zmienia się”.

Wyobcowanie dandysa, jego niezależność i pogarda dla parweniuszy są jednak pozorne. Dandys jako „człowiek publiczny, aktor teatru miasta” do istnienia potrzebuje widowni: „O własnym istnieniu upewnia się z twarzy innych. Inni są lustrem. Lustrem, które co prawda zaciemnia się szybko, ponieważ zdolność ludzkiej uwagi jest ograniczona. Trzeba ją wciąż budzić, podsycać wyzwanie”, pisze cytowany przez Osińskiego Albert Camus. Z tym wiąże się „nieustanny przymus zmiany masek, by nie przyrosły do twarzy” oraz nieprzerwana walka z czasem („gdy [dandys] gra za długo, efekt niknie”).

Osiński pisze (wprawdzie w kontekście ubioru, ale można to również doskonale odnieść do roli, jaką wyznacza sobie i odgrywa dandys w teatrze świata), że „każda kreacja jest pochwałą indywidualizmu, oryginalności (i jednocześnie wyraża paradoks: dandys jest sztuczny)”. Ta aktorska sztuczność w rzeczywistości kulturowej XIX wieku ma jednak swoje specjalne miejsce – i w tym autor artykułu znajduje przyczyny jej powodzenia: „Maria Komornicka (...) skonstatuje, że [w XIX wieku] człowiek nie mówi już sobą, ale tym, co się wydarzyło. Dandyzm to akt jawnego buntu, egocentryzmu, absurd życia widzianego według różnych scenariuszy. Kultura nowoczesna funduje momentalność, fajerwerki, płynność, jednorazowość (...). Dandyzm, jako sytuacja tragiczna, stał się zbanalizowaną kategorią tajemnicy, wyraża bunt przeciw oświeceniu, masowej komunikacji”. A tajemnica, jak to tajemnica – nawet w naukowym tekście potrafi fascynować, dlatego szczerze zachęcam do jego lektury.

Aleksandra Kędziorek

Omawiane pisma: „Tekstualia”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
KOŚCIÓŁ NA INTENSYWNEJ TERAPII
HISTORIA JEDNEGO NOŻA
CZY JEAN BAUDRILLARD MOŻE BYĆ POŻYTECZNY?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt