nr 18 (196)
z dnia 20 września 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Rusza kanał TVN Religia pod opieką programową Szymona Hołowni i ks. Kazimierza Sowy. Sam pomysł, wcześniej zrealizowany w specyficzny sposób przez ojca Tadeusza Rydzyka i jego ekipę, co nadwyrężyło świeżość formatu, tym razem jest strzałem w dziesiątkę. Biorąc pod uwagę dane statystyczne, które mówią o polskiej religijności w jej zdrowym katolickim wydaniu, autorzy nie powinni mieć problemów ze znalezieniem odbiorców. Znajomi medioznawcy dziwią się, że pomysł został sfinalizowany stosunkowo późno i już zacierają ręce w nadziei na dobrą pożywkę intelektualną.
W tym kontekście, wzmocnionym niesłabnącą dyskusją na temat roli mediów w codziennym życiu narodu, warto przeczytać we wrześniowym numerze „Przeglądu Powszechnego” (9/2007), co mają do powiedzenia najbardziej zainteresowani, czyli publicyści umieszczani w kategorii dziennikarzy katolickich (Po co nam publicyści katoliccy? Rozmawiają: Szymon Hołownia, Jarosław Makowski oraz Tomasz Terlikowski. Rozmowę prowadził o. Tomasz Kot SJ).
Jasność wywodu zapewniło rozważenie zasadności użycia etykiety, pod którą nie podpisuje się właściwie żaden z dyskutantów. Nie zaskakuje mnie fakt, że wolą postrzegać się jako „publicyści zajmujący się sprawami Kościoła katolickiego”, ewentualnie osoby „specjalizujące się w religii” (Szymon Hołownia), „dziennikarze nie abstrahujący od tego, że są katolikami z określonym rozumieniem katolicyzmu” lub „katolicy świeccy odnajdujący swoje powołanie w byciu publicystami i dziennikarzami” (Tomasz Terlikowski).
Dobre samopoczucie dyskutantów podważył Jarosław Makowski. Źródła legitymizowania ich obecności w dyskursie publicznym upatruje on bowiem w owej nielubianej etykietce, wspartej przez publiczną deklarację wiary, którą powszechnie łączy się z prawem (przez kogo nadanym?) do mówienia z wnętrza Kościoła o samym Kościele i religii. Zmuszony do sformułowania autodefinicji, zaproponował inne pojemne określenie „dziennikarza lub publicysty, dla którego chrześcijańska tradycja jest kluczem do rozumienia i opisywania świata”.
Zdaniem Tomasza Terlikowskiego, taka optyka w praktyce nakłada na niego ograniczenia nie do przyjęcia i odbiera mu prawo do uczestniczenia w debacie na szersze tematy, na przykład polityczne. Postulat aktywnej obecności dziennikarzy katolickich w tej sferze z miejsca podważył Szymon Hołownia, który broni się przed angażowaniem w bieżące spory polityczne w obawie przed utratą wiarygodności. Chce mówić o sprawach najprostszych (dajmy na to wierze w Boga), spychanych na peryferia debaty publicznej.
„Trzecią drogę” dla publicystyki katolickiej zaproponował Jarosław Makowski, kierując zainteresowanie dyskutantów na głębszą ewangelizację, formowanie ludzi mających realny wpływ na życie społeczne, gospodarcze i polityczne oraz na stworzenie intelektualnego klimatu, umożliwiającego „wzrastanie i uczenie się samodzielnego myślenia w duchu tradycji chrześcijańskiej”. W jednym rozmówcy się zgodzili: nie odgrywać roli rzeczników Kościoła, zamiast tego stawiać na informowanie oraz interpretowanie rzeczywistości.
Czy w tym celu lepiej wybrać media katolickie czy świeckie? Tomasz Terlikowski uznaje narzędzia medialne oferowane przez Kościół katolicki za nieprzynoszące pozytywnego rezultatu. „Wypada nam szukać innych, które pomogą skutecznie wypełnić nasze powołanie. Dlatego musimy iść do mediów laickich”, przekonuje publicysta. Odwaga czy brawura? Podobne romanse w polskim niestabilnym środowisku medialnym często kończą się hucznym rozstaniem – ale może właśnie chodzi o to, żeby krzyczeć głośno.
Rozmowę zakończył apel dziennikarzy o stworzenie forum – miejsca bądź instytucji – umożliwiającego spotkanie świeckich z kościelnymi hierarchami. O przestrzeni dialogu mówił także Winfried Lipscher w referacie wygłoszonym na sesji „Sacrum i profanum. Różnice w mentalności Polaków i Niemców”, która odbyła się w maju pod patronatem KIK-u oraz „Przeglądu Powszechnego”. Wystąpienie, publikowane na łamach bieżącego numeru miesięcznika pod wymienionym wyżej tytułem, stało się polemiką z opinią wygłaszaną w ojczyźnie autora, jakoby wymienione narody „należały do tego samego kręgu kulturowego, miały te same europejskie korzenie i tym samym, jako sąsiedzi, zbytnio się nie różniły”.
Przyznaję, że moje kontakty z Niemcami są raczej ubogie. Wiedzę o sąsiadach czerpię z miarodajnych dla mnie źródeł, czyli z doświadczeń bliskich i znajomych, którzy na dwa sposoby – w praktyce i naukowo – borykają się z problemem stosunków polsko-niemieckich. Generalnie chyba wszyscy podpisaliby się pod tezą referatu Lipschera: różni nas przede wszystkim mentalność.
Autor, daleki od ferowania jednoznacznych wyroków, powołuje się na własne obserwacje i doświadczenia niemieckiego teologa wyraźnie zafascynowanego „polską duszą”. Szukając kluczy do jej odczytania, kieruje uwagę w stronę sacrum, które w polskiej praktyce dnia codziennego rozciąga się też na profanum, tzn. na różne dziedziny świeckie, obejmujące stosunek do miłości ojczyzny, patriotyzm, wolność oraz symbole narodowe. Co więcej, podobno charakteryzuje nas całościowe postrzeganie świata. Dusza Polaków „nie jest zbytnio podzielona na świeckość i sakralność”, utrzymuje Winfried Lipscher, nawet sfery życia pozornie dalekie od Boga mają w sobie coś z „niepowtarzalnego polskiego sacrum”.
Przechodząc do konkretów, teolog przypomina żywotność idei polskiego mesjanizmu, widoczną po wyborze Karola Wojtyły na papieża: dla narodu rozpoczęło się wówczas „zmartwychwstanie”, które połączyło religię z historią i polityką. Innym przykładem „kompleksowej polskiej duchowości, którą nazywamy polskością”, jest wiązanie losów kraju z Maryją obraną za królową Polski, co umożliwia pojawianie się akcentów patriotyczno-narodowych w miejscach kultu. Wchodząc do naszego kościoła, niemiecki teolog musi więc zostawić na zewnątrz rozum i poddać się uczuciu – inaczej nie dotknie istoty sacrum.
Na drugim biegunie autor umieszcza Niemców, dla których wszystkie wymienione fakty stanowią niezrozumiały naddatek do rzeczywistości religijnej i społecznej. Ich doświadczenie obejmuje sentyment do rodzinnych stron, ograniczenie sfery religijnej do określonej przestrzeni, znaczący udział w decyzjach dotyczących Kościoła oraz rozwiniętą działalność w świeckich stowarzyszeniach katolickich.
Czy wobec tych różnic jakikolwiek dialog jest możliwy? Rozum podpowiada „braterski dystans”, pozwalający zachować kontrolę nad wydarzeniami, politycy robią swoje (od pewnego czasu z godnym podziwu uporem), a słowiańska dusza wyrywa się w przeciwnym kierunku geograficznym, ku Adriatykowi, skutecznie oddalając nas od reszty zachodniej Europy.
W moim osobistym wyborze (przypadek sprawił, że pokrył się on z redakcyjnym wskazaniem na najciekawsze artykuły z zapowiedzi na okładce) trzeci filar wrześniowego numeru „Przeglądu Powszechnego” stanowi artykuł Księża, którzy 'odchodzą' – księża, którzy 'wracają' Gianpaolo Salviniego SJ – przedruk z włoskiej „La Civiltà Cattolica”. Tekst dotyczy w głównej mierze celibatu księży obrządku łacińskiego oraz „osobistej troski Kościoła” wobec duchownych przywróconych do misji kapłańskiej po jej wcześniejszym porzuceniu.
Powody ich odejść znamy – chociażby z mediów drukowanych, wykazujących szczególne zainteresowanie przypadkami utraconych przez Kościół księży, którym de facto posypał się życiowy plan. Dla przeciwników celibatu to zawsze dowód na jego zbędność jako „reliktu przeszłości, źródła niepotrzebnych cierpień i przyczyny znacznej części problemów współczesnego Kościoła”. Na szczęście, autor artykułu porządkuje wiedzę na ten temat i przechodzi do mniej znanego opinii publicznej procederu „odzyskiwania żonatych księży”.
Obejmuje on byłych duchownych anglikańskich i luterańskich, którzy przechodzą do Kościoła katolickiego z żonami i dziećmi oraz uwolnionych od zobowiązań małżeńskich księży, wcześniej zaślubionych i przez to niepraktykujących w zawodzie. Z problemem poruszanym przez Gianpaolo Salviniego SJ mierzy się obecnie w krajach zachodnich liczne grono wierzących. Znajdziemy się w tej sytuacji i my po dołączeniu do nich w wyniku decyzji o tzw. emigracji zarobkowej. Wcześniej, w ramach suchego treningu, lepiej zmierzyć się z problemem chociaż w teorii.
Lekturą wrześniowego numeru „Przeglądu Powszechnego” powracam do korzeni swojego myślenia o religii i wierze, dlatego z czystym sercem polecam go na początek nowego roku akademickiego. Działa ożywczo na intelekt.
Omawiane pisma: „Przegląd Powszechny”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt