nr 18 (196)
z dnia 20 września 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
W eseju zatytułowanym Moralność autentyczności [„op.cit.,” 2 (35) 2007] antropolożka Esther Pepperkamp zastanawia się nad zastosowaniem wartości autentyzmu i jego ograniczeniami w oparciu o badania przeprowadzone w polskich środowiskach oazowych. Kościół nawołuje do bycia autentycznym, do wiary niezałganej. Oznacza to szczerość w przeżywaniu mszy świętej i świadome uczestnictwo w jej symbolice. Kierowane do katolickich wiernych wołanie o autentyczność postawy wiąże się z przekonaniem, że wiara szczera, głęboko zakorzeniona w sercu, jest trudniejsza do usunięcia i trwa wbrew wszelkim przeciwnościom. Wiara odruchowa zaś, wynikająca jedynie z powszechnego popędu przystosowania, zanika wraz ze „śmiercią plebana”. Kościół wie zatem, co robi, stawiając na pewnego konia autentyzmu. A przynajmniej tak mu się wydaje. Konie bywają bowiem narowiste i może się zdarzyć, że niezawodny faworyt nagle wyskoczy z toru i przewalcuje tę część widowni, która postawiła na niego najwięcej forsy. Bycie autentycznym, nie tylko wobec boga, ale również wobec innych ludzi, oznacza, że w każdej sytuacji pozostajemy sobą, działamy w zgodzie z najbardziej wewnętrznymi poruszeniami naszych uczuć i własnej duszy. Konsekwentne stosowanie się do tej zasady etycznej może w końcu postawić co bardziej myślących katolików, zwłaszcza tych oazowych, najbardziej radykalnych, przed niełatwym dylematem: czy w chwili, gdy masz parszywy nastrój, masz dalej zwracać się do braci i siostrzyczek w wierze z miłością bliźniego wyrytą na czole i pokorną przychylnością w anielskim spojrzeniu? Jeśli w duchu autentyzmu dasz upust swojej chandrze, poślesz bliźnich do wszystkich diabłów i siarczyście spluniesz na posadzkę przybytku pana na wysokościach, to ciężko zgrzeszysz. Jeśli tego nie zrobisz i zmusisz się do słodyczy w głosie i czułości w gestach, to dopuścisz się obłudy. Tak źle i tak niedobrze. Gdzieś tu nawala głoszona przez kościół etyka, w której jak na dłoni widać sprzeczność – albo będziemy zawsze autentyczni i tym samym nierzadko grzeszni, albo będziemy cnotliwi, a tym samym częstokroć obłudni. Czy można wybrać, co jest lepsze: cnotliwa obłuda czy grzeszna autentyczność? W jaki sposób ocenić, w oparciu o jakie kryteria, który nakaz etyczny powinien mieć pierwszeństwo? Nie ma takich kryteriów, nie ma sposobu na rozwikłanie tej sprzeczności. Etyka, która w sobie taką sprzeczność zawiera, nie nadaje się do praktycznego użytku – jest po prostu bezużyteczna. To wystarczający powód, żeby ją albo odrzucić, albo przeformułować. Jeśli tak jest w rzeczy samej, to dlaczego miliony katolików w naszym kraju utrzymuje, że się nią kieruje? Cóż, nietrudno zgadnąć – dlatego, że nie myśli. Oznacza to zatem, że nauka kościoła o wierze autentycznej i samoświadomej idzie w las, bo wszelki ludek wierzący o sprawach wiary nie rozmyśla ani na co dzień, ani nawet od święta. Wniosek jest następujący: zdecydowana większość polskich katolików wyznaje wiarę przysłowiowego węglarza. Ale może osądzam zbyt pochopnie, przecież w sprawach wiary jest tak samo jak w sprawach seksu, nie sposób każdego stosunku odbyć z takim samym intensywnym zaangażowaniem, po czasie musi pojawić się element gry masek, sztuczności. Etyka konsekwentnego autentyzmu, polegającego na jedności wewnętrznych uczuć i przekonań z zewnętrznymi czynami, jest niemożliwa nie tylko w religii, ale w życiu jako takim. Obłudny, i to w szczególnie odpychający sposób, jest ten właśnie, kto twierdzi, że jest autentyczny dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Nic nowego pod słońcem nie napisałem, paradoks chrześcijańskiej etyki prawdomówności znał już Nietzsche, a o naturalnej sztuczności człowieka, to znaczy o jego pan-teatralnej naturze, pisał już niemiecki antropolog Helmuth Plessener. Konkluzje, jakie nasuwają się po analizie Esther Pepperkamp, mimo że niewyrażone wprost, są wstrząsające: kościół głosi moralność, która jest obłudna, a społeczeństwo udaje, że tej moralności przestrzega. Zarówno po stronie nadawcy, jak i po stronie odbiorcy, panuje najzwyklejsza bezmyślność, spod której wyziera gnuśność i niedbalstwo w sprawach duchowych. Zabawne, że instytucja legitymująca się tak wielką powagą majestatu nie zada sobie trudu, by przemyśleć własne postulaty. Kto wie, może świadomie liczy na to, że propaganda etyki autentyzmu pozostanie tylko propagandą i nie wyjdzie poza obszar słów, kościół bowiem przywykł prawdopodobnie do tego, że jego hasła i tak zwykle wiszą w powietrzu. Wyobraźmy sobie jednak, że nagle wszelki ludek wierzący budzi się z letargu i bierze kościelne dyrektywy serio, decydując się na prawdomówność niezależnie od okoliczności. Pracownik mówi szefowi, że jest zwykłym lujem, a jego żona to głupia picza. Uczeń, w duchu oazowej cnoty prawdomówności, mówi do nauczyciela, żeby przestał wreszcie pieprzyć głupoty i powiedział coś na temat, bo jego dykteryjki są słabe jak sraczka po kisielu. Mąż mówi do żony, żeby wreszcie ruszyła dupę i zaczęła biegać, bo wygląda jak kaszalot podczas tarła. Sprzedawca do klienta, że nie ma humoru i niech spieprza, bo go zaraz psem poszczuje. Dymisje, zwolnienia, rozwody, rozpad rodzin, kompromitacje, lustracje, kłótnie, konflikty, dezintegracja. Prawdziwa rewolucja! Kraj z miejsca staje w ogniu! To byłby koniec dla setek polityków, oficjałów, urzędników, kleryków i akademików. Prawdopodobnie koniec kościoła, państwa i szkoły. I początek wspaniałej utopii. Życzmy sobie więcej pań pokroju Esther Pepperkamp i więcej badań etnologicznych utrzymanych w tym duchu. I pogratulujmy op.cit.owcom kolejnego znakomitego numeru. A na dobry początek wspaniałej utopii: Oazowcy, tak trzymać! Jestem z wami, wszyscy anarchiści są z wami! Viva la verité!!
Omawiane pisma: „(op.cit.,)”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt