Witryna Czasopism.pl

nr 21 (174)
z dnia 20 października 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

NOWA POSTAĆ W „TANGU” MROŻKA

Kiedy w odpowiedzi na pytanie słyszę najpierw „To zależy”, odpuszczam – z doświadczenia wiem, że zakorzeniony w ludziach relatywizm oraz zasada political correctness zrobiły swoje i próżno domagam się wyraźnych deklaracji światopoglądowych. Moje zdziwienie użyciem tej wykrętnej formuły bierze się z obserwacji zachowań osób publicznych, które niejednokrotnie swój wizerunek budowały na twardych racjach prywatnych, środowiskowych i politycznych.

Redaktorzy październikowego „Przeglądu Powszechnego” przyszli z pomocą czytelnikom równie zagubionym jak ja i podjęli kwestię relatywizmu we współczesnym świecie. W słowie wstępnym, opatrzonym tytułem Relatywizm na skraju depresji, przypominają jego rozumienie wzięte w cugle ideologii (do wyboru: marksistowskiej, faszystowskiej, rasistowskiej, fanatyzmu religijnego lub idei anarchistycznych). Jako pewna „zjawa, myśl, która wychodzi poza ramy filozoficznego dyskursu i w znaczący sposób kształtuje postawy, zwyczaje, historię”, relatywizm „znajduje gorliwych wyznawców i przeciwników”, „tworzy legendy, mity i, bazujące na nich, kultowe dzieła literackie bądź filmy”.

A przecież „ze swojej natury relatywizm nie jest ekspansywny, misyjny, rozwojowy”, piszą jezuici. Odarty z całego barwnego sztafażu symboli i słownych ozdobników okazuje się mało wyrazisty, słaby, abstrakcyjny i nudny. Zasadniczy problem, wpływający na żywotność zjawiska, polega więc na tym, że wspomniane „To zależy” wykazuje się wysoką przyczepnością do innych idei, na których de facto żeruje. „Jak Zelig w filmie Woody’ego Allena nie ma własnego kształtu, nie ma osobowości”, za to doskonale pasuje do Tanga Sławomira Mrożka. „Błąkałby się po scenie, dołączałby do działań innych, ale nie mogąc zdecydować się ostatecznie na stanięcie po stronie jakiejkolwiek sprawy, kończyłby jako kukiełka, o której losie decyduje jakiś brutal”. (Gratuluję redaktorom pisma pomysłowości w wyborze literackiej figury do zobrazowania zjawiska – skutecznie trafia do wyobraźni).

Czy wobec tego alarm podnoszony w kwestii relatywizmu jest zasadny, bo może nie ma o co kruszyć kopii? Lepiej dmuchać na zimne, dlatego bronię twierdzenia, że warto podjąć temat, by mieć w zanadrzu gotowe argumenty w dyskusji o nauczaniu religii w szkole. Osobom, które sceptycznie podchodzą do problemu, uważając, że z racji wieku szczęśliwie już ich nie dotyczy, proponuję rozważyć obecność sacrum w twórczości tak różnych reżyserów filmowych jak Pedro Almodóvar i Marco Bellocchio, na których przeszłość związana z katolicką szkołą wycisnęła piętno. Analizę można poprzedzić lekturą artykułu Dyktatura relatywizmu? O szkolnym stosunku do różnic teologa Claussa Petera Sajaka, który tzw. wyznaniowo otwarte nauczanie religii w szkole publicznej pokazał na przykładzie niemieckich doświadczeń, dalece różniących się do modelu polskiego oraz francuskiej i amerykańskiej katechezy w stylu religious instruction.

Pomysł realizowany w Hamburgu opierał się cyklu „lekcji religii dla wszystkich”, przygotowywanych przez różne wspólnoty religijne, na których odbywała się prezentacja praktyk religijnych, symboliki oraz zarysu historyczno-teologicznego danej wspólnoty. Zakładany cel spotkań dotyczył budowania własnej tożsamości oraz uznania odmienności wiary drugiego człowieka – dwóch elementów wspomagających „państwowotwórczy relatywizm oparty na światopoglądowym pluralizmie”. Mówiąc krótko, dzieci miały się nauczyć akceptowania i poszanowania różnic religijnych, aby w przyszłości udało im się zbudować stabilne państwo wielowyznaniowe i multikulturowe. Taki jest wymóg czasów.

Projekt częściowo upadł, ponieważ osoby religijnie zaangażowane i zdeklarowane nie zaakceptowały formuły spotkań. Co więcej, wbrew zamierzeniom inicjatorów „lekcji religii dla wszystkich”, wśród dzieci pogłębiły się dychotomie etniczne, kulturowe i religijne. Wnioski z eksperymentu są dwa: ludziom należy asystować w samodzielnym rozpoznawaniu różnic międzykulturowych i międzyreligijnych, nie można ich tego nauczyć, jak też warto ich wspierać w poszukiwaniu własnej tożsamości. Nade wszystko jednak trzeba zrozumieć, że „właściwy stosunek do obcego jest przede wszystkim konsekwencją jego niezniszczalnej i niepodważalnej godności jako człowieka”, pisze Clauss Peter Sajak.

Wkrótce „stanie się normą praca w środowiskach międzynarodowych powiązań i ponadnarodowych orientacji wielkich koncernów”, zauważa dalej autor. Jak wówczas zareagujemy na muzułmańskie praktyki naszego współpracownika lub religijne mantry szefa dobiegające z pokoju obok? No jak?

W bieżącym numerze „Przeglądu Powszechnego” zachęcam także do lektury bogatego bloku recenzji filmowych, literackich, teatralnych i muzycznych. Dla siebie wybrałam dwie szczególnie interesujące.

Pisząc o S@motności w sieci w reżyserii Witolda Adamka, Jan Pniewski podkreślił różnice w książkowym i filmowym zakończeniu, o których rzadko czytałam w prasowych omówieniach. „Zabawa uczuciami w Sieci, podobnie jak w prawdziwym świecie, jednych może uzdrowić, drugich zabić”, pisze recenzent. Tego przesłania film, mający w gruncie rzeczy optymistyczny wydźwięk, został pozbawiony „w imię dobrego samopoczucia widza”, „uległ modzie kina, w którym nie wolno widza martwić, lecz trzeba być optymistycznym”. Jan Pniewski dąży do konkluzji, że pogłębienie filmowej refleksji nad zaletami oraz zagrożeniami tkwiącymi w wirtualnej przestrzeni mogłoby wzbogacić obraz filmowego uczucia. Nie wiem, osobiście raczej skłaniam się ku twierdzeniu, że S@motność w sieci Adamka jest nie do uratowania, podobnie do jej literackiego pierwowzoru.

Cieszy mnie za to recenzja płyty Doroty Miśkiewicz Pod rzęsami, trochę spóźniona wobec jej ubiegłorocznego debiutu w sklepach muzycznych. Urszula Ciołkiewicz oceniła jednak nie tylko zawartość CD, ale i czerwcowy koncert wokalistki w stołecznym klubie Hybrydy, na którym pokazała się od najlepszej strony. Moje wspomnienia koncertującej Doroty Miśkiewicz pochodzą jeszcze z okresu poprzedzającego nagranie płyty, czyli z czerwca 2004 roku, z warszawskiego klubu Dekada. Już wtedy świetnie jazzująca, atrakcyjna także „sceniczno-wizualnie” bosonoga piosenkarka wpadała w ucho (i w oko, zwłaszcza panom). Daję tej płycie, podobnie jak recenzentka, sto procent gwarancji jakości.

Beata Pieńkowska

Omawiane pisma: „Przegląd Powszechny”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
MIESZCZANIN RYCERZEM
WYMARSZ ZE ŚWIĄTYNI DOBROBYTU
NIE REWOLUCJA, CHOĆ EWOLUCJA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt