Witryna Czasopism.pl

nr 20 (173)
z dnia 5 października 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI LITERATURY I POLITYKI

Ostatni numer „Literatury na Świecie” (418-419/2006) poświęcony w całości Gottfriedowi Bennowi i Bertoldowi Brechtowi to lektura porażająca, ze wszech miar wstrząsająca i poruszająca. To zebrane w jednym, prawie pięćsetstronicowym, tomie fascynujące teksty, które nikogo nie pozostawią obojętnym, nikomu nie pozwolą na rozkosze beztroskiej, bezrefleksyjnej czy po prostu głupiej lektury.


Lektura niemożliwa


Powiedziałbym nawet, że jest to lektura w pewnym sensie niemożliwa. Niemożliwa, bo tak naprawdę wszystko (a więc i nic) jest tutaj możliwe – każda myśl, zdarzenie, postawa, każde słowo, rozwiązanie i wyjście (czy może tego wyjścia brak) z danej sytuacji. Trzeci w tym roku numer „LnŚ” pod względem edytorskim pozostaje jak zawsze bez zarzutu, całość świetnie skomponowana, przejrzyście złożona, znakomicie przetłumaczona i opatrzona rozbudowanymi przypisami bibliograficzno-merytorycznymi. Niby więc wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale słowa na tych stronach pomieszczone, ich treść, sens i znaczenie, wszystkie wiersze i listy, teksty krytyczne i krytycznoliterackie, eseje i komentarze, przyczynki do biografii czy komparatystyczne analizy – wszystko, co odnajdziemy w tym numerze, już takie nie jest.

Wszystko jest czarne i wszystko jest białe, nic nie jest czarne i nic nie jest białe. Na czytelnika co rusz zastawiane są kolejne pułapki, kolejne (raczej nieprzyjemne, a z pewnością trudne, problematyczne, niejednoznaczne) niespodzianki. I nie jest lektura prosta, łatwa ani przyjemna. Nie jest to lektura bezbolesna, którą nic, tylko się cieszyć w czasie weekendowego wypadu za miasto. Wczytując się w historie życia i twórczości, wyborów politycznych i światopoglądowych Benna i Brechta, nie sposób chyba uciec przed nawarstwiającymi się trudnymi pytaniami, tak usilnie domagającymi się jakiejkolwiek odpowiedzi, piętrzącymi kwestiami spornymi, kontrowersjami, kolejno stawianymi zarzutami, oskarżeniami i obelgami. Przedzieranie się przez literaturę, a jakby nas ktoś szarpał za głowę.


Republika Weimarska a Polska A.D. 2006


Trudno uchronić się przed emocjonalnym, rozedrganym, wręcz osobistym podejściem do tych tekstów. Sprawy nie ułatwiają wcale ostatnie wydarzenia. Wręcz przeciwnie – Grass przyznający się do służby w Waffen SS, „publikacja” tycząca się Zbigniewa Herberta w tygodniku „Wprost”, publikacja w weekendowej „Gazecie Wyborczej” o polskich pisarzach zafascynowanych „rodzącą się Polską” lat 50. czy nowy program publicystyczny „Ring” prowadzony przez Rafała Ziemkiewicza, w którym odczytuje się jeden z wczesnych wierszy Wisławy Szymborskiej, dyskutuje o żonie Pawła Jasienicy, pisarstwie Szczypiorskiego czy esejach Adama Michnika o Adamie Mickiewiczu. Jakby najnowszy numer „LnŚ” potwierdzał tezę o literaturze jako sile profetycznej, sprawczej. Literatura jako prorok.

A może zwyczajnie mamy do czynienia z kolejnym obrotem koła historii, w której od stuleci nie spotykamy się przecież z niczym nowym – wciąż tylko wariacje dawnych wydarzeń, kombinacje prehistorycznych zajść i zawirowań. Nie zmienia to faktu, że „LnŚ” jest wydawnictwem „bardzo na czasie”, idealnie komentującym rzeczywistość A.D. 2006, a wolno twierdzić, że za dziesięć, a może i dwieście lat nie straci nic ze swej aktualności. I mniej istotne jest, czy za te kilka, kilkanaście lat wciąż ważne będą tematy lustracji i dekomunizacji, czy media przestrzegać będą przed szarganiem kolejnych autorytetów, czy dalej wikłać będziemy się w historię, zamierzchłą przeszłość, wybory dokonywane we wczesnej młodości.


Opozycje


Ważniejsze, że ten numer „LnŚ” czytać możemy na dwa przynajmniej sposoby. Pomińmy już trop profetyczny mający rzekomo komentować w niezwykle erudycyjnym i pluralistycznym – bo oddającym głos wszystkim chyba stronom „konfliktu” – tonie publicystyczną rzeczywistość dzisiejszej Polski. Dwa inne, istotniejsze, bardziej uniwersalne odczytania: po pierwsze, mamy tutaj do czynienia z prezentacją pewnej części twórczego dorobku dwóch wybitnych, kanonicznych twórców literatury niemieckiej. Poznajemy ich wiersze, utwory sceniczne, fragmenty listów i artykułów. Zaraz jednak należy powiedzieć „po drugie”, jako że dobór tekstów w numerze świadczy o tym, że redakcja „LnŚ” poprzez zderzenie ze sobą biografii Brechta i Benna, ich aktów twórczych, a przede wszystkim ówczesnych realiów – tworzenia się dwóch okrutnych, bezdusznych totalitaryzmów i związanych z tym wyborów życiowych, towarzyskich, światopoglądowych, politycznych czy filozoficznych – ukazuje inny, ponadlekturowy wymiar. Nieograniczający się do zapatrzenia Gottfrieda Benna w narodziny ruchu faszystowskiego, w zapowiedź nowych, wspaniałych Niemiec, nieograniczający się do jego decyzji, by pozostać w kraju, nie uciekać wraz ze swoimi, jeszcze do niedawna, przyjaciółmi. Ukazuje czytelnikowi wymiar nieograniczający się do przeciwnej decyzji Bertolta Brechta, który opuszcza ojczysty kraj, zawierza „ruchowi proletariatu”, rewolucji ludu pracującego miast i wsi, marksistowskiej przemianie społecznej.

Ten wymiar to Historia, splot niezliczonych okoliczności i przypadków, wszelkich sytuacji i spotkań, rozmów i samotnych lektur. To, że postąpiliśmy właśnie tak, a nie inaczej. Że pokochaliśmy właśnie Jego, a Komuś Innemu życzymy szybkiej i bolesnej śmierci. Że zostaliśmy w kraju, że wyemigrowaliśmy do Danii, Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii. Że idziemy w pochodzie pierwszomajowym, że idziemy w pochodzie brunatnych koszul. Że wierzymy w czystą krew aryjską i ostateczne rozwiązanie, że wierzymy w moc kolektywu i klasyczne rady towarzysza Lenina. Że idziemy w lewo, że idziemy w prawo, że nie wiemy, dokąd nas ta droga zaprowadzi. Że w pewnym momencie zdezorientowani przystajemy i przyznajemy rację przedwczorajszym przyjaciołom, którzy w międzyczasie przeszli na przeciwną stronę barykady, że chcielibyśmy przyznać się do popełnionych błędów, ale nie starcza nam odwagi.


Czytać, czytać, czytać


Przeczytałem „LnŚ” w całości i nie mówię tego po to, by się pochwalić czytelniczymi osiągnięciami. Chcę tylko powiedzieć, że jest to lektura, od której naprawdę trudno się oderwać, która – powtórzę – poraża od samego początku, od pierwszych wierszy Benna (ot, liryczne „Na twe powieki zsyłam sen, / na wargi twe ślę pocałunki”) po skażony śmiertelną trucizną ideowego zaangażowania utwór sceniczny Brechta pt. Środek zaradczy (sztuka z tezą) („Jednostka bowiem ma dwoje oczu / Lecz Partia ma ich tysiąc / Partia widzi siedem państw / Jednostka jedno miasto”). Czytam w tekście Carla Einsteina o halucynacyjnych wizjach i filozoficznym nihilizmie wierszy Benna, by już po chwili znaleźć się w swoistym piekle – Spór o literacką emigrację prowadzony między Brechtem a Klausem Mannem przeraża. Przeraża barbarzyństwem i bezdusznością, bezwzględnością w stosowaniu środków wyrazu, niepojętym relatywizmem etycznym i pojęciowym, a zarazem fascynuje z tych samych powodów, fascynuje polemicznym zapałem, determinacją godną lepszej sprawy, wiarą w wypowiadane przez siebie sądy. Przerażają listy Benna, gdy usilnie stara się dowieść własnej aryjskości („Urząd ds. Rasy sprawdził wszystkie moje papiery, jestem oczywiście czystym Aryjczykiem”), późniejsze zmagania się Benna z „cieniami przeszłości” czy list pisany z bombardowanych Niemiec.

Doskonale skonfrontowane ze sobą teksty Dietera Wellershoffa (Wartość dodatkowa poezji) i Fritza J. Raddatza (Wykluczony: „Jestem w straszliwym położeniu”), z których pierwszy broni czystej wartości dodatkowej poezji Benna, a drugi jest wściekłym, bezlitosnym atakiem, szturmem postawy, może nie tylko postawy, ale właściwie samej osoby Gottfrieda Benna. Dostaje się w tym (niewątpliwie wartym lektury!) tekście młodemu Grassowi (przypomniane zostają słowa z „Mojego stulecia” odnoszące się fikcyjnego spotkania Grassa z Bennem: „Co się tyczy grzechów politycznych popełnionych na własne konto, to wytknęli je sobie nawzajem jedynie pokrótce” – słowa nabierające nieco innego smaku dzisiaj, w związku ze sprawą „Grass-Waffen SS”) czy Enzensbergerowi. Tekstem kulminacyjnym zdaje się Benn i Brecht. Autonomia i wartość użytkowa sztuki Theo Bucka, konfrontujący z kolei samych bohaterów dramatu. Piękny jest esej Hannah Arendt zatytułowany po prostu Bertold Brecht – nie przeszkadzają nawet powracające co kilka stron zachwyty nad wybitnością dzieła niemieckiego poety i dramaturga.


Skrybowie nieszczęśliwie zaangażowani


Z tekstu Arendt cytować dałoby się długo i obficie: „Nie oznacza to jednak, że biografię polityczną Brechta można po prostu pomijać; ostatecznie niejasnej relacji między literaturą a polityką nie sposób dobrze przedstawić na przykładzie tłumu zaangażowanych skrybów i jedynie przypadek pisarza z prawdziwego zdarzenia umożliwia taką egzemplifikację. Znaczy to tylko tyle, że teraz, kiedy sława Brechta już się utrwaliła, można śmiało stawiać pewne kwestie bez obawy, że zostanie to źle zrozumiane”. Drugi przykład: „Jedynym kryterium, według którego należy oceniać również osobistą postawę poety, jest jego poezja. Najgorszą rzeczą, jaka może się przytrafić poecie, jest to, że przestanie być poetą”. Trzeci: „Tak to już jest, że z udziału poetów w polityce zawsze wynikają nieprzyjemności [...] Zadanie poety polega na kreowaniu słów, z którymi potrafimy żyć, a nikt nie będzie w takim zamiarze sięgać do Brechtowskiej pisaniny na cześć Stalina”.

Na okładce „LnŚ” widnieją tylko dwa nazwiska, Brechta i Benna, a wydaje się, że jeszcze co najmniej dwóch głównych bohaterów mogłoby się na niej znaleźć: a więc wspomniana Arendt oraz Walter Benjamin, przyjaciel Brechta, komentator jego dzieł, autor monumentalnych Pasaży, recenzowanych w numerze przez Adama Lipszyca, ale także notatek svendborskich, czyli zapisu duńskich rozmów z Brechtem. O tej przyjaźni zresztą również znajdziemy w numerze tekst: Erdmut Wizisla, Benjamin i Brecht: znacząca konstelacja.

Jedyna rzecz, jakiej w „LnŚ” może brakować, to jakikolwiek komentarz polskich autorów, czy to ze strony redakcji, tłumaczy, czy innych specjalistów od Benna i Brechta. Z drugiej strony domyślamy się, że to zabieg celowy: oto dostajesz, czytelniku, kilkadziesiąt wierszy, listów, tekstów krytycznych i esejów, bogato ozdobionych przypisami i stosownymi adnotacjami – od ciebie tylko zależy, w jaki sposób do nich podejdziesz, który z pisarzy zda ci się bliższy, które z podejmowanych przez nich decyzji zrozumiesz, a których nie zdołasz pojąć żadną miarą.

Lektura obowiązkowa.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Literatura na Świecie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Pochwała komentarza
CIAŁO – MOJA KOLONIA
W TONACJI FANTASY Z DOMIESZKĄ REALIZMU

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt