Witryna Czasopism.pl

Nr 18 (135)
z dnia 22 czerwca 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

KIEDY PORNO BYŁO BUNTEM

Kiedy kilka lat temu główne nagrody berlińskiego festiwalu zdobyła Intymność Patrice’a Chereau, film, w którym para uznanych aktorów, Kerry Fox i Mark Rylance, sugestywnie odgrywała lub – jak w niektórych wywiadach mówił reżyser – po prostu uprawiała seks przed kamerą, co prawda mówiło się o przełamaniu tabu i wkroczeniu pornografii na artystyczne salony, ale bez histerii i darcia szat. (Inna sprawa, czy ta sama historia zrealizowana przez innego reżysera, z nieznanymi aktorami nie zostałaby uznana za film pornograficzny) Z erotyką na ekranie, nawet w wersji bardziej hard niż soft, zdążyliśmy się oswoić, choć czasami pojawiają się pytania, czy pokazywanie ostrych scen miłosnych w tzw. kinie artystycznym rzeczywiście jest głęboko umotywowane. Film, o którym śladem Moniki Zakrzewskiej (Na gardła dnie, „Film” 2005, nr 6) chcę opowiedzieć, bynajmniej nie miał takich ambicji. Jego reżyser, Jerry Damiano, prowadził wraz z żoną salon kosmetyczny, gdzie kobiety, w większości mężatki, chętnie opowiadały o swoim życiu seksualnym, głównie dlatego, że nie przynosiło im ono satysfakcji. I tam zrodził się pomysł nakręcenia filmu o młodej kobiecie, która, nie mogąc osiągnąć orgazmu, z prośbą o pomoc zwraca się do lekarza, a ten odkrywa, że łechtaczka pacjentki ulokowana jest w jej gardle. Ciąg dalszy historii jest łatwy do przewidzenia, ale Głębokie gardło (1972) nie było wyłącznie filmem pornograficznym prezentującym techniki seksu oralnego, ale swoistym manifestem rewolucji seksualnej, eksponującym prawo do własnej ekspresji również na tym polu. A poza tym, że było pierwszym pornosem, który wyszedł z getta i trafił do „normalnych” kin, jest też prawdopodobnie najbardziej dochodowym filmem w historii, do tego wyprodukowanym za pieniądze mafii. Ponad trzydzieści lat po premierze filmu, który wstrząsnął purytańską Ameryką, dwaj filmowcy, Fenton Bailey i Randy Barbato, postanowili odpowiedzieć na pytanie, co tak rewolucyjnego było w Głębokim gardle. Rezultatem ich poszukiwań jest dokument Głęboko w gardle (niestety, polski tytuł jest bardzo nietrafiony), prezentowany w naszych kinach od 23 czerwca (w tym samym numerze recenzja Bartosza Żurawieckiego).

Twórcy wykorzystali w filmie zarówno wypowiedzi znanych intelektualistów i artystów, np. Eriki Jong i Normana Mailera, twórców Głębokiego gardła, jak i jego gorących przeciwników. Oglądając ten, momentami bardzo zabawny, dokument, nie sposób nie przyznać, że przez te trzydzieści lat rzeczywiście wzrosła ogólna świadomość własnej seksualności – nieodparcie śmieszą archiwalne materiały pokazujące kobiety mające średnie pojęcie o tym, skąd biorą się dzieci. Równie zabawne z dzisiejszej perspektywy są filmy edukacyjne, zwane przez Amerykanów „białymi płaszczami”, w których głównym bohaterem jest lekarz w białym kitlu dosyć monotonnym i beznamiętnym głosem objaśniający technikę stosunku płciowego demonstrowanego przez kopulującą na ekranie – oczywiście wyłącznie w celach dydaktycznych – parę. Głębokie gardło z motywem lekarza, który znajduje przyczynę problemów bohaterki, świadomie odwoływało się do tego nurtu, a jego głównym walorem był właśnie humor, na czele z nieco nonsensownym pomysłem ulokowania łechtaczki w gardle. Taka formuła miała większe walory perswazyjne, łatwiej przełamywała schematy związane z seksualnością. Uświadamiała, że nie wszyscy czują to samo i każdy ma prawo do własnych poszukiwań. Tym samym film wpisywał się również w ideologię hippisowską.

Głębokie gardło stało się przebojem – każdego dnia film oglądały tłumy, wśród widzów były hollywoodzkie gwiazdy z Jackiem Nicholsonem i Warrenem Beatty na czele. Szybko jednak to, co dla jednych było manifestem wolności, dla innych stało się narzędziem zgorszenia, które powinno być odgórnie zakazane. Administracja Nixona oskarżyła film o obrazę moralności, w niektórych stanach zdjęto go z kin, a kozłem ofiarnym miał się stać grający doktora Harry Reems, który proces przekształcił w show z sobą w roli głównej. Oczywiście cała ta polityczna awantura, która w efekcie robiła filmowi jeszcze większą reklamę, miała też odciągnąć uwagę społeczeństwa od tego, co dzieje się w Białym Domu – za chwilę wybuchnie afera Watergate, a do usunięcia prezydenta przyczyni się tajemniczy do niedawna informator o kryptonimie… „Głębokie gardło”, co powinno być przestrogą dla wszystkich hipokrytów, w końcu kto mieczem wojuje…

Historia tego filmu ma też swoje ciemniejszą stronę, niewesoło bowiem potoczyły się losy jego gwiazdy Lindy Lovelace, która w latach 70. była ikoną seksu, udzielającą na prawo i lewo wywiadów na temat tego, jak bardzo lubi to, co robi. Tymczasem już pod koniec dekady stała się działaczką feministyczną (wstęp do jej biografii napisała sama Gloria Steinem), protestującą przeciw pornografii – opowiadając o kulisach realizacji filmu, nie mówiła o zaznanej przyjemności, tylko o upokarzaniu i gwałtach. Zginęła trzy lata temu w wypadku samochodowym – być może powstanie jej biografia z inną skandalistką, Courtney Love w głównej roli.

Mimo iż film zarobił ponad 600 milionów dolarów, to ani aktorzy, ani reżyser nie zbili na nim kokosów. Wszystko zgarnęła mafia. Paradoks polega na tym, że Głębokie gardło, które miało opowiadać się za wolnością, właściwie legło u podstaw przemysłu porno, w którym liczy się zysk, a nie liberalne idee. Twórcy pokazują nam fragmenty uroczystości przyznania branżowych nagród i silikonowe porno gwiazdy, które nigdy nie słyszały o Lindzie Lovelace. Każda rewolucja zaczyna zjadać własne dzieci, a bunt się komercjalizuje. Również u nas – minęły już czasy, gdy kontrowersje wzbudzały Dzieje grzechu Borowczyka (skądinąd jeden z największych sukcesów finansowych w historii polskiego kina), dziś uznaniem koneserów gatunku, ponoć również za granicą, cieszą się Szaleństwa Anki Nimfomanki, tyle że szans na zaistnienie w oficjalnym obiegu raczej nie mają. W tym przypadku nie ma jednak chyba czego żałować.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ROZDARTE „PRO ARTE”
Koan: przekraczanie granic, które nie istnieją
NIEFAJKI Z „ARTEONU”

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt