Witryna Czasopism.pl

Nr 28 (110)
z dnia 12 października 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

CZESKI FILM (I WIADOMO, O CO CHODZI)

W autobiografii Miloš Forman opowiada o niezwykłej historii, jaka przydarzyła się mu, wówczas nastolatkowi, pod koniec II wojny światowej: spacerując po miasteczku, w którym mieszkał, spotkał na drodze wielbłąda. Już gdy czytałam o tym po raz pierwszy, zdarzenie to wydało mi się bardzo czeskie, pasowało do późniejszych filmów reżysera, zwłaszcza że na samym spotkaniu się nie skończyło: chłopiec i wielbłąd trafili na żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zwierzę chcieli zastrzelić. Na szczęście egzekutorowi kilka razy zacięła się broń, a wielbłąd w tym czasie dostał rozstroju żołądka, co czerwonoarmistów bardzo rozbawiło i w efekcie darowali mu życie. Egzotyczne zwierzę ostatecznie trafiło do praskiego zoo. Cała historia byłaby więc w sumie dosyć zabawna, gdyby nie jej nie tyle tragiczny epilog, co prolog: Forman dowiedział się później, że wielbłąd pochodził z niemieckiego cyrku, który dawał przedstawienia dla swoich żołnierzy. Armia wycofała się, uciekając przed sowiecką ofensywą, ale cyrkowcom (bodaj była to rodzina) nie udało się ewakuować na czas i w efekcie miejscowa ludność, mszcząc się za okupację, dokonała linczu, mordując ludzi i zwierzęta – tylko wielbłąd się uratował.

Dramat i tragedia oswajane humorem – taka tragikomiczna wizja świata zawsze wydawała mi się charakterystyczna dla czeskiego kina i generalnie kultury. Popularne niegdyś w Polsce powiedzenie „Tak jak w czeskim filmie – nikt nic nie wie” (była komedia pt. Nikt nic nie wie) dziś wydaje się dosyć krzywdzące, choć przecież element absurdu jest w tym kinie obecny, tak jak w życiu.

Niedawno chwaliłam młodych reżyserów, którzy potrafią opowiadać uniwersalne historie, osadzone jednak mocno w czeskich realiach i opowiadane ze specyficznym poczuciem humoru. Szczęśliwcy, czyli widzowie Warszawskiego Festiwalu Filmowego mają okazję obejrzeć kilka najnowszych ówczesnych produkcji – Na złamanie karku Jana Hřebejka, Želary Ondřeja Trojana czy Nudę w Brnie Vladimira Moravka. I wygląda na to, że czeka nas czeskiej uczty ciąg dalszy, bo oto w dniach 18-28 października odbędzie się w Warszawie przegląd – a właściwie festiwal – filmów czeskich i słowackich lat 60. pod hasłem „Filmy pod specjalnym nadzorem”. Lista ponad 50. tytułów fabuł i dokumentów przyprawia o zawrót głowy: obok doskonale znanych (i wielokrotnie zapewne obejrzanych) filmów Formana, jak Miłość blondynki, Czarny Piotruś czy Pali się moja panno, oskarowych Pociągów pod specjalnym nadzorem Menzla oraz Intymnego oświetlenia Passera, będzie można zobaczyć chociażby Diamenty nocy Jana Němeca, Stokrotki Very Chytilowej albo Gdy przychodzi kot Vojtěcha Jasnego, zaznajomić się z twórczością mało u nas znanych reżyserów, jak Evald Schorm czy Dušan Hanák. Zresztą tego ostatniego będzie można poznać osobiście, bo zapowiedział swój przyjazd, podobnie jak Menzel, Chytilová, Němec czy najbardziej chyba znany słowacki reżyser Martin Šulik. Na przeglądzie pojawi się też Vaclav Havel. Impreza odbywa się w Warszawie, ale mieszkańcy innych miast (m.in. Krakowa, Łodzi, Wrocławia, Szczecina, Poznania, Lublina) w listopadzie i grudniu też będą mieli okazję zobaczyć niektóre z tych filmów.

Chyba nie trzeba specjalnie namawiać widzów do uczestnictwa w przeglądzie, bo przecież „Jest w tym kinie jakaś siła” – jak głosi tytuł rozmowy Konrada J. Zarębskiego z Tadeuszem Konwickim, zamieszczonej w październikowym „Kinie”. Obaj mówią o objawieniu, jakim była dla nich w latach 60. czeska nowa fala. „Wydaje mi się, że w oczach czeskich twórców są obiektywy o szczególnej ogniskowej: widzą wszystko inaczej – niezwykle wnikliwie, ale są pełni sympatii dla widza.” Tę trafną uwagę Konwickiego można jeszcze uzupełnić – i dla bohaterów, bo czescy reżyserzy często pokazują ludzkie dziwactwa, przywary bez zbytniego moralizowania. Reżyser zauważa też, że skończył się protekcjonalny stosunek, jaki żywili Polacy do swoich południowych sąsiadów, objawiający się chociażby w dosyć lekceważącym nazywaniu ich Pepiczkami („Było to świadectwo wyższości Polaka, który ma ważniejsze zadania życiowe w tym naszym świecie”.) Szanujemy czeską kulturę (czego dowodem np. niesłabnąca popularność prozy Hrabala) i to nie od dzisiaj – Konwicki wspomina, że w czasie stanu wojennego młodzi opozycjoniści deklarowali, że ich motorem napędowym jest właśnie tamtejsza literatura, krążąca u nas w drugim obiegu. Nie wiem, może my, obarczeni romantycznym dziedzictwem, zazdrościliśmy Czechom ich sceptycyzmu i dystansu, widocznego np. w wojennym dowcipie, w którym jeden sąsiad woła do drugiego: „Honza, Niemcy weszli!, na co tamten odpowiada: „Dobra, dobra, mogą wejść, żeby tylko w orce nie przeszkadzali”.

O specyfice czeskiej szkoły lat 60., przeświadczeniu jej twórców, że robienie filmów ma sens tylko wtedy, gdy tworzy się kino autorskie, zgodnie z tym, jak samemu postrzega się i odczuwa świat, pisze Stanislava Přádná w eseju Skąd się bierze czeski cud?. W „Kinie” jest jeszcze jeden tekst poświęcony tamtym filmom i ich twórcom, szczególny, bo napisany przez Agnieszkę Holland (O kinie czeskim), absolwentkę FAMU i tłumaczkę Kundery. Reżyserka opowiada o swojej fascynacji Kafką, która skłoniła ją do studiów w Pradze, mieście, w którym zakochana jest do dziś. Opowiada też o filmach, które ją uformowały jako artystkę, zrobiły największe wrażenie, są to wspomniane Diamenty nocy i Stokrotki, ale i Odwaga na co dzień czy Powrót syna marnotrawnego Schorma oraz Małgorzata, córka Łazarza Františka Vlačila. W tym zestawie – co mnie cieszy, bo to również mój ulubiony film Formana – pojawia się także Pali się moja panno – według reżyserki trudno znaleźć równie komiczną i zarazem okrutną kwintesencję czeskości. Holland wyznaje, że kusiło ją, by ten film opisać, ale uznała to za syzyfową pracę, bo w Pali się moja panno „prawdziwa treść i nieodparty komizm wyrażają się w każdym szczególe, kadrze, postaci”. Czyż nie jest to najpiękniejszy komplement, jakim jeden mistrz może obdarzyć drugiego?

I rekomendacja, choć jestem przekonana, że i bez niej chętnych do obejrzenia „filmów pod specjalnym nadzorem” nie zabraknie. I nikt już nie będzie przekonywał, że czeski film to taki, w którym nie wiadomo, o co chodzi.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Druk kontra piksele.
Hipertekst w literaturze
O ROZKŁADANIU MOTORU I PODSKAKUJĄCYM BIUŚCIE ISOBEL
OCH, BIENNALE, BIENNALE…

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt