Witryna Czasopism.pl

nr 22 (200)
z dnia 20 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

O ROZKŁADANIU MOTORU I PODSKAKUJĄCYM BIUŚCIE ISOBEL

Co tu dużo kryć: kolejny numer „Literatury na Świecie” (5-6/2007) to kolejny świetny numer „Literatury na Świecie”. Poświęcono go dwóm niezwykłym twórcom: poecie amerykańskiemu, Jamesowi Schuylerowi, i angielskiemu, W.H. Audenowi. Od razu wspomnijmy, że głównym bohaterem numeru uczyniono tego pierwszego, poświęcając mu całe trzysta stron, podczas gdy Audenowi w udziale przypadło ich niespełna sto. Nie zmienia to jednak faktu, że i w drugiej części pisma, skromniejszej objętościowo, sporo się znajdzie rarytasów, do których bez wątpienia należą wiersze Audena w przekładzie Dariusza Sośnickiego czy monumentalny List do lorda Byrona w przekładzie Damiana Weymanna (jeden z kilku debiutów przekładowych prezentowanych nam w tym numerze „LnŚ”). Mimo że lektura tekstów Schuylera i tekstów mu poświęconych stała się dla mnie rzeczywistym pretekstem do zabrania głosu, warto jednak zatrzymać się przez kilka linijek również przy W.H. Audenie, by, po pierwsze, wykazać, że i te kilkadziesiąt stron zasługuje na nie mniej uważną lekturę, oraz – po drugie – by wielki Auden nie poczuł się marginalizowany przez „nowojorczyka” Schuylera, o którego poezji najpewniej najlepszego zdania nie miał; najlepsze zdanie miał o własnej poezji, uważając się za najważniejszego strażnika integralności angielskiej mowy, a, może prócz D.H. Lawrence’a, nie cenił sobie w ogóle wiersza wolnego. Wreszcie, po trzecie, by wytrącić czytelnika „Witryny” z przyzwyczajeń, jakich ten mógł nabrać, czytając niektóre z omówień prasy kulturalnej, i oczekując ode mnie linearnej, „po bożemu” przeprowadzonej relacji z lektury najnowszego numeru „LnŚ”. Nic z tego.


Auden


Nawet jeśli nie cieszą nas utwory stworzone przez tego wybitnego angielskiego poetę i w żadnym razie nie zamierzamy przedzierać się mozolnie przez kilkadziesiąt stronic rymowanych wersów napisanych przez niego do Byrona, i tak polecam uwadze czytelników wielce frapujący wywiad z klasykiem, przeprowadzony przez Michaela Newmana (Gdybym musiał „uczyć poezji”). Żeby było zabawniej, rozmawia z Audenem (potępiającym w jednym z wierszy aparat fotograficzny jako machinę piekielną, przeciwnikiem nagrywania wywiadów na dyktafon, kart kredytowych, telewizji, telefonu, gazet, a także, jak już wspomniałem, wiersza wolnego i awersji do wykazywania dyscypliny wśród współczesnych poetów) wieloletni współpracownik i jeden z redaktorów „The Paris Review”, który obecnie znany jest głównie jako animator multimedialnej twórczości poetyckiej i autor trzech programów komputerowych, stymulujących umiejętności wersyfikacyjne („The Poetry Processor”, „Newman’s Electronic Rhyming Dictionary” i „Orpheus A-B-C”). Jeśli idzie o pytania stawiane przez Newmana, nie ma co spodziewać się rewelacji: pyta on poetę najczęściej o to, co sądzi o innym danym poecie, który z wierszy Audena jego zdaniem jest najciekawszy, czy jest smakoszem, kiedy zaczął pisać poezję oraz o to, czy miał Auden dobrych nauczycieli w szkole. To coś w rodzaju kwestionariusza osobowego, gdzie pytający nie odgrywa żadnej właściwie roli. I o to właśnie chodzi – ważny jest w tej rozmowie Auden i to, co ma nam do powiedzenia na najbanalniejsze i najzwyklejsze nawet pytania. Dlaczego Auden nie zgadza się nagrywanie rozmowy? „Ponieważ sądzę, że jeżeli powiemy cokolwiek wartego zachowania, dziennikarz będzie w stanie taką rzecz zapamiętać”. Czy politycy są nam w ogóle potrzebni? „Myślę, że świetnie poradzilibyśmy sobie bez polityków. Nasi przywódcy powinni być wybierani losowo. Ludzie mogliby sobie głosować zgodnie z sumieniem, a komputery zajęłyby się całą resztą”. Co sądzi Auden o ludziach sztuki u władzy? „Sztuka nic tutaj nigdy nie wskóra. Społeczna i polityczna historia Europy wyglądałaby tak samo, nawet gdyby Dante, Szekspir, Michał Anioł, Mozart i inni nigdy nie istnieli”.

W dalszej części rozmowy mówi Auden o różnicach między mężczyznami i kobietami, o współczesnej sytuacji teatru, różnicach między poezją na papierze a poezją mówioną publicznie, o kłopotach z pisaniem hymnu ONZ, o tym, że kulturalny człowiek nie ogląda telewizji, a już na pewno nie powinien posiadać własnego odbiornika, o tym, że przedstawia się nowo poznanym ludziom najczęściej jako historyk średniowiecza oraz że wierzy w istnienie Szatana, a myszka Mickey jest w porządku. Można by cytować bez końca, ale ograniczę się jeszcze do dwóch, nieco obszerniejszych, fragmentów. Pierwszy: „Sądzę, że czymś, co niszczy tak wiele małżeństw, jest cała romantyczna koncepcja bycia zakochanym. Co oczywiście się zdarza, jak przypuszczam, ludziom o nadzwyczaj płodnej wyobraźni. Niewątpliwie chodzi tutaj o jakieś doświadczenie mistyczne. [...] Szkopuł z całą kwestią miłosną sprowadza się do tego, że jedna czy druga strona w końcu zaczyna źle się czuć lub mieć poczucie winy, bo sprawy nie idą tak, jak w książkach. [...] I zgadzam się z Goethem, że zawarcie małżeństwa powinno się świętować ciszej i skromniej, gdyż jest to dopiero jakiś początek. Huczne celebracje warto zachować dla szczęśliwych zakończeń”. Drugi o tym, że nie warto recenzować złych książek: „Chyba że jest się stałym recenzentem albo recenzuje się jakąś publikację naukową, źródłową czy encyklopedyczną, w której szwankują fakty – wtedy obowiązkiem piszącego jest poinformować o tym odbiorców, tak jak przestrzega się ludzi przed kupnem rozwodnionego mleka. Pisanie złośliwych recenzji może być świetną zabawą, ale nie sądzę, aby taka praktyka miała dobroczynny wpływ na charakter”.


Schuyler


Odkrycie postaci i twórczości Schuylera zaliczam do jednej z bardziej interesujących własnych przygód literackich tego roku; już jakiś czas temu czytałem „czarny”, nowojorski numer „LnŚ”, w którym znalazła się mała prezentacja twórczości tego poety, najpewniej musiałem go w tamtym czasie przegapić i dopiero dzisiaj, lekko zawstydzony, zerknąłem raz jeszcze do numeru 3/1994. Wraz z lekturą Hymnu do życia w przekładzie Marcina Sendeckiego zrozumiałem, że trzeci tegoroczny numer „Literatury na Świecie” będzie lekturą wyjątkową. To poemat, który razić może „campowym zachwytem” (określenie skradzione Markowi Fordowi) nad przyrodą, pokazujący rzeczy takie, jakimi one są, opisujący rzeczy dla nich samych, poemat dla jednych wspaniały, dla innych zapewne sentymentalny i pretensjonalny. Moim zdaniem trudno przejść obojętnie nad wieloma zdaniami tego utworu. Ot, choćby taki przykład: „Zróbmy listę. Najlepsze obrazy. Ulubieni dyrygenci. Nostalgiczne / Śpiewaczki. Elita najświetniejszych róż. Po nauczeniu się ich nazw – / Rose de Rescht, Cornelia, Pax – trzeba je wszystkie zapomnieć. Takie / Listy do stos ubrań do prania. Posortuj je szybko i poślij do pralni / Albo wrzuć do pralki, wsyp proszek i puść bęben w ruch. Co prawda, / Wszystkie te domowe zajęcia i codzienne prace – parę kroków stąd dwaj / Mężczyźni montują klimatyzator – są piękne. Kwiaty i maszyny, które/ Ludzie kochają: chłopak chce iść do zawodówki, więc bogatsze dzieciaki / Wołają za nim „te, majster”. Chciałbym umieć złożyć i rozłożyć / Motor. I naprawdę chciałbym szczerze tego chcieć. Nie umiem”.


Podobnie jak Schuyler, nie umiem złożyć i rozłożyć motoru ani nawet szczerze chcieć się tymi czynnościami zająć – umiem za to naprawdę szczerze zachwycić się tworzoną przez Schuylera poezją i prozą. Zanim w 1960 roku opublikował on swój pierwszy arkusz poetycki, miał już na swoim koncie powieść Alfred and Guinevere. W młodości uważał się głównie za prozaika, traktując twórczość poetycką drugoplanowo. Tak było aż do początku lat 60., a i w latach późniejszych nie rozstał się z pisaniem prozy na dobre – w 1969 roku opublikował wraz z Johnem Ashberym Gniazdko dudków (fragment w tłumaczeniu Tadeusza Pióry i Andrzeja Sosnowskiego w numerze) i samodzielnie, dziewięć lat później, powieść Co na obiad?, której pierwszy rozdział w tłumaczeniu Marcina Szustera również zaprezentowano polskiemu czytelnikowi. Mark Ford określa ją mianem „czarującej i przezabawnej”, natomiast David Lehman zwraca uwagę na „zmysł komediowy, zdolność imitowania potocznego języka amerykańskich przedmieść i dar prowadzenia narracji głównie za pośrednictwem dialogu” (Rzeczy, jakimi one są, przeł. Marcin Szuster). Niewielkie fragmenty prozy Schuylera, które nam zaprezentowano (miejmy nadzieję, że to tylko początek i chociażby Co na kolację? ujrzymy za jakiś czas w pełnej wersji) pozwalają rozsmakować się w tej twórczości i postawić ją obok opowiadań Raymonda Carvera. Zaskakujące jest również zakończenie pierwszego rozdziału powieści, gdy rodzina Delehanteyów powraca do domu i układa swoje pociechy do łóżka: „Światło w pokoju bliźniaków było już zgaszone. Po pewnym czasie Patrick zaczął ciężko dyszeć. Wkrótce Michael wymknął się ukradkiem ze swojego łóżka i wślizgnął do łóżka brata. Jeden zwalił konia drugiemu, przy czym Patrick ani na chwilę nie przestał udawać, że miarowo oddycha przez sen. Na nocnej szafce pomiędzy łóżkami chłopców stało pudełko z chusteczkami Kleenex”.


Tak, to, co urzeka u Schuylera najbardziej, to efekt zaskoczenia skonfrontowany ze zwyczajnymi, powszednimi wydarzeniami, sąsiedzką kolacją, obserwowaniem przyrody, piciem kawy, zajadaniem się śniadaniowymi tostami czy przeglądaniem najnowszego wydania codziennej gazety albo korespondencji. Schuyler – szczególnie w poezji – pisze „kronikę własnego ja”, codzienność afirmuje, często stosuje cudzysłów czy nazwy towarowe, nazwy miejsc i sklepów, a przy tym wszystkim, jak pisze dalej David Lehman, jest poetą „stanowczo lirycznym, jako że w jego wierszach autorska jaźń nawiązuje rozmowę z kosmosem”. John Koethe na łamach „Poetry” pisał z kolei, że Schuyler, podobnie jak Elizabeth Bishop, potrafił „traktować swoje uczucia i myśli jak przedmioty”. Lehman podejrzewa, że stały wzrost czytelników Schuylera miał coś wspólnego z „bezkompromisowym obrazem homoseksualizmu zawartym w jego utworach” – w końcu to właśnie na lata siedemdziesiąte, na dekadę ruchu gejowskiego, przypada rozkwit jego poezji. W dalszym fragmencie swojego eseju Lehman zauważa: „Bodaj żaden inny poeta naszych czasów nie pisał tak przekonująco o przyjemnościach związanych z deszczem, śniegiem, szamponem, wcieraniem płynu po goleniu, rozmaitymi gatunkami kwiatów, paleniem na tylnym siedzeniu taksówki”. I jeszcze: „Schuyler, podobnie jak O’Hara, wypracował charakterystycznie poufały ton, który – niczym spojrzenie ekranowego bożyszcza – pozwala czytelnikowi lub czytelniczce wierzyć, że wiersz jest przeznaczony tylko dla niego lub tylko dla niej. Tak jak wiele wierszy O’Hary zdaje się odzwierciedlać przeświadczenie, że wiersz może zastąpić rozmowę telefoniczną, tak poematy Schuylera, szczególnie Poranek poematu i A Few Days, to prywatne listy do wielopostaciowego, zmiennego »ty«”.


Trudno właściwie nie podkradać kolejnych cytatów, skoro szkice Marka Forda (James Schuyler w listach, przeł. Anna Warso), Mikołaja Wiśniewskiego (Williams i Schuyler, czyli poeta romantyczny „dzisiaj”) czy Williama Corbetta (James Schuyler – poeta teraźniejszości, przeł. Adam Zdrodowski) również zamieszczone w tym tomie przynoszą wiele ważkich rozmyślań na temat twórczości (tak poetyckiej, jak prozatorskiej) oraz samej postaci Schuylera (przeczytamy o homoseksualnych związkach, upodobaniu do malarstwa i przyrody, chorobie psychicznej, scysji z O’Harą itd.). Jeśli dodamy do tego wszystkiego wspaniały, sześćdziesięciostronicowy Poranek poematu (przekład Bohdana Zadury i Andrzeja Sosnowskiego), liczne krótsze wiersze Schuylera (w przekładach Agaty Pyzik, Andrzeja Szuby czy Piotra Sommera!), jego szkice (głównie o malarstwie – szkice te wydają się najmniej atrakcyjnym fragmentem „LnŚ”, choć, wydaje się, czytelników znających sztukę Alexa Katza, Fairfielda Portera czy Joe Brainarda mogą one żywo zainteresować) oraz prywatne listy – otrzymamy zapierającą dech w piersiach mieszankę świetnej prozy, poezji, eseistyki, epistolografii oraz sztuki wywiadu, którą czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem.


***


Na zakończenie jeszcze dwa fragmenty poetyckie. Schuyler, wiersz bez tytułu: „Musimy świadczyć sobie uprzejmości / nawet wtedy, gdy świrujemy. / Więc podgrzej kawę / i czas już / wymienić zamek. / Deszcz bije o szyby / jak nuty pianina / o gramofon: najbardziej nienawidzę / starości i bólu, i śmierci. Deszcz / pada jak cierpkie tony / skrzypiec, w które wdziera się / piasek nut pianina. / Czy naprawdę można sobie zaplanować życie bardziej spontaniczne? / O ile wiem, niektóre psy / mają lepsze życie niż inne”. Ponieważ zacytowany wiersz Schuylera okazuje się dość przygnębiający, w ramach kontrastu, dwuwers W.H. Audena stworzony w czasie jego studiów w Oksfordzie: „Isobel with her leaping breasts / Pursued me through a summer...” [„Isobel z podskakującym biustem / Goniła mnie przez całe lato...”]. I raz jeszcze powtórzę: czytali państwo zaledwie skromną relację z kolejnego świetnego numeru „Literatury na Świecie”.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Literatura na Świecie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton__WYZNANIA GRAFOMANA
felieton___WIDMA NIENAPISANYCH KSIĄŻEK
ARTYSTA ZADAJE PYTANIA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt