Nr 3
z dnia 30 września 2001
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

Dagny Juel Przybyszewska w setną rocznicę śmierci
     
   

     Interesując się losem Dagny Juel, żony Stanisława Przybyszewskiego, głównie z okazji jej udziału w bohemie berlińskiej lat 1893-1896, w której kręgu obracali się wówczas także August Strindberg i Edward Munch, nigdy nie przypuszczałem, że będę świętował setną rocznicę jej tragicznej śmierci w Tbilisi, przy jej grobie, i na konferencji polsko-norwesko-gruzińskiej, poświęconej jej życiu i twórczości. W dodatku patronat honorowy nad konferencją objęły ambasady Polski i Norwegii, odsłonięto tablicę pamiątkową na ścianie dawnego Grand Hotelu, w którym 5 czerwca 1901 zastrzelił Dagny Władysław Emeryk, popełniając następnie samobójstwo. W obu dniach spotkań uczestniczyła pani wiceminister kultury Gruzji Swietłana Kecba, a w konferencji brali udział historycy literatury, artyści, dziennikarze z Norwegii, Gruzji i Polski. Niezwykłe losy Dagny Juel zostały w osobliwy sposób uzupełnione przez obchody setnej rocznicy jej śmierci.
     Autorką tego wydarzenia była Małgorzata Pawlak, osoba niezwykłej energii i skuteczności w działaniu, spełniająca wśród polonii gruzińskiej rolę kluczową. Wykłada ona literaturę i język polski na uniwersytecie w Tbilisi, kieruje Polskim Centrum Edukacyjnym w Gruzji, wydaje miesięcznik „Kaukaska Polonia”, kieruje sobotnią szkołą dla dzieci polskich oraz zespołem teatralnym przy Centrum. Nie jestem pewien, czy wymieniłem już wszystkie jej najważniejsze funkcje. Wespół z grupą otaczających ją ludzi jest sama w sobie centrum życia polskiego w Tbilisi. Wspierana energicznie przez szefa misji polskiej w Gruzji, p. Marka Martinka, umie, jak widać, realizować zamierzenia wydawałoby się nie do zrealizowania.
     Najkrócej o spotkaniu i konferencji w Tbilisi: w pierwszym dniu obchodów, 26 maja, złożyliśmy wieńce na nowym grobie Dagny Juel na liczącym sobie trzysta lat Cmentarzu Kukijskim położonym na wzgórzu górującym nad miastem.
     Skąd nowy grób Dagny, skoro jej pogrzeb odbył się 8 czerwca 1901 (dokładnie w dniu jej 34. urodzin), a stary nie jest do dzisiaj szczególnie zniszczony? To już pierwsza z nowych, a niezwykłych historii z życia Dagny Juel; jak widać, historie niezwykłe zdarzają się jej także po śmierci. Ponieważ rzecz całą opisała Małgorzata Pawlak, streszczam bądź cytuję jej artykuł Zgasła jutrzenka („Kaukaska Polonia”, nr 4, 2000): nowy grób Dagny zbudowany został na honorowym miejscu, tuż przy wejściu na cmentarz, niedaleko cmentarnej cerkwi, przez człowieka, którego nic, formalnie rzecz biorąc, z Dagny nie łączyło, obecnego dyrektora cmentarza, Arkadego Czowelidze. Zanim podjął on jakiekolwiek działania, zwrócił się do królowej Norwegii, a następnie „otrzymał zgodę wnuka Dagny i będąc zamożnym człowiekiem, sam postanowił sfinansować to przedsięwzięcie oraz ufundować płytę nagrobną.
     Ceremonia uroczystej ekshumacji odbyła się [...] 3 czerwca 1999 r. Przeniesieniu szczątków towarzyszył prawosławny ksiądz, kilkunastoosobowa grupa przedstawicieli tbiliskiej inteligencji, gruzińskie media. [...] Na stypie dyrektor cmentarza wznosił kwieciste toasty za pamięć Dagny. Na spotkaniu w kilka dni później pokazał mi kasetę wideo ze wstrząsającymi zdjęciami z przenosin szczątków. Opowiedział mi także o swoim smutnym życiu. O śmierci jedynej, szesnastoletniej córki, zatłuczonej na śmierć saperskimi łopatkami przez sowieckich żołnierzy w trakcie pamiętnej demonstracji w Tbilisi - 9 kwietnia 1989 r. - i o żonie, którą bestialsko zamordowali bandyci podczas napadu rabunkowego na ich dom. Po stracie dwóch ukochanych istot pan Arkady zrezygnował z dotychczasowej pracy. Został dyrektorem cmentarza, na którym zostały pochowane. By być blisko ukochanych osób, w pobliżu cmentarza zbudował swój nowy dom. [...]
     »Kiedy dowiedziałem się o tragicznym losie Dagny [...] postanowiłem przenieść jej szczątki na panteon przy wejściu na cmentarz. Po pierwsze łatwiej będzie je odnaleźć, poza tym tu, przy wejściu [...] pochowana jest moja żona, a obydwie zginęły tragiczną śmiercią«”.
     Konferencja już w chwili otwarcia zgromadziła około stu osób (!) i tak było do końca. Najpierw były przemówienia oficjalne: przedstawicieli Ambasady Królestwa Norwegii Steina Iversena, Ambasady RP Marka Martinka oraz pani minister Kecby. Jej przemówienia, a mieliśmy możność usłyszeć ich kilka, były tekstami literackimi wielkiej urody; pani minister cytowała z pamięci obszerne fragmenty literatury światowej z poezją na czele; zaimponowała mi szczególnie cytując Miłość don Perlimplina do Belissy w jego ogrodzie Lorki (jedną z jego miniatur dramatycznych Teatro breve)!
     Później poszły w ruch referaty, które dla krótkości jedynie wymienię (obrady toczyły się głównie po rosyjsku): pierwszy wygłosiła Kari SommersethJacobsen, konserwator Muzeum Kobiet w Kongsvinger, mieszczącego się w domu rodzinnym Dagny, następnie odczytano tekst Andrzeja Makowieckiego, znany polskiemu odbiorcy, Legenda literacka - przykład Stanisława Przybyszewskiego, a później dwa inne - piszącego te słowa pt. Dagny Juel; los kobiety - los artystki oraz Aleksandry Sawickiej, która - przygotowując doktorat o Dagny - nauczyła się po norwesku: Droga do Tbilisi. Obraz Dagny Juel kreowany przez Stanisława Przybyszewskiego; wystąpili ponadto z krótkimi wypowiedziami: Andre Karbelaszwili, publicysta gruziński, Arkady Czowelidze, dyrektor Cmentarza Kukijskiego, oraz Cyra Kupatadze, redaktor naczelna gazety kobiet gruzińskich „Kalta Gazeti”. Spotkanie prowadziła Małgorzata Pawlak, która krótko zapoznała zgromadzonych z dziejami życia i miłości Dagny i Przybyszewskiego.
     Pokazano także film polsko-norweski Haakona Sandoeya Dagny, dobrze znany w Polsce. Reżyser, doskonale mówiący po polsku, był zresztą obecny na spotkaniu w Tbilisi. W czasie przerwy w obradach otworzono wystawę poświęconą Dagny, zrealizowaną przy pomocy warszawskiego Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza i Fundacji „Ocalenie” (Warszawa). Wystawa ta, wcale bogata, była cennym uzupełnieniem obrad, bo przecież wiedza uczestników konferencji o Dagny była różnej rozległości i jakości.
     Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na oficjalną kolację do restauracji gruzińskiej, gdzie mogliśmy poznać niezwykłej smakowitości kuchnię i słynne gruzińskie wina, na szczęście obecne teraz i na naszym rynku. Rozkoszowaliśmy się jedzeniem i towarzystwem, ale ja nazbyt często myślałem o tym, jak gościł Dagny w Tbilisi Władysław Emeryk, bankrut grający do ostatka rolę bogacza, zanim zastrzelił ją i siebie, zostawiając jedynie 6 rubli majątku, które odnalazła prowadząca śledztwo policja.
     Drugi dzień, 27 maja, rozpoczęliśmy znowu uroczyście. Przedstawiciele Polski i Norwegii dokonali odsłonięcia tablicy pamiątkowej, wykonanej przez artystę gruzińskiego Wachtanga Hazalię, a umieszczonej na ścianie budynku dawnego Grand Hotelu, obecnie zwykłego domu mieszkalnego. Odniosłem wrażenie, że tablica nawiązuje stylistycznie i pod względem użytego kamienia do dawnego grobu Dagny. Napis na tablicy, po angielsku i gruzińsku, mówi krótko o tym, że w Grand Hotelu zakończyła życie Norweżka Dagny Juel.
     Dalsza część dnia była w istocie także uroczysta, a co najmniej artystyczna: grupa teatralna Polskiego Centrum Edukacyjnego pokazała przedstawienie Lot jutrzenki (imię Dagny znaczy po norwesku jutrzenka), w którym rolę narratorki, a jednocześnie świadka wydarzeń i obserwatora grała z powodzeniem Małgorzata Pawlak. Poprzedniego dnia dzieci z prowadzonej przez nią polskiej szkoły sobotniej zatańczyły przed zebranymi norweski taniec ludowy przygotowany specjalnie dla gości z Norwegii.
     Wróćmy do przedstawienia. Jest ono montażem dokumentów, przede wszystkim listów Dagny, Przybyszewskiego i innych osób, zinscenizowanym w sposób następujący: Małgorzata Pawlak odczytuje listy i inne teksty, niekiedy podnosi je z podłogi, zabiera ze stolika, na którym czasem coś pisze, niekiedy przestawia jakieś przedmioty, aranżuje rekwizyty. Aktorzy odgrywają swoje role, ogniskując akcję wokół Dagny. Narratorka-komentatorka jest zresztą przezroczysta dla postaci przedstawienia: tylko my, widzowie, widzimy ją i słyszymy. Widzimy zatem dwie równoległe akcje: akcję, by tak rzec, właściwą i tę, którą odgrywa narratorka-komentatorka.
     Dekoracja (dzieło Ireny Keskiull, która zagrała także Dagny i razem z Małgorzatą Pawlak ułożyła i napisała tekst) jest jedna: pokój „z epoki” - kanapa, malowany parawan z elementem krajobrazu, stolik, fotele, jedno bądź dwa krzesła; jest to zarówno wnętrze z Berlina, jak z Krakowa, Warszawy, Tbilisi. Akcja przedstawienia zaczyna się oczywiście w Berlinie: to właśnie tam Dagny zaczyna tańczyć swój „taniec życia”. Reżyser, grający także Emeryka, zawodowy aktor, Rażden Kerwaliszwili, umieszcza na początku przedstawienia scenę, której sens jest oczywisty: Dagny tańczy na przemian z dwójką zamaskowanych, a więc odindywidualizowanych, mężczyzn. Stawiając kropkę nad „i”: rozpoczyna taniec z samcami, wchodzi w świat erotyki i bardziej niż w życie rzeczywiste wchodzi w mit erotyczny, z którego wydobywa się dopiero teraz. Reżyser przywiązuje wagę do tej sceny - powtarza się ona w przedstawieniu.
     Po tej wstępnej scenie akcja staje się prezentacją wybranych, najważniejszych wedle autorek tekstu, momentów w życiu Dagny: Berlin, Polska, Tbilisi, Przybyszewski i inne najważniejsze postacie, które odegrały ważną rolę w życiu bohaterki. Finał jej życia, czyli to, co wydarzyło się w Tbilisi, jest potraktowany stosunkowo obszernie, oczywiście nie tylko dlatego, że jesteśmy w Tbilisi: Dagny zbiera gorzkie żniwo swojego życia, zanim zakończy się ono tragedią. Już we wczesnym okresie kryzysu jej małżeństwa Dagny próbuje modlitwy; pod koniec przedstawienia wyznaje, jak bardzo brakuje jej Boga w jej nieszczęściu. Przybyszewski pozostał na zawsze jej jedynym, niezmiennie kochanym mężczyzną. Znamienna w tym względzie jest jej gra z marynarką męża, w istocie jest to pieszczota wyrażająca całą jej miłość.
     Przybyszewski (Soso Toraja - aktor i popularny piosenkarz mający polskie korzenie) dość wcześnie odpycha Dagny, a nigdy nie umiał dochować jej wierności, może jedynie na samym początku ich związku. Bywa brutalny, interesuje się i traktuje serio naprawdę tylko siebie, ale utrzymuje się w nim fascynacja Dagny, mimo jednoczesnych związków z innymi kobietami. Pewnie rzeczywisty Przybyszewski był podobny, nie znieważając go pośmiertnie powiem tylko, że zaiste trudno by mi było napisać o nim jako o człowieku cokolwiek naprawdę dobrego. Dagny Ireny Keskiull to zatem kobieta, która idzie od nadziei, poprzez zawody i klęski, do rozpaczy, nieszczęścia i śmierci. Wrażenie na widzu robią włosy aktorki, przypominające malarskie i fotograficzne portrety Dagny.
     Atrakcją dla widza, ale także chwytem zrozumiałym wobec wielojęzycznej widowni, wśród której było wielu Polaków nieznających już polskiego, są fragmenty ról wygłaszane po polsku: część komentarzy Pawlak i wyznania miłosne Przybyszewskiego. Przedstawienie zainteresowało piszącego te słowa, ale - co najważniejsze - podobało się publiczności. Były plany pokazania przedstawienia w innych miastach Gruzji.
     Wypada obecnie postawić pytanie nieco bezwstydne: czy Dagny Juel, przez tyle lat znana tylko polonistom i skandynawistom, historykom literatury i sztuki, zapomniana w rodzinnej Norwegii bodaj bardziej niż w Polsce, nie mówiąc o Niemczech i Europie, słusznie została przypomniana? Pamiętano o niej jako o żonie Przybyszewskiego, kochance Muncha, Strindberga i prawie całej bohemy berlińskiej (skąd ta pewność?), w najlepszym przypadku jako o muzie bądź femme fatale wielkich i mniej wielkich uczestników bohemy. Pamiętano o niej jako o planecie, krążącej wokół słońc, którymi byli mężczyźni. Pamiętano i zapomniano o niej samej i o jej twórczości. A oto krótka odpowiedź na pytanie: dlaczego Dagny?
     Urodzona w rodzinie zamożnej i wysoko stojącej w hierarchii społecznej, przywiązanej do tradycji, ale o poglądach liberalnych, Dagny miała łatwy, naturalny dostęp do wykształcenia i sztuki. Jej marzeniem było początkowo zostać pianistką, później pisała dramaty, poezje prozą i wierszem, opowiadania. Jej dorobek literacki jest objętościowo skromny: wydanie całości obejmuje w edycji norweskiej Samlede tekster (1996) zaledwie nieco ponad sto stron. W Norwegii trwa procedura poszukiwania miejsca dla niej w ramach twórczości pisarek końca XIX wieku, ale wiadomo, że nie jest to twórczość wielkiej miary. Waga Dagny to przede wszystkim pewne cechy jej pisarstwa - o czym krótko za chwilę — oraz jej los wpisany w los kobiet owych czasów. Moje doświadczenie z Dagny i jej losem wydaje się charakterystyczne i tylko dlatego warto je może pokrótce prześledzić
     Dagny była dla mnie aż do czasu konferencji w Tbilisi wyłącznie muzą pisarzy i artystów z kręgu bohemy berlińskiej. Niezauważalnie dla siebie wpisywałem ją w gotowy wzorzec kultury, w którym dla kobiety w jej sytuacji i o jej ambicjach istniały tylko dwa miejsca: muzy albo femme fatale. Umieszczałem ją na obu tych miejscach. Nie zajmując postawy ani feministycznej, ani antyfeministycznej, lecz postawę rozumiejącą, ująłbym rzecz następująco: nieświadomie skazywałem ją na miejsce przypisane jej w świecie wymyślonym przez mężczyzn, w owym czasie żyjących w poczuciu zagrożenia przez kobiety pojawiające się coraz śmielej na rynku pracy i sztuki, na terenach tradycyjnie należących do świata męskiego. Nawet pianistyka, zdawałoby się oddana już kobietom, nie była dla Dagny dostępna bez zastrzeżeń. Sztuka należała jeszcze do mężczyzn w stopniu tak dużym, że nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Dagny była zatem intruzem. Odwołując się do Ibsena, można by powiedzieć, że chciała ona opuścić dom lalki, ale powiodło się jej gorzej niż bohaterce Ibsena. Dom lalki powstał w roku 1879, gdy Dagny miała dwanaście lat. W gruncie rzeczy chciała ona jedynie zostać artystką (pianistką) i pisarką, tylko w stopniu dość ograniczonym pokierować swoim losem: tak niewiele, a jednak za dużo, by to zamierzenie zrealizować. Czy będzie dużą przesadą, jeśli napiszę, że musiała zginąć? Zdałem sobie z tego w pełni sprawę, kiedy wymyślałem referat do Tbilisi. Dopomogła mi w tym walnie książka, którą miałem w swojej bibliotece od kilku lat, ale którą dopiero niedawno dokładnie przeczytałem. Chcę spłacić dług wobec autorki, Amerykanki pochodzenia norweskiego, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles Mary Kay Norseng, wymieniając chociaż z tytułu jej bardzo interesującą, godną głębokiej uwagi i refleksji pracę: Dagny. Dagny Juel Przybyszewska, the Woman and the Myth, University of Washington Press, Seattle and London 1991. Dagny nie tylko było warto, Dagny trzeba było przypomnieć.
     Mary Kay Norseng zwraca słusznie uwagę na fakt o ogromnym znaczeniu, w Polsce raczej nie przyjmowany do wiadomości: Dagny nie reprezentowała pisarstwa kobiecego w wersji typowej dla przełomu XIX i XX wieku, Dagny w ogóle nie reprezentowała pisarstwa kobiecego. Była w tym sensie pisarką rewolucyjną, że odważnie wchodziła na teren zarezerwowany dla mężczyzn i to dla nie byle jakich mężczyzn: dla Ibsena i Strindberga, by na nich poprzestać. Umiała, tak jak oni, choć nie tak świetnie jak oni, podjąć analizę mitu kobiety i tzw. „duszy kobiety”. Widziała siebie i swoje osobiste problemy przez pryzmat kobiety rzeczywistej, nie postaci mitycznej, i w tym sensie poszła pod pewnymi względami może równie daleko jak wielcy męscy specjaliści od kwestii kobiecej w kierunku „prawdy”, by odwołać się do języka epoki Ibsena. Kobieta z jej twórczości jest zła albo dobra nie skutkiem uczestnictwa w pozytywnym bądź negatywnym micie kobiecości, ale skutkiem uczestnictwa w człowieczeństwie.
     Do niedawna opracowania literatury kobiecej całkowicie ignorowały Dagny, głównie z powodu zapomnienia i niewiedzy. Niech mi będzie wolno widzieć w tym fakcie element symboliczny; jej miejsce, może nie nazbyt wysokie, jest w literaturze tout court, a nie w literaturze kobiet, z założenia innej, można węszyć, że z założenia niższej. Mamy teraz dostępny cały jej dorobek ogłoszony w tomie Samlede tekster; pora odpowiedzieć zatem na różne pytania. Z polskiego punktu widzenia przede wszystkim na pytanie o to, jakie cechy jej pisarstwa, znanego nam z przekładów, należą do niej, a jakie do jej niebezinteresownego tłumacza, Stanisława Przybyszewskiego. Poloniści, skandynawiści, historycy kultury - do roboty!





Artykuł opublikowany przez miesięcznik „Teatr” nr 9/2001.

wersja do wydrukowania