nr 24 (106)
z dnia 2 września 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Słońce przygrzewa, ciekawość świata utrzymuje się na wysokim, wakacyjnym poziomie, moją uwagę zwracają więc dwaj panowie prawiący sobie komplementy w miłej pogawędce. Rozmowa toczy się nie w przykawiarnianym ogródku, ale na łamach „Kultury Popularnej” 2004, nr 2. Rozmówcami są profesor Zygmunt Bauman i profesor Wojciech J. Burszta, a bohaterką pogawędki jest kultura popularna.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy po przeczytaniu kilku akapitów, to myśl, że mam do czynienia z tekstem programowym. Po chwili jednak zmieniam zdanie: jeśli to tekst programowy, to raczej programowy à rebours. Zygmunt Bauman ogłasza bowiem, że o kulturze popularnej nie ma co mówić, bo tej w gruncie rzeczy nie ma: „(…) wyeliminowałem pojęcie kultury masowej, a konsekwentnie i popularnej, z mojego słownika” – mówi. Przyznają Państwo, że takie wyznanie poczynione na łamach czasopisma, które za tytuł bierze sobie nie co innego jak kulturę popularną, może brzmieć nieco prowokacyjnie. Oczywiście i ja trochę Państwa prowokuję. Bauman nie zaprzecza istnieniu zjawiska, którym od lat się zajmuje, kwestionuje jedynie podział na kulturę (w domyśle: wysoką) i kulturę popularną, uznając go za nieprzydatny dla antropologa czy socjologa kultury, którzy w praktyce badawczej przyglądają się wszelkim zjawiskom „płynnie-nowoczesnej ery”. „»Popularna kultura« dźwięczy jak masło maślane” – stwierdza uczony. Uzasadniając swoje stanowisko, Bauman wyraża również niechęć do nazewniczych praktyk, za którymi nierzadko kryje się więcej niż tylko próba dookreślenia danego zjawiska.
Kiedy panowie zgodnie już przyznają, że wszystko, co na giełdzie kulturowej się pojawia, należy śledzić (czego najlepszym przykładem zawartość omawianego numeru), przechodzą do rozważań na temat miłości i rodziny i zanurzenia ich w „kulturze przyspieszenia”, podejmują temat duchowości i religii, rozmawiają o intelektualistach zatrudnianych przez media (tu Bauman przytacza rozróżnienie Foucaulta na intelektualistów częściowych i ogólnych), zastanawiają się, czym był czas kontrkultury i kontestacji i czy coraz bardziej popularne cultural studies mają coś więcej do powiedzenia niż antropologia i socjologia. Ta ciekawa i sympatyczna rozmowa do łatwych jednak nie należy. Nie tylko dlatego, że styl wypowiedzi opiera się na metaforyzowaniu sensów, co sprawia, że analogie nie zawsze są łatwe do wychwycenia, ale i dlatego, że prostych prawd nam się nie objawia. Okazuje się – któryż to raz, niestety – że niechętni nawiązywaniu trwałych relacji, żyjemy niedbale i pospiesznie, że gonimy za uroczą chwilą, gromadzimy dobra konsumpcyjne, by rychło się nimi znudzić i że wcale nie jesteśmy szczęśliwsi; przeciwnie – coraz więcej w nas obaw i lęków. Potrzeba znalezienia ukojenia skłania nas co prawda ku duchowości, ale jest to duchowość pozorna, niemająca nic wspólnego z życiem sensownym, które budowano kiedyś na ascezie i wyrzeczeniach. Jest to duchowość na miarę rynkowego towaru – łatwa do pozyskania, dająca natychmiastowe zadowolenie i zastępowalna. Na dodatek intelektualiści, którzy mogliby być przewodnikami po współczesnym świecie, gdzieś się, zdaniem rozmówców, pochowali albo są wypierani przez speców – „spin-doctors, ludzi do wynajęcia, których wcale się nie słucha (bo prawią banały), ale którymi ozdabia się przekaz”. Profesorowie zauważają też, że odpowiedzialność za socjalizację jednostek (choć i ta jest pozorna, raczej chodzi o rządy) przejęły telewizja i media interaktywne, które lansują mody, nie kłopocząc się o trwałe sensy czy prawdy wieczne.
Czytam tak sobie te konstatacje i aż zimno mi się robi w ten wakacyjny czas. Wakacje nie wakacje (niektórzy je mają, inni nie, a jeszcze inni wkrótce mieć będą) – trzeba podumać. Potem można przejść do pozostałych tekstów z aktualnego numeru i poczytać sobie o serialu telewizyjnym Kasia i Tomek (Katarzyna Waletko: Postmodernizm a sprawa Kasi i Tomka), by dowiedzieć się, że jest on doskonałą ilustracją współczesnej kultury (czytaj: ułomną jak ona). Z Grzegorzem Piotrowskim na chłodno przyjrzeć się filmowi pornograficznemu, który do tej pory nie był przedmiotem antropologicznej analizy (O polskim filmie pornograficznym. Prolegomena). Spróbować popatrzeć na hiphopowe pojedynki na słowa przez pryzmat tradycji nie tylko greckich agonów (Emil Zubelewicz: Niezrozumiane wyzwisko. O pojedynkach freestyle’owych w Polsce). Tym, którzy szukają związków między poezją a popkulturą, polecam zaś artykuł Marcina Rychlewskiego Pop-art. Warhola i soc-pop Barańczaka. Podstawę rozważań stanowią tu między innymi wiersze Barańczaka i Różewicza. Fragment jednego z wierszy Różewicza przytoczę:
Możliwości współczesnego człowieka
są nieograniczone na wychowanie dzieci
jeszcze nie jest za późno
współczesny człowiek leci w kosmos
maszyny komponują muzykę
maszyny piszą wiersze
a więc jest poezja choć nie ma poetów
Czy są poeci, czy ich nie ma, trudno mi rozstrzygnąć, mam jednak nadzieję, że są, bo skoro wcześniej okazało się, że istnieją intelektualiści, tylko żeby ich znaleźć, trzeba trochę wzrok wytężyć, to może jest tak i z poetami... A najzupełniej poważnie, to pociesza mnie fakt, że znajdują się chętni do analizowania kultury i wskazywania jej słabych stron, bo to dowodzi, że nie jest z nią chyba aż tak bardzo źle.
Omawiane pisma: „Kultura Popularna”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt