Witryna Czasopism.pl

nr 13 (263)
z dnia 5 grudnia 2010
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o... | autorzy | archiwum

felieton__PRZENIEŚMY NOWY JORK DO KRAKOWA

Ileż to razy słyszeliśmy, że jakieś miasto jest Wenecją lub Paryżem wschodu lub północy albo że ktoś jest polskim Bradem Pittem? Usilnie staramy się odkryć podobieństwo między „naszym” a tym odległym i nieosiągalnym, „lepszym”. Tak jakby już z samego faktu użycia obcych nazw czy nazwisk niezbędnych do przeprowadzenia analogii miała płynąć moc zasilająca aurę środkowoeuropejskiego i swojskiego „tutaj”. W zaklęciach tego rodzaju ukryta jest pułapka: nie można mieć gwarancji, że światowe aspiracje nie obrócą się przeciwko nam i nie zrobią z nas jeszcze większych prowincjuszy. Co więcej, również w odniesieniu do czasopism kreujemy zaklęcia językowe; jakiś czas temu natknąłem się na hasło czy też rodzaj prognozy, iż „Przekrój” po zmianie wydawcy (która nastąpiła przeszło rok temu), częściowej wymianie redakcji i zadeklarowanym mentalnym przynajmniej powrocie do Krakowa, czyli do źródeł, miałby się stać polskim „New Yorkerem”.

W przypadku „Przekroju” i „New Yorkera” mamy do czynienia z dwiema mocnymi tradycjami, osadzonymi na własnych terytoriach oddziaływania od długich dziesięcioleci. Pomysł zestawiania tygodnika założonego w powojennym Krakowie przez Mariana Eilego ze snobistycznym tygodnikiem nowojorskiej inteligencji świadczy raczej o zaściankowym sposobie myślenia autora sloganu. Nikt w Nowym Jorku nie rzuci przecież hasła „»New Yorker« »Przekrojem« Wschodniego Wybrzeża”, nie deprecjonujmy więc własnego dziedzictwa za pomocą takich analogii. Osobna sprawa to meandry, przez które „Przekrój” w ostatnich latach się przeprawił − hasło analizowane wyżej zawiera w sobie postulat zmiany, w dużej mierze już chyba realizowany pod patronatem nowego wydawcy i w odświeżonej formule. Może zatem istnieje szansa, że „Przekrój” wróci do formy porównywalnej z tą, którą przypomniał w numerze jubileuszowym na przełomie kwietnia i maja i stanie się na nowo dla polskich czytelników tym, czym „New Yorker” jest dla Amerykanów?


***


Przyjmijmy jednak na chwilę, że „Przekrój” jest tym nieszczęsnym polskim „New Yorkerem” − i sprawdźmy, czy da się znaleźć jeszcze jakiś rodzimy odpowiednik periodyków dostępnych w anglosaskich stoiskach z prasą…

Inspiracji do tych rozważań dostarczył mi miesięczny pobyt w Wielkiej Brytanii. To właśnie tam złapałem bakcyla tworzenia analogii, zatem nic dziwnego, że pewnego dnia zaświtało mi w głowie pytanie: „No dobrze, a co z innymi czasopismami? Czy mamy polski odpowiednik »Times Literary Supplement«, »London Review of Books« czy − by trzymać się analogii nowojorskich − »The New York Review of Books«?”. Tutaj właśnie wychodzi na jaw zwodniczość przeprowadzanych analogii: wytropienie podobnych elementów nie oznacza, że da się takie zestawienie ciągnąć w nieskończoność. Nie oznacza to również, że funkcji pełnionych przez wspomniany tygodnik (TLS) i dwutygodniki (LRB i NYRB) nie odnajdziemy w prasie polskiej.

Losy krajowych czasopism, które miałyby dostarczać (z regularnością wyższą niż raz na dwa miesiące czy kwartał) recenzji nowości wydawniczych, dłuższych szkiców krytycznych, eseistyki obejmującej nie tylko literaturę, ale też szeroko rozumianą sztukę, teatr, muzykę, układały się bardzo różnie. Projekty kolejnych wkładek bądź specjalnych stron powiązanych z ogólnopolskimi dziennikami upadały; tak stało się z „Rzeczą o Książkach” – dodatek książkowy do „Gazety Wyborczej” ukazał się chyba jeszcze pod koniec lat 90., a w tejże „Wyborczej”, mającej najlepszy dział kulturalny w polskiej prasie codziennej, został tylko − dobry, ale skromny – wtorkowy dział książkowy (uzupełniany okazjonalnie w pozostałe dni, a w szczególności w wydaniu weekendowym). To, że recenzje ukazują się w codziennych gazetach, nie jest jeszcze żadnym powodem do chwały: prezentacje książek (od beletrystyki po książki naukowe) powinny się ukazywać, bo jest to dziennikarski obowiązek płynący z faktu istnienia w każdej redakcji działu kultury; sztuką natomiast jest redagowanie czegoś, co jest tylko im poświęcone i co od samego początku jest pomyślane właśnie jako pismo eseistyczno-literackie. Dwa tylko pozostały chwalebne wyjątki w tej dziedzinie: „Nowe Książki” będące obecnie nobliwym dinozaurem wśród polskiej prasy literackiej (ale nie żywą skamieliną!) oraz dodatek książkowy do „Tygodnika Powszechnego”, który w różnych postaciach ukazuje się od ładnych paru lat, a jego najnowszą mutację otrzymujemy co miesiąc od lutego bieżącego roku jako „Magazyn Literacki”.


***


W czasach, gdy recenzje w prasie codziennej są redukowane do podawanych na szybko notatek, gdy redaktorzy działów kulturalnych gazet codziennych omawiają hurtem i po łebkach ileś tam nowości z danego tygodnia, a czytelnictwo ma się katastrofalnie, misja nie tylko regularnego i rzetelnego, ale przede wszystkim obszernego recenzowania nowości wydawniczych wydawać się może straceńcza. W najlepszym z możliwych światów powinny ze sobą koegzystować wszelkie formy oceny bieżących publikacji: krótkie notki prasowe i dłuższe recenzje w prasie codziennej i tygodniowej, okazjonalne dodatki do gazet bądź tygodników, prasa fachowa (literaturoznawcza i bibliotekarsko-księgarska). Nie zapominajmy też o czasopismach wychodzących w rytmie dwumiesięcznym czy kwartalnym, w których jest miejsce na obszerny szkic ukazujący daną książkę w szerszym kontekście i gdzie nie przyznaje się gwiazdek, nie zapycha luk w argumentacji wybranym na chybił-trafił cytatem, wreszcie takich, w których proponowana jest w miarę spójna wizja kultury.

Model ten realizujemy tylko naskórkowo: w gazetach i tygodnikach publikuje się teksty krótsze, a z rzadka − obszerniejsze, natomiast rzetelniejsze szkice znajdziemy w „Nowych Książkach” i „Magazynie Literackim”. „Nowe Książki” są świetnym inteligenckim czasopismem dostarczającym fachowego przeglądu nowości, ale pełnią też funkcję bibliograficznego przewodnika dla bibliotekarzy (podaje się w nich przyporządkowanie danej publikacji w ramach uniwersalnego systemu dziesiętnego!). „Magazynowi Literackiemu” mogłoby moim zdaniem dobrze zrobić usamodzielnienie się od „Tygodnika Powszechnego” − nie w sensie oderwania go na siłę od macierzy, ale celem stworzenia w ten sposób autonomicznego, mocnego ośrodka na mapie literackiej Polski.


***


Kiedy podczas tegorocznego Festiwalu im. Josepha Conrada w książce programowej znalazłem reklamę „Magazynu” z przedrukowanymi dotychczasowymi okładkami, uderzyło mnie ich śladowe, ale jednak zauważalne podobieństwo do okładek „NYRB”. Widać, w jakim kierunku zmierzają redaktorzy: stawiają nadal na długie teksty (co w samym „Tygodniku” już nie zawsze jest regułą), zapraszają nowych autorów, mają też wypracowane grono stałych współpracowników, a wprowadzona (obca anglosaskim pismom) idea „tematu numeru” moim zdaniem się sprawdza. Ach, gdyby dało się pożenić ze sobą wszechstronność „Nowych Książek”, sięganie do obszarów szeroko rozumianej humanistyki (z recenzjami prac filologów klasycznych włącznie) i połączyć to z luzem i eseistycznym oddechem, który w „Magazynie” się pojawia… Wówczas może faktycznie uzyskalibyśmy nie tylko świetny dodatek do cotygodniowego czasopisma opinii, ale także coś, co mogłoby konkurować z NYRB czy LRB, a co w Polsce jak na razie byłoby praktycznie bez konkurencji.

Podsumowując, chodzi mi tak naprawdę o jedno: by istniały w Polsce przynajmniej dwa czasopisma tej klasy, co przywoływane wyżej pisma anglosaskie, które będą się między sobą wyraźnie różnić światopoglądowo, będą skupiały wokół siebie pewne środowisko i będą nadawać rytm życiu literackiemu. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo czasopisma są u nas uzależnione od dotacji, ale nie wydaje mi się też, żeby nasz rynek był za mały dla takich podmiotów. Może nie czas u nas jeszcze (albo w ogóle) na tygodnik literacki par excellence, ale na dwa miesięczniki o takiej formule jest miejsce – powinno być jak najszybciej i jak najlepiej zapełnione.


***


Choć jestem autentycznie zachwycony osiągnięciem Michała Pawła Markowskiego, Tomasza Fiałkowskiego i Grzegorza Jankowicza, czyli „Tygodnikowym” dodatkiem, nie chciałbym wystawiać im jedynie laurki. Warto przecież – a wręcz wypada − zbilansować miniony rok i postawić pytania o perspektywy tak dla samego „Magazynu”, jak i dla całego rynku krytycznoliterackiego w Polsce.

Ktoś może powie: po cóż tyle krytyki, po co nam tyle recenzji, czy nie lepiej poświęcić papier używany przez krytykę na nowe książki? Otóż nie lepiej, byleby tylko dyskusja o literaturze nabrała u nas pełniejszego, bardziej regularnego i powszechnego charakteru. Właśnie z tej dyskusji mogą się wyłonić nowe zjawiska i towarzyszący im krytycy, nieprzykładający ręki do umacniania monologicznej i intelektualnie ubogiej sfery publicznej.

Michał Choptiany

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POGAWĘDKA O KULTURZE
JAK NIE PISAĆ O FANTASTYCE
Semeniszki w Europie Środkowo-Wschodniej

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt