Witryna Czasopism.pl

nr 4 (254)
z dnia 20 lutego 2010
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

SŁABOŚĆ I SIŁA ANDRZEJEWSKIEGO

Pisząc niedawno w „Witrynie” o poświęconym Miłoszowi numerze „Dekady Literackiej”, nie przypuszczałam, jak szybko i nieoczekiwanie wróci do mnie pojęcie literackiego czyśćca, które zarówno w konstrukcji tamtego numeru krakowskiego periodyku, jak i w moim omówieniu odgrywało znaczącą rolę („Witryna” z 20 grudnia 2009, „KWARANTANNA CZYŚĆCA”: RZECZ O MIŁOSZU). Nie sposób bowiem uniknąć przywołania tego określenia przy opisie nowego wydania „Kwartalnika Artystycznego”, którego głównym bohaterem jest Jerzy Andrzejewski. Symptomatyczne, że w obu tych przypadkach ta sama kategoria znaczyć będzie zupełnie co innego.

Czyściec Miłosza to intensywny, chociaż czasem nazbyt spetryfikowany, namysł specjalistów, bez przełożenia jednak na żywą i wartką obecność w bieżących sporach młodych twórców. Miłosz w mniejszym może stopniu, niż byśmy tego oczekiwali, istnieje jako ważna tradycja, nikt nie neguje jego pozycji w polskiej literaturze. Czyściec Andrzejewskiego to absolutna cisza, która zdaje się unieważniać pytania o znaczenie twórczości autora coraz bardziej zapominanego przez czytelników.

Kwarantannę Miłosza optymistycznie uznać można za tymczasową. Kwarantanna Andrzejewskiego budzi większe wątpliwości. Także u tych, którzy – jak się okaże – zasadniczo są wobec niego życzliwie nastawieni.


W „Kwartalniku Artystycznym” nr 4 (64) 2009 publikuje się blok tekstów poświęconych temu pisarzowi z okazji setnej rocznicy urodzin. Wolałabym uniknąć nazywania ich szkicami okolicznościowymi, gdyż sformułowanie to odczytuję jako sygnał czegoś wymuszonego. Artykuły pisane z okazji wszelakich rocznic często bywają dość płytkie, nazbyt powierzchowne. Eseje zebrane w „Kwartalniku” są wolne od tych przywar. Nie rządzi nimi żadna konkretna zasada, sprawiają wrażenie swobodnie zebranych wypowiedzi, tak jakby autorom pozwolono wybrać dowolną formę, byle tylko nie oddalali się za bardzo od tematu. W rezultacie nie powstał chaotyczny zbiór niczym ze sobą niepowiązanych glos i głosów. Zgodnie sąsiadują tu: wdzięczne, ale dość konwencjonalne wspomnienie Julii Hartwig; nieco egotyczny tekst Antoniego Libery, który godzi autobiograficzną narrację o tym, jak stał się bohaterem Miazgi, z przypominaniem czytelnikowi o źródłach tej pisarskiej klęski Andrzejewskiego; szkic Leszka Szarugi, dopominającego się, by zastanowić się raz jeszcze nad przyczyną namiętnego zaangażowania się w komunizm (to przecież nie tylko osobiste doświadczenie autora Popiołu i diamentu, ale i dużej części pokolenia). Nie te odsłony stanowią jednak clou numeru, ale napięcie zachodzące między dwoma punktami widzenia, tj. między tym, jak Andrzejewskiego i jego twórczość widzą dziś Krzysztof Myszkowski (J.A.) oraz Dariusz Nowacki (Teraz na niego zagłada?).


Dariusz Nowacki, Teraz na niego zagłada?


Bawią mnie pojawiające się czasem na marginesie recenzenckiej działalności Nowackiego komentarze, w których oburzeni czytelnicy dają wyraz swojemu przekonaniu, że autor jest przede wszystkim enfant terrible polskiej krytyki, żądnym budowania własnej kariery na prowokacji i wyrachowanym akcie sprzeciwu wobec modnych aktualnie trendów. Nowacki, który Andrzejewskiemu poświęcił doktorat, a potem wielokrotnie jeszcze do tematu wracał (chociażby zwierzając się w Wielkim Wczoraj z rozczarowania, jakim była dla niego lektura Dziennika paryskiego), miałby teraz na łamach „Kwartalnika Artystycznego” tę sławę naczelnego prowodyra i kapryśnego podżegacza podtrzymywać. Pozornie odkłada on bowiem na bok wszelkie subtelności i wali prosto w oczy: furda z Andrzejewskim! Nic to, że tę woltę wykonuje w gładkim języku chłodnej literaturoznawczej analizy. To nie my, czytelnicy – zdaje się dodawać – wyrzucamy pisarza na śmietnik historii; my – dziś po niego nie sięgając – rozsądnie tylko sekundujemy procesowi, który i tak już się dokonał. Andrzejewski jest jedną z jego ofiar, nie większą jednak niż inni prominentni kiedyś pisarze, których artystyczne sukcesy zwietrzały wraz z końcem poprzedniej epoki. Oczywiście, upraszczam tu bardziej wyrafinowany wywód Nowackiego, który jednak daje się do takiego odczytania sprowadzić.

Krytyk wszakże sprawnie rekonstruuje pewien kłopot, przed którym staje każdy, kto chce się zająć większą częścią spuścizny, pozostawionej nam w spadku przez PRL. Odłóżmy na bok – mówi Nowacki – nieadekwatne i staroświeckie metafory. Literacki czyściec w takim rozumieniu, w jakim w Hańbie domowej mówił o nim Andrzejewski, jest pojęciem zupełnie bez odniesienia do naszej rzeczywistości. Zapomnieliśmy o istnieniu okresu przejściowego, w trakcie którego twórczość mogłaby szlachetnie dojrzewać, krytyka zaś nabierać pożądanego dystansu, aby ostatecznie autora kanonizować bądź strącić w literacki niebyt, odsyłając go co najwyżej do podręczników historii literatury. Proces ten zdynamizował się znacząco. Nie o wybitność autora Nocy dziś wiedziemy spory, lecz w najlepszym razie o jego przetrwanie. Tekst Nowackiego aż trzeszczy pod naporem zgromadzonej w nim gorzkiej ironii. Jak tę twórczość ocalić – pyta – aby następnie w błyskotliwym skrócie dokonać przeglądu proponowanych w ostatnich latach sposobów pragmatycznego wykorzystania skomplikowanej biografii Andrzejewskiego? Biografii właśnie, gdyż tu osoba liczy się bardziej niż dzieło. Przymierza więc do niego różne punkty widzenia – pochyla się nad tym, co jeszcze można wykrzesać z badania jego twórczości przy pomocy queer studies, zastanawia się, czy na coś zdać by się mogła prosta zmiana optyki, tj. wysunięcie na pierwszy plan intymistyki. Zarysowuje więc kilka perspektyw, aby wreszcie tym mocniej uwypuklić ich niewystarczalność. Mówiąc banalnie: żaden z tych zabiegów nie sprawia, że Andrzejewski staje się naszym współczesnym. Nowackiemu nie wystarcza proste obalanie pojęcia czyśćca i wprowadzenie zamiast niego modnego i wygodnego „użycia”. Rychło okazuje się ono równie bezużyteczne. Lecz pisarz miałby się liczyć o tyle, o ile da się go do czegoś wykorzystać. Krytyk bezradnie rozkłada ręce. Więcej pomysłów na aktualizację Andrzejewskiego nie ma.

Prowokacja? Nie sądzę. Pesymistyczne te wnioski nie budzą w piszącym satysfakcji. A jeśli nawet, to prowokacja podszyta czymś cierpkim, dlatego niemalże odruchowo nie zgadzamy się z takim rozpoznaniem.


Krzysztof Myszkowski, J.A.


Tekst Myszkowskiego nie jest bezrefleksyjną apologią Andrzejewskiego, nie jest pozbawionym wątpliwości świadectwem fascynacji, która nie stawia żadnych pytań i niczego nie kwestionuje. Zaczyna się co prawda w niepokojącej manierze, która sugeruje z lekka sentymentalną opowieść o „moim Andrzejewskim”, szczęśliwie jednak szybko się z tego schematu wyłamuje. Myszkowski patrzy na pisarza z innej zupełnie perspektywy niż Nowacki. Pamięta o swoich bliskich z nim kontaktach, o łączącej ich relacji i o swoistym sprzeniewierzeniu, kiedy odszedł od Andrzejewskiego w stronę Miłosza i Becketta. Nie próbuje się jednak zastanawiać nad jego aktualnością dzisiaj, a jeśli – to robi to mimochodem. Opowiada o Andrzejewskim w dużej mierze słowami Andrzejewskiego. Może dlatego ten niby niepozorny szkic podoba mi się najbardziej ze wszystkich zebranych w numerze.

W „Kwartalniku” zrezygnowano z literaturoznawczych analiz, a główny akcent położono na osobie pisarza. Oczywiście, w przypadku kogoś, kto na co dzień para się działalnością literacką, w dodatku intensywnie ją komentuje, dokonywanie tego typu radykalnych rozgraniczeń byłoby dość karkołomne. Myszkowski jednak, wybrawszy najbardziej istotne dla siebie zapiski, pochodzące przede wszystkim z dzienników pisarza, dał mu prawo głosu. Dyskusja o tym, na ile Andrzejewski może nam się do czegoś jeszcze przydać, od tego momentu toczy się niejako poza nim: cytaty są jedynym oparciem dla czytelnika dysponującego tylko tym numerem „Kwartalnika”, pozwalającym mu się przekonać, kto w tym sporze ma rację.

Można się obruszyć: tak gęste przetykanie własnego tekstu cytatami to przecież droga na skróty. Myślę jednak, że to zabieg nie tylko całkowicie uzasadniony, ale i przede wszystkim niezwykle fortunny. Nie wiem, na ile broniłby się sam Andrzejewski z opowieści Myszkowskiego, gdyby ta zatrzymywała się na poziomie tradycyjnego, nieco nostalgicznie zabarwionego wspomnienia. Wiem natomiast, że w pełni broni się autor wyłaniający się z kolażu, który stworzył Myszkowski. W świadomie skonstruowanym tekście usuwa on bowiem na drugi plan to wszystko, co dziś sprawiać może wrażenie nazbyt archaiczne. Wydobywa natomiast z Andrzejewskiego sprzeczności, pęknięcia, miejsca niedookreślone. To, co intryguje i niepokoi. Przykuwa uwagę, ale jednocześnie każe się zastanowić nad tym, co stało się przyczyną odejścia Myszkowskiego i jego zbliżenia do twórczości tak innych autorów.


Nie wiadomo, jak tę twórczość zagospodarować


„U niego to się zawsze tak łączyło: życie i literatura, literatura i życie” – napisze Myszkowski. „Kwartalnik” odsłania przede wszystkim wymiar biograficzny. Co z tego wynika? Czytałabym Nowackiego pod włos: mnie te jego ponure konstatacje zachęcają do sięgnięcia po Andrzejewskiego, aby móc się z krytykiem nie zgodzić. Ale jednocześnie położyłabym akcent na to, co wyraźnie dochodzi do głosu u jego oponenta: przecież nawet mający mniej wątpliwości Myszkowski uczciwie przyznaje się do odejścia od tej twórczości. Nowacki puentuje: „Nie wiadomo, w jaki sposób [ją] zagospodarować”. I chociaż dla krytyka wniosek ten jest czymś pesymistycznym, to ja przekornie myślę, że jest on niezłym punktem wyjścia do własnych poszukiwań: jeśli nie dla historyków literatury, to dla zwykłych czytelników.

Podoba mi się w „Kwartalniku” przede wszystkim to, że tak jasno i chwilami kategorycznie obnażona została trudność, jaką mamy dziś w obcowaniu z tym autorem. Nikt nas nie zobowiązuje do zachwytu, nikt go też nie obiecuje. Myślę, że to właśnie nastawienie – paradoksalnie – zachęci do sięgnięcia przez czytelników po problematycznego pisarza. Okazją, nie najgorszą, może być nowe wydanie Legend nowoczesności, esejów w listach, które w trakcie wojny wymieniali Andrzejewski z Miłoszem. Właśnie pojawiło się ono w księgarniach, gdzie – może poza jakimiś zakurzonymi egzemplarzami Miazgi sprzed lat blisko dziesięciu – trudno by doszukiwać się innych książek tego autora.

Małgorzata Szumna

Omawiane pisma: „Kwartalnik Artystyczny”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
WSPÓŁPRACA, CZYLI KRAJOBRAZ
E-PAPIER
RENESANS FILMU DOKUMENTALNEGO?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt