nr 2 (252)
z dnia 20 stycznia 2010
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Kiedy myślę o Konstantym Jeleńskim, widzę go w ruchu. Błyskotliwy, wielkopański, swobodnie odnajdujący się w odmiennych kulturach, z łatwością zmieniający języki i wydobywający z każdego z nich to, co najcenniejsze. Równy między równymi, ale jednocześnie nienarzucający się, ba, może nawet za bardzo chowający się w cieniu. Człowiek o żywej inteligencji, sprawiającej, że wciąż z tą samą bezinteresowną ciekawością podejmował nowe problemy. Odżegnywał się od widma ciasnych specjalizacji, ale jego szkice są najlepszym świadectwem przenikliwości, interpretacyjnego talentu i erudycji. Wolał siebie postrzegać w roli komentatora, odnajdującego w literaturze czy sztuce rzeczy najistotniejsze. Można próbować zamknąć go w różnych określeniach – wysunąć na pierwszy plan jego współpracę z „Kulturą”, dostrzec w nim przede wszystkim pełnego wigoru krytyka literackiego, podkreślać jego zasługi na polu współczesnej refleksji o sztuce, nawiązywać do jego wspomnieniowych pism, w których z czułością (jakże jednak odległą od czułostkowości) opowiadał o zmierzchu środowiska, z którego się wywodził, bądź też uwypuklać jego kontakty z francuskimi czy włoskimi intelektualistami, dla których był równoprawnym rozmówcą. Jeleński nie mieści się jednak w żadnej z tych definicji. Zawsze pozostanie gdzieś pomiędzy.
„Najbardziej znamienną jego cechą – zauważaną, choć rozmaicie określaną – była nieuchwytność” – pisze Barbara Toruńczyk, dodając: „To był człowiek, który chciał pozostać niepochwytny dla siebie samego. On się w swoim życiu różnie realizował, ale nie chciał się zrealizować w spełnieniu, lecz w dążeniu, zachowaniu pełnej swobody, gotowości do odkrywania nowych lądów [...]”.
Jednak w „Zeszytach Literackich” [numer 4 (108) 2009] Jeleński został jakby mimochodem unieruchomiony.
Sednem numeru jest zapis obszernej dyskusji, która odbyła się przy okazji promocji Chwil oderwanych – książki przywracającej Jeleńskiego polskiemu odbiorcy. To pierwszy tak szeroki wybór pism i fotografii, pokazujący różne jego twarze. Rozmowie, w której uczestniczyli Adam Michnik, Barbara Toruńczyk, Wojciech Karpiński i Piotr Kłoczowski, patronowały zacytowane wyżej słowa redaktor naczelnej „Zeszytów”. Jak to więc możliwe, że nieuchwytność Jeleńskiego zastygła w trakcie spotkania w niebezpiecznym bezruchu? Dyskutanci opowiadali o zaskoczeniu wielością twarzy Jeleńskiego, raz jeszcze z troską przypatrywali mu się z kilku co najmniej perspektyw, lecz z zadziwiającym, bo w pewnym sensie odwrotnym skutkiem. Powtórzenie wszystkich uwag o wymykaniu się, o ucieczce od konwencji, wplatanie zgrabnych anegdot – to wszystko ukłon w stronę odbiorcy, typowy element każdego spotkania promocyjnego, które stanie się wartościowe dopiero wtedy, gdy się wykroczy poza te przypisy. Tyle tylko, że w tym przypadku wyjście poza zwyczajowe spostrzeżenia ostatecznie obnażyło kłopot z mówieniem o Jeleńskim, który z bohatera dyskusji stał się jej przedmiotem.
Podstawowe pytanie sformułowane w trakcie debaty można zapisać następująco: kim był dla nas Kot Jeleński? Odpowiedź jest powtórzeniem i rozwinięciem tego, co przed laty w Książkach zbójeckich powiedział już Wojciech Karpiński. Był więc pisarzem zbójeckim, jednym z tych autorów, przy których pomocy rozmówcy budowali siebie, kształtowali własny światopogląd. Nieuchwytność Jeleńskiego w dyskusji spisanej na łamach „Zeszytów” sprowadzono do pewnej oswojonej już praktyki lektury oraz wspólnego doświadczenia, z którego można wyciągnąć dalsze wnioski: jak widział on Polskę, jak odnalazłby się w dzisiejszej rzeczywistości?
Podstawowym problemem tego numeru „Zeszytów” jest jednak brak kontrapunktu. Zasklepienie się w czytaniu środowiskowym, przy jednoczesnym nieuwzględnianiu innych możliwych lektur, usztywnia Jeleńskiego. Brakuje mi próby zastanowienia się nad tym, co z Jeleńskiego ważne może być dziś. Istotne nie tylko dla tych, którym towarzyszy on od lat i którzy z jego myśleniem intymnie wręcz są związani, ale i dla tych, dla których sięgnięcie po Chwile oderwane mogło być pierwszym spotkaniem z autorem zupełnie nieznanym. „Zeszyty” tego drugiego odbiorcy w ogóle nie biorą pod uwagę.
Narzekają rozmówcy, łamią sobie nad tą kwestią głowę literaturoznawcy: Jeleński wciąż wydaje się pisarzem niedoczytanym, nie dość docenionym. Niby coraz śmielej zauważa się wartość jego eseistyki, ale jednocześnie nadal traktuje się go przede wszystkim jako autora rzutkich interpretacji cudzej twórczości. Zalety jego stylu pozostają na drugim planie. „Zeszyty” powtarzają bardzo wyraźnie gest, który zdecydował o charakterze poświęconej Jeleńskiemu konferencji, mającej miejsce w Krakowie przed kilku laty. Stanęli tam wówczas naprzeciwko siebie ludzie, którzy znali go osobiście i ci, którzy swoich racji mogli bronić tylko doświadczeniem lekturowym. Nerwowy okrzyk „Ależ ja znałem Kota!” służył za argument skutecznie dezawuujący działania drugiej strony, unieważniał linię najbardziej nawet przemyślanej obrony. Fascynacja szkicami Jeleńskiego splata się nierozerwalnie z urzeczeniem jego charyzmatyczną osobowością. Nadal w tekstach o nim przeważa przeświadczenie, że dopiero zobaczenie tej pełni pozwala zbliżyć się do jego fenomenu. Sęk w tym, że najwyższa już pora na równouprawnienie praktyki czytania: niech się bronią jego teksty. Widoczny w nich Jeleński potrafi przecież fascynować w nie mniejszym stopniu, choć tej możliwości w ogóle w „Zeszytach” nie uwzględniono. Warto byłoby odsłonić ten wymiar Jeleńskiego, który nam umyka, kiedy czytamy go tylko przez własną biografię, w której od lat zajmuje istotne miejsce. Co najmniej równie ciekawe wydaje się bowiem pytanie o to, czy nadal dla kogoś może stać się on równie ważny. Czy wciąż pozwala się czytać jako autor książek zbójeckich?
Prócz zapisu dyskusji znajdziemy w numerze sporo innych tekstów związanych z Jeleńskim. Są to trzy osobne cykle korespondencji: listy do Marii Iwaszkiewicz, komplet wypowiedzi adresowanych do Thomasa Malcolma Knoxa oraz kilka jeszcze rozproszonych skrawków, kierowanych do różnych osób, a zebranych jako Okruchy. Wszystkie one zostały starannie opracowane od strony edytorskiej, odsłaniają też nieznane fakty z życia Jeleńskiego. Ale czy jednocześnie odsłaniają nam coś w nim samym? Czy czytelnik, który nie ma w sobie żyłki archiwisty i nie jest uczciwym oraz solidnym filologiem, znajdzie w nich coś dla siebie? Mam wątpliwości. Nie deprecjonuję wartości tego typu prac, ale zastanawia mnie, dlaczego pozostawiono je bez komentarza. Jeleński w przytoczonych listach to człowiek troskliwy, z delikatnością odnoszący się do bliskich mu ludzi. To przenikliwy obserwator bieżącej polityki. To wreszcie nałogowy czytelnik, dzielący się swoim doświadczeniem z innymi. Każde z tych oblicz znamy już z innych jego tekstów, zaś te przypomniane w najnowszych „Zeszytach Literackich” można przeczytać jako dopowiedzenia. Czasami – zwłaszcza w przypadku Okruchów – są one chropowate, niedokończone, urwane, niedopracowane. Nużą powtórzeniami. Pokazują nie tyle work in progress, co produkt niegotowy, który uległby jeszcze wielokrotnemu oszlifowaniu. Odkryjemy w nich Jeleńskiego bardziej codziennego i swojskiego, ale jednocześnie to nie jest Jeleński, który wywoła fascynację. Inaczej rzecz ujmując: zestawienie tekstów o charakterze przede wszystkim dokumentalnym w żaden sposób nie potwierdza entuzjazmu, z jakim o ich autorze dyskutują Karpiński, Kłoczowski, Michnik i Toruńczyk. Listy to tylko przypis do zasadniczego dzieła. Ich autor zasługuje chyba na więcej?
Jeleński obroni się sam. Wystarczy przeczytać dowolny jego esej, aby zrozumieć, że ma się do czynienia ze świetnym pisarzem. Że jest – mówiąc raz jeszcze słowami Barbary Toruńczyk – „pisarzem życia nowoczesnego”. Szkoda, że po lekturze „Zeszytów” wniosek taki będzie oczywisty przede wszystkim dla tych, którzy wiedzieli to już wcześniej. Za mało jest w tym bloku tekstów kontrowersji, za mało niechby nawet tylko lekko prowokacyjnych pytań, aby otwierał on jakiekolwiek nowe perspektywy. Piszę o tym z żalem, bo pewnie nieprędko jakieś inne polskie pismo zdecyduje się na opublikowanie numeru, którego bohaterem będzie Kot Jeleński. Bliscy są mi autorzy, o których „Zeszyty Literackie” upominają się z podziwu godnym zapałem, ale coraz mi dalej do ich archiwistycznej pasji. Uczciwość filologa to stanowczo za mało.
Omawiane pisma: „Zeszyty Literackie”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt