Witryna Czasopism.pl

nr 17 (243)
z dnia 5 września 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

MIĘDZY BAŁKANAMI, WĘGRAMI A ZACHODEM

1.

Zesłanie. Pisarz należący do mniejszości narodowej zawsze żyje na zesłaniu, a jeśli naprawdę jest pisarzem, to nauczy się z tym żyć. Nie chcę w tym widzieć okrutnej ręki losu. Podjąłem się iść tą drogą i pójdę nią do końca. To mój styl i tryb życia”. (László Végel)


2.

Fakty. Wojwodina. Dwa miliony mieszkańców. 300 tysięcy z nich to Węgrzy. 15% ludności. We wszystkich największych miastach regionu – ponad 50%. Właśnie węgierskim pisarzom Wojwodiny poświęcono nowy numer „Literatury na Świecie” (5-6/2009). Czytanie zawsze rozpoczynam, przekornie, od notek biograficznych. Inteligentnie skonstruowanych, z pomysłem. Skondensowanych, ale zawierających maksimum informacji. Są one sprawdzianem mojej bezbronności. W nich kryje się już odpowiedź na pytanie, w jakim stopniu zaufać muszę redaktorom, na ile zaś asekuracyjnie zasłonić mogę się jakąkolwiek wiedzą ogólną, markować zrozumienie cieniem erudycji. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, aby uznać, że takie numery jak ten pozostawiają większość odbiorców – i mnie wśród nich – bardziej jeszcze bezradnymi niż zazwyczaj. Nawet pobieżnie tylko zrobiony rachunek sumienia najpewniej postawiłby większość czytelników przed konkluzją zbliżoną do mojej: niespecjalnie znamy literaturę byłej Jugosławii (poza kilkoma może sztandarowymi nazwiskami), trudno byłoby nam wymienić autorów pochodzących z samej Wojwodiny.


3.

Temat wybrano rozważnie. Nie jest on szaloną próbą ujęcia w jednym wydaniu wszystkich co bardziej znaczących tendencji i zjawisk. Numer nie ma, jak to się czasem na łamach „Literatury” zdarza, wyróżnionego bohatera indywidualnego. Jest natomiast bohater zbiorowy: środowisko „Új Symposion” – najbardziej wpływowego pisma, wydawanego w języku węgierskim, którego renomę można porównać tylko z poszanowaniem, jakim cieszył się kiedyś „Nyugat”. „Új Symposion” był miejscem szczególnie inspirujących dyskusji w latach 60. i 70., aż do roku 1983, kiedy to ze względów politycznych całkowicie zmieniła się jego redakcja. Późniejsze próby reaktywacji nigdy nie przywróciły mu wcześniejszego znaczenia. Jak powiedziała Beáta Thomka: „Swoją sławę i wyjątkowy status pismo zawdzięczało […] pisarstwu pokolenia założycielskiego (Ottó Tolnai, László Végel, János Bányai i inni), radykalnej krytyce konwencji połączonej z dystansem wobec tradycji literackiej, formalnej, gatunkowej. Krytyczne podejście dotyczyło nie tylko literatury, lecz również filozofii, zagadnień społecznych”. W innym miejscu Nándor Gion dodawał: „Tymczasem na Węgrzech patrzono na nas podejrzliwie, bo flirtowaliśmy z surrealizmem i awangardą, ale przecież właśnie dlatego staliśmy się tak ważni dla literatury węgierskiej”. Na łamach tego pisma toczyły się debaty, które na Węgrzech odbyć się nie mogły. Pismo było odważne, bezkompromisowe, nowoczesne.


4.

Monograficzny charakter tego numeru pozostaje w pewnym sensie utajony. Układanka raczej do samodzielnego złożenia przez czytelnika niż podawanie gotowych rozwiązań. Nigdzie więc nie znajdziemy tekstu, który w sposób wyczerpujący i całościowy omawiałby historię tego środowiska. Jest ona rozsypana po szkicach, pojawia się w rozmowach, komentarzach do twórczości poszczególnych autorów. Przy drobnym wysiłku pozwala na rekonstrukcję, chociaż wyraźnie widać, że los każdego z osobna ma tu większe znaczenie. Rozmowa z Beátą Thomką pt. Na imię ma Bałkany zamyka to wydanie, proponuję jednak, aby to od tego wywiadu rozpocząć lekturę. Thomka oferuje nam bowiem spojrzenie zarazem od wewnątrz (była współpracownikiem redakcji), jak i z boku (w każdej swojej wypowiedzi pozostaje także historykiem literatury). Ustawia pewien sposób myślenia o pisarzach tego regionu i to wydaje mi się szczególnie cenne. Tematem tej rozmowy pozostaje specyfika wojwodińskiego odłamu literatury węgierskiej. Sednem jest pytanie o to, skąd się ona bierze, w jaki sposób głos tych autorów można usytuować, uwzględniając z jednej strony teksty powstające bezpośrednio w kraju, z drugiej zaś cały burzliwy bałkański tygiel kultury; literaturę całej byłej Jugosławii, przede wszystkim jednak tę powstającą po serbsku.

Ciekawsze jednak jest moim zdaniem pokazanie, że problem ten nie jest niszowy. Można by bowiem z takim przekonaniem pochylić się nad numerem „Literatury na Świecie”, uznać, że może i jest ciekawy, ale przede wszystkim oderwany od kwestii, które mogą mieć znaczenie dla polskiego odbiorcy. Wywiad z Thomką udowadnia, że jest inaczej; nie padają w nim też stwierdzenia banalne. Nie ma więc zapewnień o dyskretnym uroku pogranicza, nie zalewa nas potok zapewnień o korzyściach płynących z życia i pisania w środowisku wielokulturowym (zapewnienia te zresztą w kontekście bałkańskich konfliktów narodowościowych mają zawsze dwuznaczny posmak). Pokazanie innej perspektywy będzie tu najważniejsze: wywiad ten podważa nasze, ustalone dość już i skostniałe, spojrzenie na relację między literaturą emigracyjną a krajową (w przypadku węgierskim wygląda ona bowiem zupełnie inaczej). Przede wszystkim jednak stawia raz jeszcze problem relacji lokalność – europejskość, peryferie – centrum, gdyż na terenie marginalizowanym i lekceważonym dzieją się rzeczy intelektualnie dużo ciekawsze niż w metropolii.


5.

„Słuchałem wszystkich, krewnych, sąsiadów, ich historie zagnieżdżały się we mnie, a później niespodziewanie zaczęły się wyłaniać” – powie Nándor Gion, kiedy Tibor Elek będzie go wypytywał, dlaczego dzieciństwo i ziemia rodzinna pozostają stałym tematem jego twórczości. Po czym doda: „[...] uświadomiłem sobie, że właśnie te zasłyszane kiedyś historie mówiły o rzeczach najważniejszych i ja powinienem je zapisać tak, żeby czytelnik też odczuł, że to ważne. Zgromadziłem wtedy niewyczerpane ilości materiału, bo urodziłem się w czasach, kiedy ludzie potrafili mówić o tym, co się dzieje, a ja byłem w takim wieku, że wszystko zapamiętywałem i pamiętam do dzisiaj”. W obecnym numerze „Literatury na Świecie” możemy przeczytać wywiad z autorem oraz kilka opowiadań Giona, układających się w jeden cykl, połączonych ze sobą poprzez bohaterów. Jego proza jest obroną prawa do mówienia tu i teraz, w imieniu wojwodińskiego Węgra, chociaż tożsamość nie jest tu krzykliwie manifestowana. Łagodzi ją, a zarazem (paradoksalnie) wzmacnia fakt, że opisywana jest w sposób tragikomiczny i melancholijny jednocześnie. Stosunek do metropolii to jedno, ważniejsza jednak może jest powracająca u tych pisarzy dychotomia lokalność – europejskość. „Új Symposion” był pismem istotnym z tej racji, że pozwalał na formalne eksperymenty o wiele dalej posunięte niż było to możliwe gdzie indziej; był pismem awangardowym i podejmującym temat dziedzictwa awangardy. Obrona lokalności, wymiaru prywatnego u Giona splata się zasadniczo z obroną konwencji realistycznej, która te zabawy z formą przezwycięża. Nasza europejskość polega na tym – zdaje się mówić Gion – że my to wszystko już znamy, ale możemy zaproponować coś własnego. Opozycja zanika. Traci znaczenie, jeśli „europejskość” tkwi właśnie w pokonaniu dążenia do eksperymentu za wszelką cenę, w założeniu, że mówienie o sobie samym i o swoich bliskich, o naszej historii daje nam prawo do poczuwania się do bycia, jakby to patetycznie nie brzmiało, Europejczykiem.


6.

„Europa Środkowa jest nam teraz potrzebna najwyżej po to, byśmy na sesjach naukowych młócili puste hasła” – napisze cierpko László Végel, lecz nie dowierzałabym mu za bardzo. W „Literaturze na Świecie” bardziej obecny jest w dzienniku o mocno publicystycznym charakterze, zatytułowanym Zapisywanie międzyczasu niż w nielicznych opowiadaniach – te jednak dają zupełnie inny ogląd sprawy, o której w cytowanym fragmencie autor wypowiadał się tak krytycznie i kategorycznie zarazem. Végel europejskość rozważa na każdym kroku, pyta zarówno o miejsce swoje – wojwodińskiego Węgra – jak i o miejsce samych Węgier. Jego proza wygląda jednak zupełnie inaczej niż u Giona – nad lokalność wynosi grę z literaturą, poprzez szereg literackich odwołań opowiadać chce o historii, zrelacjonować w nagłym przebłysku XX wiek, z całym jego dramatyzmem. Pulsuje w tych tekstach dziedzictwo C.K. Monarchii, nawet jeśli podlega ono ironicznej reinterpretacji. W dziennikowych zapiskach miesza się porządek twórczości z obserwacjami politycznymi i społecznymi. Végel – sądząc na podstawie publicystyki – jest głosem tych wojwodińskich Węgrów, którzy stale wracają do jednego problemu i dla których odpowiedź na pytanie o relacje między nami tu a nimi – Węgrami na Węgrzech, Europejczykami z Zachodu – wciąż domaga się przeformułowań, stale powinna być dokonywana od nowa.


7.

Interesującym autorem, a przy tym niejako zupełnie osobnym, jest pierwszy redaktor „Új Symposion” – Ottó Tolnai, w numerze prezentowany najszerzej. Dostajemy zarówno tłumaczenia jego prozy, jak i poezji. Prowincjonalna rzeczywistość, którą portretuje, wydawała mi się spokrewniona z przestrzenią, po której porusza się Gion – to jednak nie do końca prawda. Tolnai nie posługuje się aż w takim stopniu ironią i humorem, jest w swoich opisach bardziej barwny i soczysty. Jego świat zaludniają dziwacy, wariaci, ludzie niepotrzebni. Jego prowincja jest zupełnie autoteliczna, zanurzona w realiach, ale i od nich oderwana. Ta literatura wymyka się opozycjom, w które chcielibyśmy ją wcisnąć, nie ma tu zastosowania ani kategoria lokalności, ani europejskości, obie obnażają tylko swoje ubóstwo i użytkowy charakter. Europa Tolnaiego nie jest ani przekraczaniem narzuconych ograniczeń Giona, ani przestrzenią ciągłej polemiki, jak chciał Végel; nie w Europie szuka on pocieszenia, a jeśli w ogóle łaknie (jak go nazywa) „superioru”, to ma nim być (metaforycznie rozumiany) Adriatyk. Dopowiada: „Całe moje działanie, rzecz jasna niewidoczne, umysłowe, poetyckie, polega na szukaniu drogi, sposobu, by zatrzymać dla siebie owo morze, zachować je, uczynić własnym, prywatnym, wyizolować z politycznych zmagań krajów bałkańskich […] i w najściślejszym sensie tego słowa przenieść do swojego małego, intymnego świata, bo ten wspomniany już intymny świat […] chronię”.


8.

Podoba mi się ten numer „Literatury na Świecie”. Podoba mi się w nim zwłaszcza równowaga między prezentacją poszczególnych autorów w ich odrębności a zachowaniem idei przewodniej, która sprawia, że cały tom pozostaje spójny. Jest właściwie tylko jedno pytanie, które postawić musieli sobie wszyscy bohaterowie: co to znaczy być węgierskim pisarzem bądź intelektualistą w Wojwodinie? Zajmujące jest śledzenie odpowiedzi – nie tych bezpośrednich, lecz ukrytych w twórczości. I to wystarczy.


9.

To wystarczy. Kupiłem parę książek. Spotkałem się z paroma przyjaciółmi. To wystarczy. Dlaczego miałbym więcej spodziewać się po Budapeszcie? Nic więcej dostać nie mogę”. (László Végel)

Małgorzata Szumna

Omawiane pisma: „Literatura na Świecie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Słodko-gorzkie „Kino”
felieton ___COŚ Z AUTORA (NA LITERĘ „T”)
felieton__CZY MÓGŁBYM NIE WIERZYĆ W BOGA?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt