nr 14 (240)
z dnia 20 lipca 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Na osiedlu bloki mają po dziesięć pięter. Na każdym piętrze mieszczą się trzy mieszkania. W większości z nich mieszka szczęśliwy posiadacz samochodu osobowego. Ba! W niektórych znajdzie się i dwóch takich, co mają swoje cztery kółka. Miejsc parkingowych przypada na jeden blok piętnaście, może dwadzieścia. Dwa z tych, które przysługują mieszkańcom naszego bloku, zajmuje auto Cygana. Nie dlatego, że jest podejrzanie szerokie albo dziwnie długie. Cygan po prostu parkuje z rozpędu, krzywo, na skos. Sąsiedzi denerwują się i przeklinają go za to. Bo jeśli na statystycznego mieszkańca bloku przypada zaledwie jedna trzecia miejsca parkingowego, to jak on śmie zajmować aż dwa miejsca? Sześciokrotnie przekracza dozwoloną normę, mimo napomnień nie zmienia swego zachowania i denerwuje sąsiadów. Mnie też denerwuje. Ogólnie lubię Cyganów, interesuję się ich historią, oglądam filmy o nich, słucham romskiej muzyki. Czytałam nawet Psożerców ze Svini Karla-Markusa Gaussa i byłam lekturą bardzo poruszona. Ale ten szczególny przypadek psuje mi krew. Myślę sobie, że może Cyganie zza granicy różnią się od tych naszych, osiedlowych. Pewnie nigdy nie parkują krzywo, są weseli, ciągle tylko przechadzają się ulicami miast i wsi, grając skoczne melodie na instrumentach dętych. Jak w Księdze rekordów Szutki, wciąż prześcigają się w zabawnych dziwactwach i umilają życie mniej pomysłowym gadziom. Ta wizja skłania mnie do ponownego podjęcia refleksji nad problemem krzywego parkowania. Dlaczego nasz osiedlowy Cygan nie stawia swojego pojazdu w granicach dwóch równoległych do siebie białych linii, jak Pan Bóg przykazał? Co sprawia, że czuje się niekomfortowo w polskim społeczeństwie, a własny bunt wyraża, stając okoniem innym użytkownikom osiedlowego parkingu? Pytanie to pozostałoby zapewne na długo tylko retorycznym, gdyby nie wpadła mi w ręce lipcowo-sierpniowa „Odra”. Odpowiedź jest zaskakująca jak przymrozek we wrześniu i równie zawstydzająca, co zdjęcia z okresu pacholęcego dla licealisty.
Szara rzeczywistość nie jest biało-czarna
Po jakże wąskich torach biegną nieraz ludzkie myśli! Lubimy wszystko upraszczać, zawężać. W biało-czarnym świecie łatwiej się żyje. Wiadomo, kogo pochwalić, a na kim psy wieszać, przed kim kapelusze z głów zdejmować, a kogo smołą oblać i pierzem posypać. W „Odrze” nr 7-8/2009 czytelnik znajdzie kilka artykułów, które – w sposób pośredni bądź bezpośredni – ukazują niesłuszność takiego odbioru rzeczywistości.
Numer otwiera wywiad z postacią, która dla niektórych maluje się w zdecydowanie czarnych barwach. Leszek Balcerowicz, bo o nim mowa, w rozmowie ze Stanisławem Lejdą (Problemy rodzą się w dobrych czasach) zdradza m.in., że jego antagoniści, którzy tak głośno żądali odejścia Profesora (nie dodając, niestety, skąd ma odejść ani dokąd się udać), wprowadzali w życie jego pomysły, wcześniej tak mocno krytykowane. Były minister finansów wyjaśnia przyczyny obecnego kryzysu ekonomicznego i analizuje kondycję polskiej gospodarki w sposób przystępny i zrozumiały dla niefinansisty oraz zachęca Polaków do czynnego udziału w polityce. Balcerowicz mówi o przyszłości polskiej gospodarki z powściągliwym optymizmem, czyli – jeśli mamy pozostać przy metaforyce kolorystycznej – spogląda na nie przez szare okulary z białymi oprawkami.
Reportaż Agnieszki Góry, zatytułowany To Cygany są, to zapis wspomnień Polaków i Romów z czasów przymusowego osiedlania tych drugich i z początków sąsiedztwa obu grup. Wspomnienia zarejestrowano w ramach projektu Historie z fotogramów, realizowanego w latach 2006-2007 przez Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN w Lublinie. Zamysł projektu jest genialny w swojej prostocie. Andrzej Polakowski w latach 60. XX w. udokumentował na fotografiach życie osiedlanych na wschodzie Polski Romów. Po czterdziestu latach powraca z grupą młodych ludzi do osób, które wtedy odwiedził i – pokazując im stare zdjęcia – pyta, czy pamiętają, jak żyło się kiedyś i co się od tego czasu zmieniło. Bohaterowie reportażu z tęsknotą wspominają czasy „wozów kolorowych” (a z rozrzewnieniem – powtarzające się w kolejnych pokoleniach romanse polsko-cygańskie) i otwarcie mówią o stereotypach. „Owszem, wśród Cyganów są przestępcy, ale czy wśród nie-Cyganów nie ma przestępców?” – pyta Zdzisław Kaźmierczuk, dziennikarz i „cyganolog”1, jeden z bohaterów reportażu i autor książki Pożegnanie taboru. Gdy czytam te słowa, uśmiecham się i dodaję od siebie: a czy nie-Cyganom nie zdarza się niewłaściwie parkować? Jakże łatwo otrzeć się o ksenofobię lub co najmniej o głupotę, kiedy postępowanie drugiego człowieka oceniamy tylko przez pryzmat tych jego cech, które różnią go od nas! Tu pojawia się odpowiedź na pytanie zawarte we wstępie niniejszego tekstu. Rom nie parkuje swojego samochodu na opak dlatego, że jest Romem, ale dlatego, że może, chce albo po prostu inaczej nie potrafi. Gdyby było inaczej, polskie blokowiska roiłyby się od postawionych na ukos i w poprzek aut, będących milczącymi znakami obecności zbuntowanej mniejszości cygańskiej.
Sztuka słowa i nie
W numerze znajdziemy więcej tekstów o stosunkach Polaków z nie-Polakami. Obojętność trudniejsza do wybaczenia niż zdrada Magdaleny Bajer to refleksja na temat dialogu polsko-żydowskiego napisana w kontekście wydanych niedawno Wykładów żydowskich Marii Janion oraz pracy zbiorowej pt. Polacy i Żydzi. Kwestia otwarta. Tekst warto przeczytać choćby po to, by przekonać się, iż kwestia dialogu polsko-żydowskiego jest rzeczywiście otwarta i by dowiedzieć się, jakie są jej najważniejsze aspekty. Mimo że temat ten poruszano wielokrotnie i na różnych łamach, udaje się Bajer – chętnie cytującej Marię Janion – powiedzieć parę mądrych i świeżych zdań.
Sięgającym po wakacyjne wydanie „Odry” polecam gorąco także Listy do Heinricha Kunstmanna (1959-1978) Tymoteusza Karpowicza. Wyróżnia je nie tylko piękna, plastyczna polszczyzna, ale i ich wartość poznawcza. Czytelnik tych pocztówek z przeszłości dostaje wgląd w żywą i niezbyt jeszcze odległą historię literatury polskiej, a jednocześnie obserwuje stopniowe budowanie się zażyłości pomiędzy tymi dwiema wielkimi postaciami kultury. To smakowity kąsek nie tylko dla badaczy literatury.
Wielbiciele sztuk pozasłownych również znajdą w najnowszej „Odrze” coś dla siebie. Najwięcej jest w niej Jerzego Kosałki, do którego należy nawet okładka. Zapis rozmowy Mirosława Ratajczaka z artystą (Wolność, po prostu) wzbogacono zdjęciami jego instalacji, niestety, niewielkimi i czarno-białymi. W pierwszym akapicie wywiadu pada sformułowanie, iż Kosałka to artysta niedoceniany, bo zbyt sympatyczny. Warto przeczytać osiem następnych stron, by dowiedzieć się, dlaczego można nie doceniać sympatycznego artysty.
Lipcowo-sierpniowa „Odra” jest bardzo zróżnicowana tematycznie. Trochę refleksyjna, trochę niepoważna, czasem offowa i trzymająca rękę na pulsie artystycznych wydarzeń ze świata, a czasem zupełnie niemodna. Problem w tym, że podwójny numer jest tej objętości, co zwykle, a wystarczyć nam musi na dwa miesiące. Można więc „Odrę” potraktować jako przewodnik księgarski i sięgnąć w sierpniu po wybrane nowe wydawnictwo polecane przez jej redaktorów. Można też dać oczom trochę wytchnienia i wybrać się na jeden z festiwali. Tych, którym słowo „festiwal” kojarzy się głównie z Opolem albo co gorsza z Festiwalem Eurowizji, pragnę uspokoić, że żadna z tych imprez w najbliższym czasie nam nie grozi. Sezon ogórkowy wyjątkowo w tym roku obrodził w festiwale muzyki „słuchalnej”, na które warto się wybrać. Już po lekturze najnowszej „Odry”, rzecz jasna.
Przypisy:
1 Kazimierczuk wspomina, że przy pierwszym spotkaniu Laba, wójt taboru w Grabowcu, spytał go, czy jest „cyganologiem”.
Omawiane pisma: „Odra”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt