Witryna Czasopism.pl

nr 13 (239)
z dnia 5 lipca 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

FORSA RZĄDZI WSPOMNIENIAMI

W opublikowanym z niejakim poślizgiem podwójnym numerze „Dekady Literackiej” [nr 1-2 (233-234) 2009] redaktorzy krakowskiego czasopisma postanowili skłonić kilkunastu zaprzyjaźnionych z pismem twórców do refleksji nad naturą pieniądza. Tymczasem już sam fakt ukazania się podwójnego numeru o objętości standardowego wydania powinien nam sporo powiedzieć o finansach, z których brakiem niejedna redakcja się teraz boryka. Dobrze się jednak stało, że numer ten wyszedł właśnie w takim kształcie i że „forsie wprawiającej w ruch ten świat” poświęcono jedynie 90 stron (w dodatku mocno połatanych reprodukcjami banknotów i prac Wincentego Dunikowskiego-Duniko), bo chyba większej dawki bym nie zniósł i nikomu nie zalecał.


Dla „Dekady” zawsze miałem sporo sympatii. Czasami nie zgadzałem się z ferowanymi przez jej redaktorów sądami krytycznymi, nie zawsze odnajdywałem na jej łamach stanowisko, które zachęciłoby mnie do zastanowienia się nad jakimś krytycznoliterackim zagadnieniem, ale mimo to co jakiś czas dostarczała mi „Dekada” ożywczych bodźców − myślę choćby o numerze poruszającym kwestię nieobecności opowiadań w twórczości literackiej [1 (221) 2007] lub też o innym, opisującym relację pomiędzy literaturą a polskim wydaniem katolicyzmu [nr 5-6 (225-226) 2007]. Tym razem srodze się zawiodłem, a teksty zgromadzone w bloku tematycznym (o recenzjach nie będę się wypowiadał) są dla mnie intelektualną ziemią jałową.


Trudno oczekiwać od czasopisma literackiego, by mierzyło się z tematem, który zazwyczaj jest przedmiotem refleksji zupełnie innych środowisk (począwszy od analityków rynku i ekonomistów, a skończywszy na filozofach), ale jeśli redakcja podjęła się zgromadzić teksty poświęcone pieniądzom i ich wszechobecnej władzy nad rzeczywistością, to – na litość boską – powinna mieć coś do powiedzenia! Tymczasem w przypadku „Dekady” wszystkie teksty są strzałami oddanymi za pomocą ślepych naboi, nic właściwie po ich lekturze nie zostaje ani nie powoduje ożywienia intelektualnego; jedyne, co może towarzyszyć czytelnikowi, to (naprzemiennie) irytacja i znużenie.


Odniosłem zresztą wrażenie, że temat pieniędzy redaktorzy postanowili wykorzystać do podsunięcia czytelnikom rozdrobnionych porcyjek twórczości wspomnieniowej wybranych autorów. Cenię sobie niezwykle tzw. literaturę faktu (ubraną w formę wywiadu-rzeki lub autorskich wspomnień), ale nie każda twórczość wspomnieniowa nadaje się do druku, nie każda też nadaje się do czytania. Nie znoszę błahości, załatwiania jednym zdaniem prywatnych porachunków, anegdot bez point, małostkowego roztrząsania drobiazgów, wygrzebywania z pamięci faktów, z których nie wyciąga się żadnych wniosków ani nie stawia diagnoz, a jeśli się jednak próbuje dokonać jakiegoś podsumowania, to jego jakość pozostawia wiele do życzenia... Takie rozczarowania przeżywałem nad II tomem rozmów z Leszkiem Kołakowskim, nad wywiadem z Barbarą Skargą (w obu przypadkach zawiedli zbyt grzeczni rozmówcy, którzy koniecznie chcieli się wcielić w rolę prymusów), nad wspomnieniami Karla Dedeciusa (tak porządne, że aż przezroczyste), wreszcie − by wspomnieć autorów numeru − nad memuarami Marcina Króla (który, pisząc je „nieco z boku”, stanął mimowolnie daleko od wysokich standardów tego typu twórczości) czy nad wspomnieniami Marty Wyki. Wspomnienia, które znalazły się w „Dekadzie”, mają niby charakter nostalgicznego powrotu do przeszłości (podszytego czasami grozą PRL-owskiej codzienności), ale w jeszcze większej mierze przypominają wypracowania napisane na zadany temat. Co gorsza, autorzy (oprócz Marty Wyki i Marcina Króla także Marek Skwarnicki, Bogdan Rogatko, Teresa Walas, Leonard Neuger) najwyraźniej wyszli z założenia, że chociaż nie mają nic konkretnego do powiedzenia o samym pieniądzu, mogą sobie przynajmniej powspominać, jak to z pieniędzmi bywało za czasów ich młodości, mogą spróbować odnieść PRL-owską rzeczywistość finansową do współczesności.


Jaki obraz się z tych tekstów wyłania? Jeśli spojrzymy na nie jak na swoistą całość, to wyróżnimy kilka punktów wspólnych, które mogą stanowić podstawę do mówienia o raczej spójnej narracji. Pomijam kwestię cichych westchnień za własną młodością, smutkiem podszytych spojrzeń w kierunku szarej, ale w jakiś sposób kolorowej rzeczywistości socjalistycznego państwa. Dominantą okazuje się tutaj wspomnienie swoistej deklasacji, której we własnych historiach rodzinnych doświadczyli poszczególni autorzy. Niezależnie od tego, czy wywodzą się z ziemiaństwa, czy z mieszczaństwa, czy też tylko z mieszczaństwem lub ziemiaństwem przedwojennym mieli styczność, w ich wspomnieniach dominuje obraz ludzi, którzy pozbawieni zostali przez wojnę lub nową władzę materialnego dorobku i musieli odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Z obrazu tego wynika tylko tyle, że otrzymujemy cząstkową narrację o zdeklasowanych rodzinach i ich dzieciach wybijających się na względną niezależność finansową. Na marginesie miniaturowych autobiografii ich autorzy nie zdobywają się na stwierdzenia, które mogłyby powiedzieć coś nowego. Teksty te są wzajemnie wymienialne i można by z nich stworzyć o wiele krótszą kompilację. Spośród nich bronią się tylko dwa. Pierwszy to esej Pieniądze, czyli wzajemny brak miłości Teresy Walas, w którym krakowska badaczka literatury z iście analitycznym zacięciem dokonała zapisu swoich wspomnień, podpartych jednak świadomością różnych aspektów związanych z funkcjonowaniem pieniądza w PRL-u (od prywatnej inicjatywy po łapówkarstwo); obok wspomnień o otrzymanym stypendium stawia też ona nieco szersze diagnozy. Drugi tekst to Żadne pieniądze Leonarda Neugera, który ma w sobie coś z prozatorskiej miniatury, małego opowiadania w „stylu czeskim” – ucieszyłbym się, gdyby w coś takiego ten tekst mógł ewoluować. Obraz małego chłopca, który naraża się na potępienie religijne, pokazując pieniądze w szwedzkiej synagodze, a potem rozgrzeszonego, bo to przecież − tytułowe − „żadne pieniądze” (pochodzące z socjalistycznego kraju), ma wszelkie zadatki, by stać się małą fabułą, bez wywracania kanonu opowiadań, ale mimo wszystko ciekawą, sprawnie skonstruowaną i podszytą niezbędną w sztuce opowiadania nutką melancholii.


Dwa teksty to jednak za mało, by ten blok ocalić, zwłaszcza jeśli reszta jest napisana w tonie wspomnień dziewczęcia z dobrego domu − wspomnienia Marty Wyki właśnie taką tonację przyjęły. Mimo że badaczka Brzozowskiego przedstawia w krótkim tekście rzeczywistość społeczną powojennej Polski, robi to powierzchownie, pozostając ślepą tak na problemy społeczne, jak i na własną śmieszność (choćby w momencie, gdy opowiada o skupowaniu obrazów od wywłaszczonych arystokratów, czy też o obiedzie w Wierzynku za stypendium doktoranckie − jej wspominki mogą czytać również doktoranci z tejże samej, a jakże innej już krakowskiej polonistyki...).


Ale czy głos młodego pokolenia jest w stanie zrównoważyć słabość i jednowymiarowość wspomnień pokoleń wcześniejszych? Niestety, odpowiedź i w tym przypadku nie jest, moim zdaniem, zadowalająca. Być może wybroni się Mariusz Sieniewicz – w tekście Schizofrenia pieniądza próbuje zdiagnozować status pieniądza jako jedynej Lyotardowskiej metanarracji, która nie upadła i ma się całkiem dobrze – ale i on nie idzie tak daleko, jak można by pójść, gdyby użyć nieco ostrzejszego krytycznego narzędzia. Bawiący się egipskimi monetami Daniel Odija (Noce egipskie, supermarkety polskie i kielich na prochy) pokazuje tylko tyle, że bardzo się namęczył i nie ma nic do powiedzenia. Ignacy Karpowicz tworzy pretensjonalne konstrukcje z twórczością Paolo Coelho w tle, zestawia go pokrętnie z José Saramago i, co już jest karygodne w kontekście pisania o pieniądzach, całkowicie pomija fakt, że przywoływany przez niego autor Baltazara i Blimundy jest twórcą wybitnym, owszem, ale także dzięki temu, że ośmielił się mieć wyraziste poglądy, czym akurat Karpowicz nie grzeszy. Cieszę się tylko, że nikt nie zaprosił Sławomira Shuty (i że nikt nie próbował go literacko reanimować), bo wariacja na temat Zwału mogłaby pogrążyć ten numer całkowicie...


Chciałoby się powiedzieć: a mogło być tak pięknie. Mogła przecież redakcja pozostać w kręgu tematów literackich i stworzyć numer socjologiczny − na przykład o mechanizmach rynkowych, o stajniach literackich, o kupowaniu autorów i polityce wydawniczej. Zamiast tego mamy dawkę informacji o tym, co ktoś sobie kupił za Kościelskich i że w „Tygodniku Powszechnym” nie zarabiało się prawie nic, a tylko Duch Święty czuwał nad całą redakcją. Można było też postawić pytanie o to, jak polska literatura odpowiada na nową rzeczywistość gospodarczą, na neoliberalne imperium, którego częścią coraz bardziej jesteśmy, jak literatura może odbijać pęknięcia na fasadzie tegoż imperium i czy w ogóle powinna to robić; tego też w „Dekadzie” nie ma, a z wypowiedzi autorów, zwłaszcza młodych, wynika, że nie za bardzo ich to interesuje. Oddają zatem pole badawczo-krytyczne walkowerem. Szkoda, ale znowu nie taka wielka – znajdą się gdzieś tacy, którzy zrobią to lepiej.

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Dekada Literacka”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
TYLKO DLA PAŃ?
„PRACA ŻYWA” I MARTWE KAJETY
OPOWIADANIE JAKO GATUNEK UPOŚLEDZONY

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt