Witryna Czasopism.pl

nr 8 (234)
z dnia 20 kwietnia 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

HERBATKA O SMAKU DAWNYCH CZASÓW

U Philipa Larkina (w przekładzie Stanisława Barańczaka) w slumsach i zaułkach ukrytych przed wzrokiem zadowolonych z siebie mieszczan renciści przepłacają za „herbatę o smaku / Dawnych czasów”. A bezrobotni czytelnicy prasy kulturalnej w Polsce wydają ostatnie grosze na całun zszyty z kart „Tygodnika Powszechnego” (stary-nowy tygodnik z Krakowa zmienił jakiś czas temu format na nieco mniejszy, więc jest ciężko) oraz skromną trumienkę wyłożoną „Zeszytami Literackimi”. A przecież czasopismo, podobnie jak herbatę, można sobie zrobić samemu, w domowym zaciszu, razem z koleżankami i kolegami, bez oglądania się na „wzorowe rodziny pod lipcowym słońcem” i sektę wyznawców Adama Zagajewskiego (na marginesie: to taki znany słowiański bożek, który jak Świętowit posiada różnorakie oblicza i patrzy w cztery strony świata). Dobrze o tym wiedział wydawca „Merkuriusza Polskiego”, gdy pisał uroczy wstępniak do swojej gazetki z 3 stycznia 1661 roku: „Ten jest, że tak rzekę, jedyny pokarm dowcipu ludzkiego: umieć i wiedzieć najwięcej. Tym się karmi, tym się cieszy, tym się kontentuje”. I podobna myśl towarzyszyła zapewne grupce zapaleńców z Wrocławia i Poznania, którzy w kraju trzystu czasopism kulturalnych postanowili sami zaparzyć sobie herbatkę...


Lech, Czech i Rus


...ale swoje zaproszenie na podwieczorek skierowali do wszystkich. „Pan Slawista” (od najnowszego numeru 1/2009 z miesięcznika przeobraził się w kwartalnik) nie podlega niecnej wymianie handlowej. W formie drukowanej i elektronicznej rozpowszechniany jest bezpłatnie. Kolejne numery można pobrać ze strony internetowej: www.pan-slawista.pl w profesjonalnie składanej wersji pdf. Koordynatorem projektu jest Mirosław Śmigielski, redaktor naczelny czasopisma, tłumacz, doktorant z Uniwersytetu Masaryka w Brnie, polski wykładowca literatury czeskiej na tamtejszej uczelni (i kto wie, być może tytułowy Pan Slawista, nowy Merkuriusz, czyli posłaniec i łącznik słowiańskich kultur...). Choć profil czasopisma wyznaczają literackie ścieżki dawnych braci, Lecha, Czecha i Rusa, sam redaktor stanowczo odżegnuje się od idei panslawizmu, postulowanej niegdyś przez Masaryka. Na objętościowo skromnych (jak dotąd) łamach periodyku (od 8 do 12 stron formatu A3 w formacie czterokolumnowym) prezentowane są obszerne wywiady (m.in. z Markiem Krajewskim, Ludvíkiem Vaculíkiem, Jakubem Żulczykiem), szkice, eseje i recenzje (najbardziej rozbudowany dział, obejmujący również rynek wydawnictw czeskich, co jest ewenementem w skali całego naszego kraju). Na ostatniej stronie znalazło się też miejsce na felieton. Niestety, w niezbyt atrakcyjnym, moim zdaniem, wykonaniu Jowity Lis, szafującej banałem, trochę w stylu Joanny Szczepkowskiej (a ja tęsknię za smacznym felietonem, napisanym z zębem, na ostro, a zarazem lekko, piankowo, jak domaga się tego źródłosłów nazwy gatunku). „Pan Slawista” prowadzi, co prawda, akcje zaczepne i podjazdowe, o zacięciu polemicznym, jak w przypadku opublikowanej w najnowszym numerze recenzji ostatniego tomiku Szymborskiej, w której redaktor naczelny staje w obronie według niego niesłusznie krytykowanej noblistki (Świat w kilku słowach) lub przy okazji recenzji Łaskawych Jonathana Litella, w którym to tekście Mirosław Śmigielski prowadzi spór z dotychczasową linią recepcji owej książki (Powieść według krytyków nieliteracka, czyli uwagi na marginesie „Łaskawych” Jonathana Littela). Z racji ogólnej, komunikacyjnej zapaści w obrębie środowiska literackiego są to jednak strzały bez konkretnego adresu, bez odzewu, miotane w pustkę: stare, dobre potyczki retoryczne na łamach prasy kulturalnej odchodzą powoli do lamusa (a może przenoszą się na fora internetowe?). Widocznie prasa kulturalna jest już tak kulturalna, że nie można sobie pozwolić na nic więcej, jak tylko na uprawianie popularnej ostatnio „polityki miłości”.


Dlaczego nikt nie przytuli Magdaleny Tulli?


Miłością z pewnością otoczyć należy Magdalenę Tulli, która jak nikt inny oczekuje czułych gestów zrozumienia. Każdy wywiad z nią, niezależnie od tego czy prasowy, czy telewizyjny, pełen jest żalu do całego świata, który nie potrafi „właściwie” (sic!) pojąć źródeł i znaczenia jej twórczości. Więcej nawet: z ostatniego nekrologu jej autorstwa, napisanego po śmierci Jana Błońskiego, znów zapamiętałem jedynie gorzki topos niezrozumienia – umarł jeden z ostatnich, którzy mądrze odczytywali jej teksty. Zaprawdę przedziwną postacią jest Tulli Magdalena, autorka Skazy oraz (tu dreszczyk emocji) nieznanych tekstów pisanych pod pseudonimem, których istnienie zdradziła w ostatnim wywiadzie Mirosławowi Śmigielskiemu (Chłód i gorączka. Rozmowa z Magdaleną Tulli). Autorka Snów i kamieni po raz kolejny nie przekroczyła granic swojej publicznej tożsamości: jest nieustannie zdziwiona, zaskoczona, a nawet zszokowana pomysłami interpretacyjnymi krytyków (dostało się też prowadzącemu z nią wywiad Śmigielskiemu).


Tulli pisze o okrucieństwie i pogardzie, a wszyscy widzą w tym tylko ironiczne podważanie fabuły, kolejny wariant literatury wyczerpania. Tulli jest osobista i intymna, a świat czyta jej książki jak pastisz. I wreszcie: Tulli jest głęboko smutna, a redaktor naczelny śmie z nią rozmawiać o „literackiej zabawie”. Dlatego autorka Trybów najchętniej mówi o łzach: „Mam łzy w oczach, kiedy muszę z jakiegoś powodu przejrzeć tekst”. I dalej: „Gdybym musiała się zajmować łatkami, jakie mi przyszyto, pewnie zapłakałabym się na śmierć”.


Próby przejścia do wymiaru niezaangażowanej emocjonalnie rozmowy często kończą się stwierdzeniem: „to są sprawy teoretycznoliterackie, ja się na tym za dobrze nie znam”. A jednak również Magdalena Tulli z własnej woli chętnie korzysta z owej tajemnej wiedzy teoretycznoliterackiej, próbując prawidłowo ustawić głos krytyki, jak choćby wtedy, gdy powiada: „publiczność wciąż jeszcze przyzwyczajona jest do narratorów tradycyjnych. Ale świat jest już w innym miejscu, przetoczył się przez niego dwudziesty wiek, ciągnie się za nami ta przeszłość i nie da się pisać dalej w sposób niewinny”. Albo też, gdy retorycznie zapytuje: „Proszę powiedzieć mi, jak to jest: czy trzymanie się typowych konwencji nie podnosi najlepiej atrakcyjności tekstu? Z drugiej strony – nie każdy tekst może się w tych typowych konwencjach utrzymać”. I tak się dalej toczy ta rozmowa, przez łzy i konwencje, depresję i tradycyjną narrację, a ja wciąż nie mogę się nadziwić tej naiwnej, żelaznej konsekwencji Magdaleny Tulli, która, wydając na świat kolejne powieści, za każdym razem mówi o bólu, jaki sprawiają jej „profesjonalne” odczytania tych książek. A przecież przez sam fakt napisania powieści Tulli nie stała się właścicielką języka, z którego utkana jest misterna narracja jej prozy. Może zatem przydałaby się autorce W czerwieni jakaś literacka forma buddyjskiej praktyki Poła – doświadczenie świadomej śmierci autora jako instancji władającej sensem dzieła sztuki? Być może.


Człowiek o wielu właściwościach


„Jeżeli ziarno pszenicy nie obumrze, zostanie tylko samo” – powiada Pismo. W tym sensie jakaś forma doświadczenia śmierci przydałaby się również redaktorowi naczelnemu „Pana Slawisty”. Nie trudno bowiem zauważyć, że czasopismo istnieje przede wszystkim dzięki ponadprzeciętnym wysiłkom człowieka o wielu talentach i właściwościach, ale mimo wszystko – jednego człowieka. W każdym numerze znaleźć można co najmniej kilka jego tekstów: oprócz obszernych wywiadów są to równie obszerne szkice i recenzje. Aktywność Mirosława Śmigielskiego wypełnia ok. 60% zawartości numeru (jeśli nie więcej). Grono redakcyjne składa się, co prawda, także z innych, publikujących tam autorów, ale zawsze gdy biorę „do ręki” kolejne wydania, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli zabrakłoby bezpośredniego zaangażowania tłumacza Świnek morskich, „Pan Slawista” skończyłby jeszcze szybciej swój żywot niż „Merkuriusz Polski”. Notabene: najnowszy numer sygnalizuje pierwsze objawy kryzysu: opóźnił się o prawie cztery miesiące, a tym samym utracił status miesięcznika (szkoda!). Na razie nie wpłynęło to też znacząco na objętość numeru, choć, jak zapowiada redakcja, zmiana rytmu wydawniczego pozwoli wkrótce zwiększyć liczbę stron „Pana Slawisty”. Mam zatem nadzieję, że wszystko to się jeszcze jakoś rozkręci. I szczerze tego życzę, bo bardzo lubię darmowe herbatki. „At’ se vám daří, milý Pane Slavisto!”.

Arkadiusz Wierzba

Omawiane pismo: „Pan Slawista” nr 1/2009.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton ___KONFERANCJONAŁ
WEJŚCIÓWKI NIEPOTRZEBNE
ZAPISANE NA CIELE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt