Nr 27 (38)
z dnia 22 września 2002
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

ZATRZYMAĆ SIĘ – TO PORUSZYĆ ZIEMIĘ
     
   

     Ekonomia działań artystycznych ma swoje prawa. Cezary Bodzianowski udowadnia, że przystanąć na skwerze może znaczyć więcej niż wystawić spiżowy pomnik na dachu najbardziej reprezentacyjnego gmachu i że meteory najlepiej nosić w siatce na zakupy.
     Jego strategia opiera się, z jednej strony, na osłabieniu, zwolnieniu, wstrzymaniu tempa, z drugiej – na zaskakującej zmianie konwencji retorycznych, ukazywaniu porządku rzeczy w innym świetle. Bodzianowski potrafi uwolnić nieoczekiwane pokłady znaczeń, a przy okazji pozwala spełnić najskrytsze pragnienia.
     Jego akcje zaskakują widza na gorącym uczynku życia. Niektóre, może nawet większość zaplanowanych przez niego wydarzeń, mogą umknąć uwadze nieuprzedzonych przechodniów, a zauważone, stają się łagodnym zamachem na ich wrażliwość. Najczęściej są to akcje półprywatne, bez angażowania jakichkolwiek instytucji. Można powiedzieć, że Bodzianowski wychodzi na scenę niezapowiedziany. Dzieje się to najczęściej na ulicy, w sklepie albo w parku. Wybiera kadr w rzeczywistości – swoją obecnością, drobną manipulacją w scenografii lub nieoczekiwanym działaniem narusza równowagę, zmienia rytm wydarzeń. Jego specjalnością jest efekt stop-klatki, zatrzymania biegu wydarzeń. Pozuje w wybranym miejscu, na przykład wczesną wiosną czekając przy stacji meteorologicznej na przylot skowronków. Wykorzystuje istniejące sytuacje, szuka odpowiedniego tła. Przystaje obok grupy przechodniów oczekujących na zmianę świateł, przykuca, nieruchomieje, żeby dobrze wypaść, jak na rodzinnej fotografii (Bruderschaft). Innym razem zatrzymuje się na tle domu całkowicie porośniętego bluszczem, ubrany w kamuflującą panterkę, tak że niemal znika w zielonej gęstwinie. Tytuł W sercu polskiej złotej jesieni zdaje się sugerować, że został wchłonięty przez liściastą strukturę, znalazł klucz do tajemnic natury. Zaproszony na wystawę do Barcelony, udaje się na mecz piłkarski, który rejestruje kamerą wideo, a dwa dni później w ulicznym barze proponuje przygodnym przechodniom kibicowanie grze, której wyniki są znane od 48 godzin. Żądni rozrywki widzowie nie protestują przeciw cofnięciu się w czasie, a pojawiająca się na ekranie charakterystyczna postać artysty, który jednocześnie stoi przed telewizorem, nie może przecież zachwiać wiary w atrakcyjność transmisji na żywo. W Katowicach, w ramach akcji Dni UFO stoi przez kilka godzin w okolicach Spodka, wystawiając się na obserwację przechodniów. Po czym udaje się na komisariat policji, gdzie skutecznie nalega na sporządzenie portretów pamięciowych kilkunastu obserwujących go osób.
      Bodzianowski wchodzi w świat jak w ekran, zachowuje się jak na planie filmowym, a przypadkowej publiczności proponuje przyglądanie się życiu jak kinowemu seansowi. Zmienia rutynowe scenariusze, wprowadza zakłócenia w przekazie, które pozwalają zobaczyć, że dookoła grają wciąż ten sam film. „Film jest rezultatem pewnej sekwencji faz, materialnych i niematerialnych, podczas których obrazy nabierają kształtów. W procesie tym »mentalne kino« wyobraźni odgrywa rolę nie mniej ważną niż realizacja filmowych sekwencji, kiedy obrazy zostają utrwalone przez kamerę, a potem połączone w całość na stole montażowym. Owo »mentalne kino« raz wprawione w ruch – tak było zawsze, nawet zanim wynaleziono kino – nigdy nie przestaje wyświetlać obrazów w naszym wewnętrznym widzialnym świecie” (I. Calvino: Wykłady Amerykańskie).
     Przebieranki, drobne mistyfikacje stosowane jako metoda kreowania spektaklu, są dla Bodzianowskiego nie tyle sposobem na wypróbowanie różnych tożsamości, co zakłóceniami w rzeczywistości, dzięki którym akcja może zmienić bieg. Celem jest mylenie tropów i wprowadzanie sensacyjnych wątków w codzienne sytuacje. W Warszawie doprowadził do rozplakatowania ogłoszeń zapowiadających gonitwę w wyścigach konnych z udziałem wzmocnionego, bo pięcionogiego konia. Plakat zachęcał do obstawiania wierzchowca, informował o dokładnej dacie i godzinie zawodów, a przede wszystkim prezentował fotografię zwierzęcia z dodatkową, dostawioną przez artystę nogą. Bodzianowski przygotował także odlaną w brązie statuetkę-trofeum, która miała być pamiątką sukcesu tak wspieranego zawodnika. Choć Donajda, bo tak nazywał się koń, przegrała we wszystkich gonitwach, nikt nie stracił wiary w magię sztuki.
     Działa bardziej jak prestidigitator, tyle że rutyna występów spowodowałaby deziluzję jego sztuki. Jego akcje są więc niezapowiedziane, dyskretne, często prywatne. Autor podkreśla ich efemeryczność. Jedyny ślad, jaki po nich zostaje, to dokumentacja i powstające sporadycznie przedmioty, które były rekwizytami lub stanowią efekt wcześniejszych działań. Jak choćby obiekt wykonany w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, którego powstanie było testem możliwości warsztatowych tej placówki. Przedmiot był wykonywany kolejno przez wszystkie pracownie: drewna, kamienia, szkła itd., na koniec celowo uszkodzony, został poddany profesjonalnej konserwacji. Nigdy dotąd Bodzianowski nie wystawiał fotografii, dokumentacji wideo czy przedmiotów w zamrożonej sytuacji wystawy. Usilnie wymyka się umuzealnieniu, szukając innych sposobów publicznego funkcjonowania.
     Bezpośrednie związki sztuki i sportu mają długą historię. W 1916 roku Arthur Cravan wyzwał na pojedynek bokserskiego mistrza wagi ciężkiej Jacka Johnsona. Uległ znokautowany w pierwszej rundzie. Cezary Bodzianowski traktuje wyzwania, także te sportowe, równie poważnie, choć – jak każdy prawdziwy mistrz – zmaga się przede wszystkim sam ze sobą. Samotnie zdobył tak zwaną koronę świata – dla niego najwyższymi szczytami pięciu kontynentów stały się pagórki piasku i starego śniegu pozostałe po odśnieżaniu ulic. Popularny żużel podniósł do astrologicznego wymiaru: kiedy wraz z profesjonalnym jeźdźcem pojawił się w galerii BWA w Lublinie na motorze i w pełnym rynsztunku, zatytułował to wystąpienie Kastor i Poluks. Akcję Do Nadii poświęcił znanej gimnastyczce Nadii Comaneci, której figurę z piłką starał się naśladować, pozując na drzewie zastępującym mu drążek gimnastyczny. Ale nie gardzi też grami zespołowymi, które wydają się wyjątkowo wdzięcznym polem do manipulacji mentalnych. W zorganizowanym przez białostocką galerię „Arsenał” symultanicznym meczu szachowym przegrał wszystkie 6 partii. W Sandomierzu dołączył do piłkarskiej drużyny młodzików.
     Projekcje mentalne Bodzianowskiego opierają się tyleż na zawrotnej skali skojarzeń, co na precyzji określania znaczeń. Jego metody można porównać do wyrafinowanych literackich gier z formami narracyjnymi, których zaskakujący początek prowadzi do precyzyjnie zaplanowanego finału. Poruszając się biegle od wzniosłości do groteski, znajduje luki, w których pokazują się nowe możliwości budowania znaczeń. Źródłem jego działań stają się często nawyki językowe, które rozluźnia lub całkowicie rozbraja. „Więził nas pewien obraz. Nie mogliśmy wydostać się, bo tkwił w języku, a ten zdawał się go nam nieubłaganie powtarzać” (L. Wittgenstein: Dociekania filozoficzne). W olsztyńskim BWA zebrana widownia oraz pracownicy galerii obserwują, jak artysta usiłuje skierować „zajączka” – wywołany lusterkiem refleks słońca – na budynek pobliskiego obserwatorium astronomicznego. Taka sama plamka światła skierowana na skroń artysty przymocowanym do pistoletu lusterkiem w pracy zatytułowanej Puszkinada sugeruje romantyczny pojedynek. Na okrągłym placu, będącym pętlą tramwajową, artysta przyjmuje pozę dyskobola. Czas się zatrzymał – kiedy krążek zostanie wyrzucony, okrąg placu, kolisty ruch tramwajów, okrągły dysk, a wreszcie kula ziemska zaczną wirować w zawrotnym tempie. Wytnij i ułóż obraz z gotowych fragmentów rzeczywistości, tak aby pasował do modelu znajdującego się w twojej głowie – zdaje się brzmieć maksyma artysty.
     





Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika „Opcje” nr 3 (44) 2002

wersja do wydrukowania