nr 22 (224)
z dnia 20 listopada 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Każdemu, kto chociaż raz się przeprowadzał, na pewno znane jest przemożne pragnienie, by jak najszybciej „udomowić” nową przestrzeń. Przenoszenie swoich rzeczy, rozmieszczanie ich i układanie to sposoby na „oswojenie” tego, co obce, na nadanie wnętrzu własnego charakteru, obdarzenie go częścią siebie, tak by w efekcie stało się naszą własnością. Udomowienie przestrzeni daje poczucie satysfakcji, a przede wszystkim bezpieczeństwa. Tworzenie enklawy i oznaczanie granic są typowymi dla człowieka zachowaniami; odgradzanie się od innych, rozróżnianie tego, co „moje”, a co „twoje”, jest pokusą, której rzadko udaje nam się oprzeć. Jako przykład wystarczy podać dziecięce pragnienie posiadania własnego pokoju, w którym drzwi, kiedy tylko tego zapragniemy, mogą nas odciąć od zewnętrznego świata.
Zakreślając granice naszej własności, tworzymy miejsce. Miejsce, czyli – jak sugeruje definicja – „część określonej przestrzeni, z którą coś się dzieje, na której coś się odbywa” (Słownik Języka Polskiego PWN); to nie każda przestrzeń, ale tylko ta konkretna, nazwana. W rozumieniu socjologicznym jest to przestrzeń „oswojona”, naznaczona przez człowieka. A czym jest przestrzeń niebędąca miejscem? Socjolog, Marc Augé, nazywa ją po prostu nie-miejscem. Termin ten wyznacza nam jej cechy, będące odwrotnością właściwości miejsca. Jest to „przestrzeń niczyja”, niestanowiąca celu, będąca (posłużę się określeniem Manuela Castellsa) „przestrzenią przepływu”. Jest „niczyja” nie ze względu na status własnościowy, ale z powodu braku emocjonalnego związku ludzi z danym obszarem. Nie-miejscem w oczach Augé’a są lotniska, dworce, sklepy, hipermarkety, stacje benzynowe, wszelkie drogi, autostrady – przestrzenie, w których jest się raczej z konieczności niż z upodobania, w których rolę nadawcy zastępują teksty kierowane do bezosobowego odbiorcy, a człowiek staje się użytkownikiem postępującym według określonego schematu, przyjętego, by osiągnąć wyznaczony cel.
Wokół takich przestrzeni koncentruje się najnowszy numer „Autoportretu” [2 (23) 2008], sam zresztą również przypominający „przestrzeń niczyją”. A to dlatego, że powierzono go pięciu niezależnym projektantom, z których każdy obmyślił swoją część pisma i stworzył własną okładkę. Dostaliśmy więc do ręki pięć projektów obwolut (co z okładką główną daje razem sześć możliwości do wyboru) i pięć odmiennych rozwiązań graficznych wewnątrz pisma. Oryginalny i intrygujący pomysł doskonale koresponduje z przekazem treściowym. Ale wracając do meritum: Augé zauważa, że we współczesnym świecie nie-miejsca coraz częściej wkraczają na teren miejsc, wypierają je, niszczą, anektują. Tam, gdzie były kiedyś ogródki działkowe, jest dziś obwodnica, a zamiast podniszczonej kamienicy stanęła galeria handlowa. Proces przekształcania nie tylko nie zależy od jednostki, ale niekiedy okazuje się wręcz bardzo bolesny, bo każda zamiana miejsca na nie-miejsce łączy się z poczuciem utraty, wywołanym u osób emocjonalnie związanych z daną przestrzenią. Miejsca są chyba raczej w nas niż my w miejscach.
Wątek ten został rozwinięty w kilku tekstach, m.in. w Rodzajach śmierci, czyli o tym, jak przestrzeń niszczy miejsce Kathrin Franke, w którym autorka przedstawiła losy dwóch niewielkich miejscowości z okolic Lipska. Na skutek budowy autostrady i realizacji planów stworzenia kopalni węgla, ulegają one powolnemu, acz nieuniknionemu, procesowi degradacji i odchodzenia w niepamięć. Artykułowi towarzyszą zdjęcia wykonane przez Franke, na których niszczejące, opuszczone przez mieszkańców budynki stają się symbolem przemijania i utraty. Równie wyludnione, choć przecież nie porzucone, wydaje się Poundbury na zdjęciach Steffi Klenz, które komentuje Marc Cousins w tekście Nonsuch. Absurdalny projekt księcia Walii, Karola, by, odcinając się od modernizmu, stworzyć „tradycyjne” angielskie miasteczko, precyzyjnie planując jego „naturalny” rozwój, miał doprowadzić do wykreowania miejsca dalekiego od bezosobowości współczesnych osiedli. Ale, jak zauważa autor i jak dobitnie ukazuje w swoich fotografiach Steffi Klenz, nie można nikomu narzucić poczucia swojskości. To, co sztuczne, nigdy nie wyzbędzie się wewnętrznego fałszu. Oswajanie „na siłę” nie przyniosło efektu, na co dowodem mogą być chłód i poczucie pustki widoczne na zdjęciach, które, poprzez atmosferę zawieszenia, przywodzą na myśl raczej niepokojące obrazy Edwarda Hoppera niż tradycyjne prowincjonalne miasteczko z jego sielskim, pogodnym nastrojem.
O znacznie mniej radykalnych, a zarazem bardziej udanych próbach oswojenia przestrzeni i nadaniu jej rangi miejsca, mówią teksty: Miejsca trzecie Pauliny Borysewicz, Gdzieś pomiędzy Anny Komorowskiej i Squatting jako swoboda i samowola Jarosława Urbańskiego. Tworzenie przydomowych skwerów przez mieszkańców miast, organizowanie podwórek czy samowolne zajmowanie „porzuconej” przestrzeni przez squattersów, wszystko to jest wyrazem pragnienia, by to, co jest wokół nas, nie było obce, bezosobowe. Traktowanie tego, co „niczyje”, jako wspólne, a przez to godne ochrony, jest tendencją, która pojawiła się w ostatnim czasie na skutek kryzysu miejsca i gwałtownego zaniku przestrzeni oswojonych w wyniku komercjalizacji (czy też „mcdonaldyzacji”, jak nazywa ten proces Marta Smagacz w tekście Miejsca i nie-miejsca, strategie oswajania). Spędzanie czasu w takich bezosobowych przestrzeniach prowadzi do wykorzenienia jednostki oraz zaniku poczucia bezpieczeństwa, trwałości i stabilności. Człowiek potrzebuje miejsca, aby mógł normalnie egzystować, tak jak miejsce potrzebuje człowieka, aby mogło zaistnieć. Bez tej interakcji ich funkcjonowanie nie byłoby możliwe.
Co więc sprawia, że tak często z własnej woli przebywamy w nie-miejscach? Tam, gdzie, jak pisał Augé, każdy z nas jest „samotny, lecz podobny do innych”? Może przyczyną jest właśnie to podobieństwo, poczucie jedności z tłumem anonimowych ludzi, dające nam złudne poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Czy więc pragnienie doznania „biernej radości braku tożsamości” i „przyjemności odgrywania roli” skłania nas do przemierzania sklepowych alejek? Bez względu na powody popularności, nie-miejsca we współczesnej kulturze mają już ugruntowaną pozycję. W tej sytuacji możemy jedynie walczyć o trochę „swojskiej” przestrzeni. Dlatego oswajajmy to, co jest wokół nas, twórzmy nowe miejsca, a przede wszystkim, szanujmy już istniejące i cieszmy się nimi jak najdłużej. Być może, jak napisała Kathrin Franke, „(...) każde miejsce wcześniej czy później musi umrzeć, jak człowiek”.
Omawiane pisma: „Autoportret”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt