nr 14 (216)
z dnia 20 lipca 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Jeśli ktoś kiedykolwiek stanął w wąskiej uliczce zamkniętej przez potężną barokową bryłę jezuickiego kościoła lub znalazł się na schodach stojącego tuż nad brzegiem Odry monumentalnego wrocławskiego gmachu Urzędu Wojewódzkiego, lub też ma w pamięci wcinającą się w niebo iglicę Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, ten nie będzie miał wątpliwości, iż mariaż władzy i architektury jest nie tyle małżeństwem z rozsądku, co z konieczności. Władza, pochodząca z jakiegokolwiek nadania, potrzebuje oficjalnej narracji na swój temat i najczęściej sama ją sobie zapewnia: przez propagandową prasę, tendencyjną literaturę, symbolikę państwową (odwołującą się na przykład do sojuszu świata robotniczego ze światem chłopskim albo do mocarstwowych ambicji państwa) czy poprzez wznoszenie budynków użyteczności publicznej.
Nie mogę wyjść z podziwu dla najświeższego krakowskiego „Autoportretu” [1 (22) 2008] – tym razem redaktorzy poświęcili numer przestrzeniom władzy. Imponujący materiał ikonograficzny oraz świetne teksty sprawiają, że pismo staje się miniaturowym albumem, którego poszczególne części, mimo zróżnicowanej treści, składają się na całość przejrzystą niczym architektura modernistyczna: jest to opowieść o przestrzeniach władzy, ale i o władzy nad przestrzenią. Redaktorzy wchodzą zatem do przestrzeni zorientowanej nie na poszczególne istnienie ludzkie, ale na masy – wiernych, poddanych, obywateli zbitych w tłum, biorących udział w państwowych uroczystościach lub też postawionych wobec wielkiego gmachu urzędniczego, wobec którego czują się mali i nic nieznaczący. Architektura państwowa może być nie tylko narracją na temat władzy, ale i pewną formą (być może najbardziej kosztowną) socjotechniki albo opowieści na temat rządzonych.
Takie myślenie o architekturze ma swoje bardzo daleko sięgające symboliczne korzenie i nie tylko przyczyniało się do powstania realnych budowli, ale stanowiło także inspirację do tworzenia utopijnych projektów już od czasów renesansu. Jeśli przeczytamy nowożytne utopie pod kątem obecnej w nich architektury, zauważymy, że architektura i przestrzeń nie są tam bynajmniej neutralne, ale stanowią część większego polityczno-społeczno-metafizycznego projektu, którego celem jest stworzenie nowego człowieka i nowej formy wspólnoty politycznej. Przypatrzmy się choćby Miastu słońca Tommaso Campanelli, a przekonamy się, że również w takiej renesansowej „fantazji” na tematy społeczne zarysowany jest wyrazisty porządek wyznaczany przez relację góra-dół (tj. władza-obywatele), podparty dodatkowo metafizyką i religią (o symbolice góry w przestrzeni władzy pisze na przykładzie Pragi Vladimir Czumalo w tekście Odkrywanie wzgórz. Praga i jej akropole). Od Campanelli łatwo ponadto wykonać krok ku czasom współczesnym, bowiem był filozof ze Stilo jednym z ukochanych autorów radzieckich komunistów i nie tylko dzięki temu, że życie spędził na walce z oficjalnymi instytucjami Kościoła, ale także zapewne dzięki jego całościowej wizji politycznej, w tym i architektonicznej.
Architektura jest więc środkiem nie tylko do tego, by uporządkować przestrzeń; może nadawać społeczeństwu określony, pożądany przez władzę kształt. Nie jest do tego niezbędne użycie bardzo dużego arsenału środków: pokazuje to przykład sosnowieckiego ratusza opisanego przez Pawła Jaworskiego (Ratusz w Sosnowcu. Pomiędzy faszyzującym modernizmem a „stylem urzędniczym”). Opowieść o małym petencie i wielkim aparacie państwowym zostaje tutaj rozegrana za pomocą prostych brył geometrycznych i oczyszczenia otoczenia budynku, tak by dominował on nad okolicą i wyraźnie wskazywał, gdzie leży ośrodek miasta i regionu. W artykule Jaworskiego widoczny jest wciąż niepokojący wątek: kwestia związku awangardy z rewolucjami i z budowaniem systemów totalitarnych. Do dziś przecież fascynują projekty radzieckich konstruktywistów, warszawski „Pekin” stopił się z tkanką okaleczonego przez wojnę miasta; nawet modernistyczna architektura urzędnicza może zachwycać swoim umiarem skłonne do wizualnej ascezy oko. Umiar ten jest jednak paradoksalny, mamy tu bowiem do czynienia z minimalizmem, którego celem jest uzyskanie maksimum natężenia przekazu, czytelnego dla każdego korzystającego z budynku: „zależysz od władzy, władza decyduje o twoim losie”. Objawia się tutaj złowieszcze oblicze modernizacji i architektury modernistycznej jako takiej, które dało o sobie znać także w inny sposób − poprzez skolonizowanie miast Zachodu budowlami w „stylu międzynarodowym”, a także poprzez odczłowieczenie mieszkańców żyjących w modernistycznych kostkach mieszkalnych. Modernizm zaangażowany w totalitaryzm, nowoczesność na usługach systemu − to przypadki faszystowskich Włoch, sowieckiej Rosji i nazistowskich Niemiec.
Wszelako bywa i tak, że wyobcowanie przestrzeni politycznej, należącej do władzy, nie musi wiązać się z systemem totalitarnym. Biurokratyzacja systemu europejskiego, tworzenie się monumentalnych kompleksów urzędniczych powodują, że ludzie zaczynają omijać te fragmenty tkanki miejskiej jako nienadające się do codziennego życia. Taki los spotkał przecież Brukselę w momencie, gdy zamieniła się ona w centralny biurowiec Unii Europejskiej, podobnie jest też − o czym pisze Jarosław Trybuś (Komunikat władzy. Plac Republiki w Berlinie) − w przypadku Berlina, gdzie w okolicach odbudowanego neobarokowego Reichstagu powstała ziemia niczyja, niezaadresowana do nikogo.
Od paru lat w Krakowie, mieście, w którym ukazuje się „Autoportret”, lokalny dodatek „Gazety Wyborczej” organizuje doroczny plebiscyt na „Archi-Szopę”, czyli najgorszą inwestycję budowlaną mijającego sezonu. Przez uczestników plebiscytu tępione są zazwyczaj niczym nieuzasadnione (czasem pachnące kryminałem) ingerencje w zabytkową tkankę miasta. W tym roku czytelnicy „docenili” tzw. ołtarz trzech tysiącleci, który zbudowano przy kościele paulinów na Skałce. Znaczące jest, że nie jest to przestrzeń komercyjna ani też przestrzeń prywatna (jak w przypadku różnych kuriozalnych nadbudów), ale przestrzeń symboliczna i religijna. Projekt ołtarza zdaje się krzyczeć do widzów, że oto stoją przed monumentalnym pomnikiem tryumfującego połączenia katolicyzmu i narodowej historii, dominującym nad resztą sakralnej przestrzeni i rażącym brakiem wyczucia u projektantów. Nie trzeba daleko szukać, by odnaleźć kalekie próby zawładnięcia przestrzenią, nawet za cenę stłumienia walorów architektury już istniejącej.
Jak sobie z czymś takim radzić? „Archi-Szopa” jest niewątpliwie dobrą odpowiedzią, ale można też próbować jeszcze bardziej finezyjnych gier. Otwierający numer artykuł Terry’ego Kirka Metafizyka i homoerotyka pokazuje, jak wyrwano z kontekstu faszyzujące rzeźby (pełne − pisze Kirk − „krępującego uroku”, jak cała faszystowska sztuka) i uczyniono z nich ikony homoerotyzmu. Rzeźby atletów, sfotografowane przez George’a Motta, zostały opublikowane pod patronatem Giorgio Armaniego, co dodaje sprawie posmaku pikanterii i wyraźnie sugeruje grę świata mody, inwencji, wolności, swobody wyobraźni z wabiącym pozorami i jednocześnie topornym intelektualnie światem władzy. To też można zrobić z przestrzenią władzy − by nie dać się w niej zatrzasnąć lub by nie dać się z niej wykluczyć: prowadzić subwersywną grę, która zneutralizuje napuszony monumentalizm architektonicznej narracji.
Czytajmy i oglądajmy „Autoportret” w te wakacje. I z nim ruszajmy na architektoniczne łowy.
Omawiane pisma: „Autoportret”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt