Witryna Czasopism.pl

nr 4 (206)
z dnia 20 lutego 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

LUSTRA MICHELA LEIRISA

1.

We wstępie do najnowszego numeru „Kontekstów” [3-4 (278-279) 2007], poświęconego w całości postaci Michela Leirisa, Dariusz Czaja zadaje serię ważkich pytań:


„Po co nam dzisiaj Leiris? Co nam po Leirisie w czasie marnym? (...) Nie chcemy, rzecz jasna, wyręczać czytelników w odpowiedzi, również i tych, którzy poza aktualiami świata nie widzą. Czy pomieszczone tu teksty staną się źródłem inspiracji dla antropologicznych poczynań, zaczynem własnych pytań, czy też zostaną uznane za być może interesującą, ale jednak etnograficzną ramotę − nie nam rozstrzygać”.


Ja również nie czuję się powołany do udzielenia tak ogólnych odpowiedzi, tym bardziej że moje związki z antropologią i etnologią praktycznie nie istnieją i że do „Kontekstów” podchodzę na podobieństwo oniemiałego laika, który stracił mowę po tym, jak zobaczył, ile wspaniałych tekstów mu się oferuje, jakie bogactwo kryje się w kolejnym grubym, wielkoformatowym tomie. Mogę zatem mówić − najlepiej jak potrafię − tylko o rezonansie, jaki wywołuje we mnie numer o Leirisie, co nie pozostaje bez związku z kwestiami dla pisarstwa (bo tak chyba należałoby nazwać aktywność francuskiego badacza) ważnymi. Rezonans ten cały czas jeszcze wybrzmiewa − „Konteksty” są pismem zbyt obszernym, aby dało się je wchłonąć od razu i by można je było prosto streścić. Dlatego też ponownie sięgam po formę krótkich punktów − wyliczenie i szkic spowodowane są nieogarnialnością tematu.


2.

Leiris spogląda na czytelników z wielu zdjęć w numerze − za każdym razem jest w zasadzie taki sam, choć portretowany w różnych okresach swego niezwykle długiego i owocnego życia (żył w latach 1901-1990): szczupła twarz, wysokie czoło z pogłębiającymi się zakolami, bardzo krótko ostrzyżone włosy, bruzdy zmarszczek wokół oczu i na czole, wyraźnie zarysowane mięśnie twarzy, żylaste skronie. Pojawia się na tych zdjęciach w różnych okolicznościach − w gabinecie, pozujący wraz ze współpracownikami, podczas wypraw do Afryki, przy pisaniu dziennika i sporządzaniu notatek, z przebranym Pablem Picassem... Jednak najlepsze zdjęcie zostało wybrane na okładkę: ten sam Leiris w największym możliwym powiększeniu, jesteśmy w stanie policzyć mu każdą zmarszczkę na czole, śledzić bieg krętej żyły na lewej skroni, widzimy pojedyncze włoski z jego fryzury. Dopiero po obejrzeniu zdjęć przeczytamy teksty: fragmenty z prac, prozy autobiograficznej, dzienników samego Leirisa, studia obrosłe wokół jego myśli (począwszy od Instrukcji obsługi Tomasza Szerszenia, poprzez teksty Dariusza Czai, Jamesa Clifforda, Philippe’a Lejeune’a, na komentarzach pozostającego w wybitnej formie translatorskiej Jana Gondowicza kończąc...).

Jedną z obsesji francuskiego twórcy było lustro, zdwojenie, jakie nam ono daje: widząc swoje odbicie, uświadamiamy sobie, że choć mamy jakiś obraz siebie (powierzchowny, fenomenalny), to trudno jest nam zejść na niższe poziomy, a jeśli się to nawet uda, musimy postawić przed sobą wielki wysiłek pracy myślowej i nieustannego pisania. Nie wolno nam spotkać swojego sobowtóra: w pewnym miejscu Dziennika 1922-1989 Leiris przypomina przesąd, że gdy się takiego sobowtóra ujrzy, rychło przyjdzie po nas śmierć. Dopóki zatem nie jesteśmy identyczni z naszym odbiciem, dopóki nie rozpoznamy siebie do końca, nie opiszemy najdrobniejszych włókien naszej psychiki − dopóty otwiera się dla nas jakaś przestrzeń do dalszej realizacji egzystencjalnego projektu. Podobnie jest z lekturą: póki czujemy jeszcze nienasycenie i odnosimy wrażenie, że jeszcze nie wszystko zostało przetrawione, że nie do końca obejmujemy myśl, postać (tu: myśl Leirisa, postać Leirisa) − to jeszcze jest szansa na to, by działać, by jakoś organizować swoje doświadczenie. Pozostaje jednak tylko pytanie, co tak naprawdę organizujemy? Może siebie − podobnie jak Leiris całym swoim życiem-pisaniem: nie mógł pisać fabuł, bo wszyscy bohaterowie, których konstruował, byli do niego podobni. Z niesmakiem, wręcz z odrazą traktował obiektywistyczne zapędy etnografii − nie potrafił ukryć siebie w tekście naukowym.


3.

To niespełnienie, które ma być motorem do dalszego działania i dalszej lektury, przypomina mi nieco myśl pojawiającą się w Lustrze tauromachii, pięknej pracy z pogranicza analizy antropologicznej i literackiego szkicu/zbioru aforyzmów: pragnienie jest brakiem fundującym naszą aktywność, pustka i niespełnienie, które nas ogarniają w momencie dokonania czy to spektaklu corridy, czy to aktu seksualnego (dla Leirisa bliskie to w jakiś sposób fakty), są motorem do dalszych działań, do dalszego poszukiwania widowiska, które zapełniłoby nasz brak...

Przywoływałem już kiedyś w „Witrynie” Ostrogi Derridy: ten tekst oraz Lustro Leirisa wydają mi się tak do siebie podobne, że aż moja intuicja domaga się równoległej, uważnej, pogłębionej lektury, gęstej od wykrzykników i znaków zapytania na marginesach. Derrida i Leiris − tak różni, a tak sobie bliscy: zwłaszcza w swoim widzeniu stylu, w którym spełniają się egzystencja, dążenia i obsesje. Bliscy sobie także w stosunku do języka: obaj próbowali wywrócić język na lewą stronę, zajrzeć pod jego podszewkę, wytrącić go z kolein codziennego uzusu i usankcjonowanych przez tradycję dyskursów. Stąd bierze się poszukiwanie fałszywych etymologii, zabawa słowami, koncepcyjne gry, tworzenie konstrukcji niemożliwych, które jednak zaczynają żyć własnym życiem.

Tomasz Szerszeń opisuje we wspomnianym już wcześniej mode d’emploi Michela Leirisa, w jaki sposób odbywały się badania Francuza nad tajemnym językiem plemienia Dogonów, zamieszkujących francuską część Sudanu. Ponieważ była to dla Leirisa pierwsza wyprawa do Afryki i nie znał żadnego z afrykańskich języków, konieczne było wielokrotne zapośredniczenie: przekład na codzienny język Dogonów, potem dopiero na francuski, przy czym wiele słów zdążyło już utracić dla plemienia swoje tajne znaczenie (albo raczej: znaczenie stało się tak tajemne, że już nawet dla plemienia niedostępne). Taka niedookreśloność przekładu przywodzi mi na myśl jeszcze jedną metaforę, która może przybliżyć postać francuskiego surrealisty, literata, antropologa: dostajemy od redakcji „Kontekstów” serię zapośredniczeń, aproksymacji, ale to wszystko są sądy Leirisa albo sądy o Leirisie, a nigdy on sam w swej złożoności, w swej − jak się okazuje − niezwykłej wyobraźni...

Chyba jednym z najpiękniejszych tekstów tego numeru (a jest jeszcze tyle innych! − skupionych wokół problematyki opery, a także wzmiankowanej już fascynacji tragizmem spektaklu corridy) jest wykład z 1938 roku, wygłoszony na posiedzeniu nieformalnego, stworzonego m.in. wraz z Georges’em Bataille’em, Collège de Sociologie: Sacrum w życiu codziennym. Leiris pokazuje tam, jak sakralny wymiar zyskuje w naszym życiu to, co dla nas nieodgadnione, kryjące w sobie nie do końca określoną moc. Może Inny też jest taką kategorią ze sfery sacrum? Może jego nieokreśloność również wyprowadza nas ze sfery dobrze opanowanej i wyuczonej – w mrok tego, co święte?


4.

Stykając się zatem najpierw z wyzwaniem, jakie stanowi dla nas twarz Leirisa, a następnie czytając jego kolejne teksty, a także te o nim traktujące, dajmy się porwać przygodzie, jaką „Konteksty” zdają się obiecywać − w moim przypadku obietnicy dotrzymały. Jak już wspominałem, nie mam kompetencji stosownych, by rozstrzygać, czy (polska) antropologia trawiona jest gorączką nowinkarstwa, nie jestem też w stanie ocenić wagi myśli Leirisa dla antropologii jako nauki uprawianej przez sporą grupę uczonych. Intuicja mi jednak podpowiada, że nawet jeśli Leiris jest zjawiskiem tak jednostkowym, by niemożliwe było kontynuowanie jego linii badawczej i pisarskiej po nim, niewątpliwie trzeba się zapoznać zarówno z jego pisarską spuścizną, jak i z jego egzystencjalnym projektem (łatwo się przy tym można przekonać, jak bardzo zbieżne są to kategorie).

Leiris nie lubił obiektywnej etnografii. Leiris nie potrafił nie pisać o sobie. Po co zatem wyjeżdżać tak daleko, skoro nieskończone, niewyczerpane, nieogarnione, niedające się skolonizować lądy mogą się skryć na kilkuset stronach tekstów krążących wokół jednej postaci?

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CZAS OPUŚCIĆ SZKOŁĘ
FRAGMENTY DYSKURSU MŁODZIEŻOWEGO
CZAR BOLLYWOODU

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt