Witryna Czasopism.pl

nr 24 (202)
z dnia 20 grudnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

NOTATKI O PANOPTYCZNYM CZYTELNIKU

Brałam niedawno udział w nagraniu lokalnego programu kulturalnego. Telewizyjny format nie zostawiał miejsca na zgłębianie, naświetlanie, dyskutowanie. Przed każdym z uczestników nawet nie 15, ale 5 minut naskórkowej rozmowy. Za nią kolejka wydarzeń i osobliwości, też lokalnych. W tym ściśniętym paśmie czasu padło, oczywiście, pytanie o niszową tematykę, w której celujemy, o konieczność definicji pojęć, które popularyzujemy i o to, kim właściwie jest ten nasz czytelnik. Dziennikarz, korzystając z wolności rozwiązania off-record, jak podejrzewam – również w przypływie niekontrolowanej szczerości, wyznał jeszcze: „znowu piszecie o jakichś dewiantach”. Słowa nie padły z ust nieopierzonego debiutanta, ale człowieka „ocierającego się o kulturę” w stopniu o wiele większym od statystycznego przechodnia. A właśnie zwizualizowanemu atakowi niezrozumienia tego ostatniego staramy się stawiać czoła w naszej kolektywnej, redakcyjnej wyobraźni – jak widać, jego fantomy czyhają w różnych ciałach i postaciach. Smutek refleksji urasta podwójnie w miejscu spotkania tych mieszczańskich demonów z promowaną przez nas strategią otwartości pisania o całej gamie uprzedzeń, różnych progach ideologii wpisanych w język i stereotypy społecznych reakcji.

Takie doraźne konfrontacje prowokują do redefinicji optymistycznych poglądów – w punkcie wyjścia ogólnodostępna dystrybucja pisma dostarcza przecież satysfakcji nam-piszącym i tym-czytającym. Nierzadko też nie ma między nami takiego ostrego podziału: ciekawość zawodowa, ale przede wszystkim poznawcza każe sięgać po inne tytuły. To ta perspektywa pozwala dopiero zrozumieć narzucającą się popularność pewnych trendów tematycznych – czy uzasadnionych aurą ducha czasu, czy kreacyjną zdolnością pewnych środowisk opiniotwórczych, to już osobna kwestia. W konfrontacji z cytowanym anonimowym dziennikarzem okazuje się jednak, że być może funkcjonujemy w ramach jakiegoś skwapliwie przez nas samych podtrzymywanego getta. Predylekcja do tematów wiązanych z kulturą feministyczną, perspektywą odmienności, transgresją płciową i seksualną, bazującą na analizie specyfiki filmu, mediów i (od trzech numerów konsekwentnie rozrastającego się działu) sztuki, choć nie jest raz na zawsze określonym profilem naszego periodyku, wywołuje taki a nie inny klucz skojarzeń. Jednak z reakcji, z którymi się spotykamy, wynika, że docieramy do rozległego grona odbiorców, które jest w stanie pomieścić obok znanego profesora literatury (być może inspirujemy go, aby wykorzystał bazę teoretyczną naszych monograficznych edycji i wprowadził ją w ramy własnych poszukiwań naukowych) również czytelnika, którego przyciągnie ciekawy i niepowtarzalny layout, zawsze, niestety, podyktowany ograniczeniami finansowymi.

Kategorie teoretyczne, wokół których organizujemy „Panoptikum” – jak queer, kamp – są najczęściej przeszczepiane z etymologicznie uwarunkowanej, odmiennej kultury językowej i jako redakcja często zadajemy sobie pytanie o prawomocność wykorzystywania kategorii ukształtowanych w długofalowej perspektywie odmiennego sytemu kultury. Referując długą drogę stopniowego redukowania pejoratywnych obciążeń znaczeniowych pojęcia do poziomu uniwersalnej kategorii estetycznej, na gruncie języka polskiego przyswajamy je przede wszystkim w tej ostatniej kostniejącej formie. Ten proces remisji nosi więc zarówno znamiona edukacji, jak i zaproszenia do samodzielnej, indywidualnej przygody poznawczej – podrzucamy czytelnikom zarówno narzędzia, jak i poglądowe przykłady wykorzystania tego metodologicznego zaplecza. Ocenę tej konfrontacji przesuwamy też na poziom jednostkowej lektury. Jej rezultaty, jak w przypadku przytoczonej przeze mnie anegdoty, mogą oznaczać tylko po raz kolejny zmultiplikowany stereotyp.

Obce są nam jednak strategie kontaktu z czytelnikiem, bazujące na przemawianiu z wysokości intelektualnego autorytetu, bo jest to podejście raczej skompromitowane. Czy przekonujemy do jakichś konkretnych idei, frontu myślowego, ideologicznego? Niezmiennie zapraszamy do dialogu i nie jest to jedynie zabieg stylistyczny. Na ile jest on możliwy w przestrzeni pisma półrocznego (czasami dla wydawniczego bezpieczeństwa określanego mianem nieregularnika)? W dialog wchodzą z nami na pewno recenzenci. Świadectwem realnego zainteresowania, a więc przyjęcia zaproszenia do gry-rozmowy, są dla nas maile, telefony rozpytujących o datę wydania kolejnego numeru i o dostępność numerów archiwalnych. Jednym z ważnych ogniw redakcyjno-czytelniczej interakcji są wreszcie autorzy kolejnych numerów, komentujący tezy swoich poprzedników, tworzący coś na kształt panoptycznej glossy. Nieobojętna dla redakcji żadnego pisma świadomość, że jest się czytanym, występuje zaraz obok miłego duszy odkrycia, że są autorzy, którzy po prostu chcą u nas publikować.

Grażyna Świętochowska

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ZWYŻKOWE AKCJE DRUGOLIGOWCÓW
TELEWIZJA EDUKACYJNA
Rzeczy, światło

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt