Witryna Czasopism.pl

nr 22 (200)
z dnia 20 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

JAK KUBA KINU

Uprawianie zappingu czasami się opłaca, bo można trafić na coś naprawdę ciekawego, np. zrealizowany przez TVN Style cykl 66 niezapomnianych scen filmowych. Podobnie jak wcześniejszy, poświęcony telewizji, wzorowany na pomyśle amerykańskim, ale mimo zapożyczonej formy, treść jest jak najbardziej swojska, a komentatorzy dobrze dobrani. W odcinku, który obejrzałam, pojawiła się – i to wysoko notowana – muzyka z czołówki Polskich dróg, skomponowana przez niedawno zmarłego Andrzeja Kurylewicza. Powiedzieć, że to jeden z najpiękniejszych filmowych motywów muzycznych, to stwierdzić oczywistą oczywistość. Łza się w oku kręci, także dlatego, że nikt takich seriali, mających być pewną syntezą polskich losów – przy całym ich ideologicznym bagażu – już nie robi. Patrząc na ostatnie kilkanaście lat, trudno jest mi wskazać jakiś tytuł serialu historycznego, wojennego, mającego podobne ambicje – może Przeprowadzki Wosiewicza, tyle że to próba nieudana. I nawet mocno (i raczej nieproporcjonalne do efektu) promowana Tajemnica twierdzy szyfrów nie jest tu zapowiadającą wiosnę jaskółką. A Polskie drogi, mimo politycznych serwitutów (bohaterowie związani są głównie z komunistycznym podziemiem), przetrwały próbę czasu, pamiętne sceny – jak egzekucja w Palmirach czy śmierć granego przez Włodzimierza Boruńskiego starego Żyda – nadal robią wielkie wrażenie. Podobnie jak czołówka Kolumbów z młodymi chłopakami grającymi w siatkówkę – i przeraźliwym dźwiękiem syreny przerywającym im grę, to obraz doskonale oddający okupacyjne życie pokolenia, które przecież nie tylko wtedy walczyło. A jeśli z nostalgią wspominam serialowe dobre czasy, to muszę wymienić Stawkę większą niż życie, choćby dlatego, że pozycja Hansa Klossa jako agenta nr 1 pozostaje niezagrożona – Jorg (Paweł Małaszyński) z Twierdzy szyfrów, choć typowany na jego następcę, chyba nim nie zostanie. Widać nasz człowiek w Abwehrze – tudzież innych niemieckich formacjach – może być tylko jeden. Zresztą również czołówka Stawki... jest niezwykła, nowoczesna i nowatorska jak na swoje czasy (połowa lat 60.): dynamiczna, zapowiadająca zarówno wątki sensacyjne, jak i romansowe, dobrze zmontowana w rytm muzyki Jerzego Matuszkiewicza.

Te trzy seriale to tylko część tego, co dał Kuba polskiemu kinu. Kuba – bo tak nazywają go przyjaciele – czyli Janusz Morgenstern, reżyser znany i uznany, choć zazwyczaj w cieniu kolegów – Wajdy, Kutza, Munka. 16 listopada skończył 85 lat i ów jubileusz to świetna okazja, by przypomnieć, ile rodzima X Muza mu zawdzięcza. „Jako reżyser chciałem opowiedzieć o wydarzeniach, które wpłynęły na biografię moją i mojego pokolenia” – mówi na łamach listopadowego „Kina” (nr 11/2007, Opowiadałem zawsze o wydarzeniach z mojej biografii – z reżyserem rozmawia Piotr Śmiałowski). Jego okupacyjne losy, podobnie jak innych Kolumbów, są dramatyczne: ze względu na pochodzenie długo ukrywał się przed Niemcami. Po tym, jak Sowieci wiosną ’44 zajęli jego rodzinne strony, czyli Tarnopol i okolice, Morgenstern przemieszczał się za frontem na zachód. Tak trafił do Przeworska, gdzie przed wojną chodził do szkoły – tu też mieszkał jego wuj. W sierpniu aresztowano go za brak dokumentów i dano do wyboru: Sybir albo wojsko. W ten sposób został żołnierzem II Armii Wojska Polskiego – służył, dzięki znajomości rosyjskiego i niemieckiego, w jednostce łączności. W przededniu zakończenia wojny NKWD aresztowało go po raz drugi, pod zarzutem szpiegostwa – młodzieńca uratowało pochodzenie i życzliwi oficerowie, którzy, dla bezpieczeństwa, skierowali go do szkoły oficerskiej. Jego powołaniem był jednak nie mundur, a kamera – na przełomie roku 1954/55 jeszcze jako student łódzkiej filmówki Morgenstern, wraz z Tadeuszem Chmielewskim i Kazimierzem Kutzem, planował realizację nowelowego filmu Cena barykady, według scenariusza Jerzego Lutowskiego. Gdyby nie sprzeciw władz, powstałby – jeszcze przed Kanałem i październikową odwilżą – pierwszy film o Powstaniu Warszawskim. Do realizacji nie doszło, a młody reżyser zaczął swoją karierę jako asystent kolegów, stając się jednym z akuszerów polskiej szkoły filmowej. I pomysłodawcą niezapomnianych scen: to on namówił Wajdę na wprowadzenie początkowego komentarza zza kadru, który zupełnie zmienia odbiór Kanału. A także wymyślił motyw okaryny i poprosił Adama Pawlikowskiego o skomponowanie i zagranie melodii na tym instrumencie. Bez Morgensterna nie byłoby też Popiołu i diamentu, jaki znamy, ze słynną sceną zaduszkową i śmiercią Maćka na śmietnisku. I samego Chełmickiego – Cybulskiego, ponieważ Wajda planował w tej roli obsadzić Tadeusza Janczara. Morgenstern jeszcze w 1953 roku, na obozie uczelni artystycznych w Jadwisinie, poznał m.in. Cybulskiego i Kobielę – obu polecił Wajdzie, również z pobudek czysto egoistycznych: cała trójka planowała napisanie wspólnego scenariusza, więc część czasu spędzonego na planie mogli poświęcić temu projektowi. W efekcie kino polskie zyskało dwa niezwykłe, kultowe filmy, bo i na takie miano niewątpliwie zasługuje Do widzenia, do jutra (1960), subtelna historia miłosna z gdańską bohemą – z teatrzykiem „Bim-Bom” w tle. Przy okazji debiutu potwierdziło się, że Morgenstern ma niezwykłą intuicję, jeśli chodzi o dobór obsady: wypatrzona przez niego i Cybulskiego na gimnazjalnej potańcówce nastoletnia Teresa Tuszyńska w roli Marguerite była prawdziwym objawieniem. Również w kolejnym filmie, komedii Jutro premiera (1961), zebrał plejadę gwiazd: Malkiewicz, Jędrusik, Krafftówna, Holoubek, Bardini, Janczar, Dziewoński, Gliński. Chcąc opowiadać o losach swojego pokolenia, zmuszony był do kompromisów, np. dokręcenia sztucznego happy endu do Życia raz jeszcze (1964), pierwszego filmu pokazującego stalinowskie więzienie – zabawne, że przy okazji pokazu na festiwalu w Locarno pomylono kolejność rolek i reżyser zbierał pochwały za nowatorską, niechronologiczną narrację. Nie udało się zrealizować Butów, adaptacji opowiadania Jana Józefa Szczepańskiego, ani filmu opartego na powieści Spowiedź Calka Perechodnika, żydowskiego policjanta, który zaprowadził własną żonę do pociągu do Treblinki. Jest za to Jowita (1967), zapowiadający Kino Moralnego Niepokoju Trzeba zabić tę miłość (1972) czy też zrealizowany po latach (podczas których Morgenstern realizował się jako producent) Żółty szalik (2000) z wielką kreacją Janusza Gajosa. I jubilat nie zamierza na tym poprzestać – zaczął pracę nad nowym filmem, według powieści Janusza Andermana Cały czas. Jak widać – Kolumbowie trzymają się mocno. Oby jak najdłużej.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
OFF CZYLI POCZEKALNIA
W SZPONACH HAZARDU I BEZPIEKI
METAFIZYCZNY BULGOT

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt