Witryna Czasopism.pl

nr 16 (194)
z dnia 20 sierpnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

CZESKIE NUMERY, POLSCY RECENZENCI

Należę do tych setek, tysięcy (milionów?) Polaków, którzy znają i poważają nazwiska takie jak Hašek, Hrabal, Kundera, Forman czy też niewymieniony w artykule wstępnym do ostatniego „Czasu Kultury” przez Michała Słomkę – Škvorecký. Należę do licznego grona osób darzących niezmierną sympatią Czechów i ich kulturę, czeską kuchnię, czeskie poczucie humoru czy urodę czeskich kobiet. I dla nas to, kochających Czechów miłością najczęściej nieodwzajemnioną, kolejne pisma literackie przygotowują wciąż nowe czeskie numery – w minionym roku zrobiły to chociażby „Studium” i „Ha!art”, w 2007 postanowiły przybliżyć nam kulturę naszego południowego sąsiada „Opcje” (nr 1/2007 – tematem głównym, obok czeszczyzny, było chrześcijaństwo), „Literatura na Świecie” (3-4/2007, rewelacyjna i pewnie wciąż dostępna w księgarniach, w całości poświęcona Josefowi Škvoreckiemu) oraz „Czas Kultury” (nr 1-2/2007), przy którym to tytule chciałbym dłużej się zatrzymać.


Zdaję sobie sprawę, że spośród setek tysięcy miłośników Guzikowców czy Samotnych, zapewne zaledwie garstka sięgnie po ostatni numer „Czasu Kultury” – nie zmienia to jednak faktu, że potencjalnych nabywców numerów poświęconych czeskiej kulturze znajdzie się mnóstwo. Jak mówi w wywiadzie z Markiem Wasilewskim Jiří Ptáček (Praga, Berlin, Londyn...) w związku z zainteresowaniem Polaków czeską sztuką: „Nie jestem do końca pewien, czy czescy kuratorzy instytucji galeryjnych są gotowi prezentować polską kulturę i przedstawiać ją w Czechach. Nie chcę być sceptyczny, ale Czechów to mało interesuje. Zobaczycie, jak zostanie przyjęty «Czas Kultury» i numer o Republice Czeskiej”. Ptáček najpewniej nie ma świadomości, że czeskich numerów w naszym kraju dostatek – niestety, nic mi nie wiadomo o niebywałej, przekraczającej wszelkie możliwe normy popularności tychże numerów. Owszem, Czechów wszyscy kochamy, wszyscy zaśmiewamy się na czeskich komediach i uwielbiamy wojaka Szwejka, mimo to Polacy nie wyruszają tłumnie do EMPiKów w celu wykupienia całych (mikroskopijnych przecież!) nakładów pism literackich.


Pocieszające jest, że w ogóle wychodzą numery czasopism w całości poświęcone czeskiej kulturze; brak jednak sygnałów, które potwierdzałyby, że i nasza kultura zadomowiła się w Pradze. Michał Słomka podkreśla, że przedstawiciele czeskiej kultury przedarli się do polskiej kultury masowej: „W każdym razie w Czechosłowacji, a potem w Czechach, żaden z polskich twórców nie cieszył się i nie cieszy podobną popularnością. Obecnie ze wszystkich naszych sąsiadów właśnie Czesi najczęściej goszczą na afiszach naszych kin i księgarskich półkach. W rekomendacjach i recenzjach można nawet spotkać sformułowania «dobre bo czeskie». Nadmienić wypada tylko, że obecność ta nie jest odwzajemniona”. W dalszej części numeru, w krótkich rozmowach Michała Słomki z przedstawicielami czeskiej kultury, Mírą Waněkiem (muzyk, kompozytor, autor tekstów, członek legendarnej grupy F.P.B.) zauważa: „Zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Polski. Czechów jednak Polacy nie obchodzą, podobnie Słowacy, Węgrzy, i tak dalej. Czechami natomiast interesują się Polacy, Słowacy, Węgrzy [...] Bardzo mi za to wstyd, nie wiem, skąd się to bierze”.


Na czeski numer „Czasu Kultury” składają się przede wszystkim teksty redaktora współprowadzącego, Michała Słomki, który napisał wspomniany wstępniak, oprócz tego przeprowadził wywiady z Mariuszem Szczygłem, przedstawicielami czeskiej kultury oraz z Jiřím Ptáčkiem i Lenką Vítovą. Do tego dodać należy szkic jego autorstwa pt. Czeska rzeczywistość w czeskim komiksie, wprowadzenie do płyty z alternatywną czeską muzyką, dołączoną do „CzK” (Alternatywy CZ), krótki tekst z ciekawostkami (zatytułowany Lentilki – tłumaczy w nim Słomka, skąd pochodzi powiedzenie „czeski film”, a także zdradza, iż w plebiscycie na największego Czecha zwyciężył Jára Cimrman, czyli... fikcyjna postać (!), stworzona przez Jiříego Šebánka i Zdenka Sveráka, podczas gdy głosować można było tylko na osoby autentyczne) oraz tłumaczenia z czeskiego, które również są Słomki udziałem. Można by więc, nieco złośliwie, na okładce napisać: Czeski numer Michała Słomki, ale nie o złośliwości przecież idzie – przyjrzyjmy się pozostałym atrakcjom przygotowanym dla czytelników.


W Czeskim azylu Mariusz Szczygieł opowiada zajmująco o tym, w jaki sposób został „kolejnym ambasadorem czeskiej kultury bez placówki dyplomatycznej”, mówi także o czeskim ateizmie i stosunku do historii czy polityki, o czeskiej filozofii życiowej oraz, oczywiście, o swojej książce Gottland. Szczygieł wspomina również o problemie „miłości nieodwzajemnionej”, o którym pisałem już wyżej: „Ale jak się patrzy na efekty, to jest to kraj, z którego artyści są chyba bardziej znani niż polscy, kraj, z którego filmowcy mają więcej Oscarów, kraj, który utrzymał swój język, utrzymał swoją kulturę. [...] Niestety, nie dostrzegłem w Czechach takiego zainteresowania polską kulturą, jakie spotykam u nas w stosunku do czeskiej. Trochę inaczej to wyglądało w latach 70., kiedy Polska była ich słynnym «oknem na świat». Ale dzisiaj nie znam młodych ludzi, którzy by się nami fascynowali. Zastanawiam się, czy młodym Czechom bylibyśmy w stanie czymś zaimponować? Myślę, że nie”. O tym, czym mają imponować (nie tylko) młodzi Czesi (nie tylko) młodym Polakom, pisze z kolei Lenka Vítova (Czeska literatura to nie czeski film, czyli wszyscy o niej wiedzą wszystko… prawie wszystko!) czy Klára Vomáčková (Sztuka społeczna kontra socrealizm) – autorki starają się przedstawić jak największą liczbę różnych nazwisk, instytucji i istotnych wydarzeń, nie są to jednak teksty szczególnie zajmujące i trudno po ich lekturze zapałać szczególną miłością do przybliżanych zjawisk. Ostrze krytyki skierowałbym również ku wspomnianemu tekstowi Słomki, traktującemu o komiksie czy prezentacji czeskiej alternatywy, a z którego dowiemy się przede wszystkim tego, ile kosztują bilety na koncerty, z czego żyją młodzi muzycy i czy praca przeszkadza im, czy też może pomaga w graniu.


Dużo ciekawsza jest rozmowa o czeskiej kuchni, przeprowadzona z Lenką Vítovą (Kultura stołu: o słynnych hospodach, o czeskiej kulturze piwnej, knedlikach, dziwnym napoju będącym fermentującym sokiem z winogron, egzotycznej kofoli czy rozebranych od pasa w górę kelnerkach roznoszących w knajpie piwo) oraz szkice Hej, Slovaci, jo, jo Cesi (autorką jest Soňa Šebová, pisze o stosunkach między Czechami i Słowacją) i Czescy Romowie a odrodzenie narodowe Hany Synkovej. Nie są to teksty o literaturze czy kulturze jako takiej, ale raczej – pisane z perspektywy antropologicznej, socjologicznej. Z prezentacji czeskiej kultury „w praktyce” sporo satysfakcji przynieść mogą również 23 strony komiksów oraz wspomniana płyta z czeską muzyką alternatywną. Tego samego powiedzieć, niestety, nie mogę o zaprezentowanej w numerze czeskiej prozie: krótkie, 3- lub 4-stronicowe kawałki wyszarpane z dorobku świetnego Jana Balabána czy Lenki Reinerovej są po prostu nudne, mało oryginalne, bez polotu. Z całego (niezwykle skromnego) zestawu prozaików nadaje się do odratowania tylko Jiří Kratochwil i jego Wydarzenie z pułapką (źle napisane opowiadanie). Źle napisane opowiadanie okazuje się zatem najlepsze z całego ich zestawu w „Czasie Kultury”. Kratochwil, jak czytam u Vítovej, za pomocą gry fabularnej konstruuje tekst jako otwarty system – poza tym jest świetnym rzemieślnikiem prozy, odautorskie ingerencje czyni dominantą swych opowiadań i powieści, stara się znaleźć niewykorzystane dotąd możliwości formalnej budowy gatunku, jego teksty są silnie intertekstualne i przeplatane wątkami autobiograficznymi, podszyte groteską. Autor nie ucieka także przed fantastyką i „dziwacznymi elementami”. Jak dla mnie, to odkrycie numeru.


***

Na zakończenie chciałbym jeszcze kilka zdań poświęcić działowi recenzji i omówień, w którym tym razem ocenia się pozycje ważkie, by nie powiedzieć – obowiązkowe, w rodzaju Rewolucji u bram Žižka, Poza słowa Dąbrowskiego, podręcznika Burzyńskiej i Markowskiego Teorie literatury XX wieku czy Traktatu o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego. Przede wszystkim chciałbym jednak dać pod rozwagę czytelników (szczególnie tych bezkrytycznie zakochanych w „Krytyce Politycznej”) zakończenie omówienia z Žižka, autorstwa Waldemara Kuligowskiego: „Žižek bez wątpienia zwrócił uwagę na wiele permanentnych przejawów nierówności i niestabilności świata, w jakim żyjemy. To się podoba, zwłaszcza w Polsce. Nie kreśli jednak żadnego planu odrębnej rzeczywistości, nie pokazuje ładu alternatywnego. Jego rewolucja, pomyślana z wirtuozerią, odbywa się w szklance wody. Tak jak kiedyś mówiono o postmodernistycznym projekcie, że to użycie ogromnego dźwigu do przesunięcia filiżanki kawy, tak dziś o historiozoficznym tandemie Lenin-Žižek można orzec, że to próba zniszczenia murów systemu ezoterycznymi zaklęciami. Nie tyle więc towarzysz Włodzimierz Ilicz tu potrzebny, ile raczej trąby jerychońskie”.


Druga interesująca mnie recenzja to bezlitosna, momentami bezczelna krytyka, jaką obdarzyła Ucieczki i powroty Bernadetty Darskiej Elżbieta Winiecka. Pomijając już to, że argumentacja Winieckiej jest mocno wątpliwa i łatwo po lekturze tego paszkwilu pokusić się o polemikę z Wirtualnym sado-maso (tytuł adekwatny: tekst sado-masochistyczny, argumentacja wirtualna), szczególnie uderzający jest fragment z pierwszego akapitu tej recenzji: „Wypada jednak na początku uprzedzić: twórczość tych autorów poznałam dopiero dzięki Bernadetcie Darskiej”. O jakich autorach mowa? Ano idzie o bohaterów książki Darskiej, czyli m.in. Mariusza Sieniewicza, Joannę Wilengowską, Filipa Onichimowskiego, Ewę Schilling czy Włodzimierza Kowalewskiego. Ale najbardziej rozbroiła mnie informacja, którą wynalazłem w notce autorskiej pani Winieckiej: otóż jest ona adiunktem w Instytucie Filologii Polskiej UAM i – uwaga, uwaga! – „zajmuje się literaturą współczesną”. Cudowne czasy nadeszły! Wystarczającym warunkiem, by zostać pracownikiem naukowym w Instytucie Filologii Polskiej, by zajmować się literaturą współczesną i ją recenzować, jest... nieczytanie tejże literatury! Dzięki Bogu, pocieszające jest zakończenie tekstu pani Winieckiej: „Lepiej [od książki Darskiej – przyp. GW] poczytać prozaików olsztyńskich”. No, pewnie! Ale podsunęła mi pani rewelacyjną myśl – jak tylko nadarzy się okazja, będę bronił pisarzy i poetów, o których wcześniej nic a nic nie słyszałem, których książek ani chwili nie trzymałem w ręku. Gratuluję pomysłowości.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Czas Kultury”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ARTYŚCI REWOLUCYJNI?
ANATOMIA PERWERSYJNEJ PARANOI
SEZON NA KWITY

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt