nr 11 (189)
z dnia 5 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum
„Nie będzie Rammstein pluł nam w twarz”, rzucił Gruby na spotkaniu klasowym, bo w każdej klasie musi być jakiś Gruby, a nasz to akurat taki nietęgi. I nawet po latach nie przytył, jak inni. Nawet dla przyzwoitości (to i ja haniebnie nieprzyzwoity jestem). Ludzie są podli, jak mawia Adaś Wiedemann. Temu to dopiero na kilogramach nie zbywa – chyba że coś się w tej sprawie zmieniło, a ja o niczym nie wiem. Dajcie znać, którzy widzieliście Adasia utytego. Iżbym wiarę w ludzi odzyskał.
Spotkanie klasowe – po dwudziestu latach! Po dwudziestu jeden dokładnie. Choć i po pięciu, bo pięć lat temu było spotkanie takie po latach piętnastu, jeśli umiem liczyć. A nie umiem, więc się z góry zarzekam, co też mnie wcale nie tłumaczy, bo i nie powinno. Jakaś szczątkowa sprawiedliwość na tym świecie musi być. Chociaż – wiadomo – nie tyle musi, ile powinna. A i to nie dla wszystkich. Bo dla takiej jednej Moniki, która mi była zwinęła komórkę i portfel, to sprawiedliwości mogłoby nie być w całym kosmosie. Ale jest i mam nadzieję, że nie zawsze ją w trąbkę – czy też co ona tam ma – będzie cmokała. Ale co tam, lepiej miesić wapno, niż tracić czas na rozważanie podobnych rzeczy. Tak czy inaczej, w końcu i tak spotkamy się w piekle, a nie jak onegdaj – w „Piekiełku”. Ale do rzeczy, tj. do tego spotkania, meetingu, zjazdu, zlotu, spędu, a tfu, że też zawsze się muszę rozkręcić.
Dlaczego ciągle nam jeszcze się chce? O czymś pewnie to świadczy – jak wszystko – ale się staram nie wnikać. Dopóki się coś przeżywa, należy się oddać przeżywaniu i zamknąć oczy, a więc nie odgrywać już podczas tego roli obserwatora. To by właśnie rozstroiło dobre trawienie przeżywania: zamiast mądrości, wyniosłoby się niestrawność.
Chociaż z grubsza, rzecz jasna, wiadomo, jaką potrzebę, jakie potrzeby staramy się zaspokoić tym naszym zebraniem niewczesnym, tym żwawym odzewem na zew. Tego pragnienia ugasić nie można. Nazywać nie ma potrzeby.
A wszyscy nagle gówniarze! Chociaż się byli starali, nie wytrzymali (rymy się muszą wyszumieć!). Rurki im zmiękli. Opuściła ich teraźniejszość, wiek męski i społeczne pozycje. Teraz zajmują te stołki pod parasolami i udają, że ćwiczą wagary. A może wagarzą na serio? A toż same czterdziestaki (nieliczni tuż przed)! Czterdziestka dla mężczyzny to coś w rodzaju nowych narodzin pod okiem śmierci, jak powiada Jerzy, bądź Krzysztof, bo nie do końca wiadomo (Obłęd!). Lecz w tej drużynie, hufcu, zastępie równie trudno o powagę, jak i o swoje lata. A niech tam! Młodość się musi wyszumieć! I prawdę mówiąc, dużo z tego dnia i wieczoru szumów. Prawdę mówiąc, więcej szumów niż ciągów, więcej niż słów. I dużo niepamięci (chociaż „a pamiętasz, pamiętasz?” to pamiętam), dużo nieświadomości. Dużo wieczoru, dużo nocy. Zbyt dużo ciemności. Bo strach, co jest? Co będzie?
A co było, to co?
A potem dostaję te zdjęcia, które teraz oglądam – na których jak ja wyglądam!
Jest w naszym zastępie dwóch takich, dla których to, co nieutrwalone cyfrowo, nie istnieje. Dwóch takich cierpiących na niestrawność?
A co z tego można utrwalić? Nie wszystko, więc część. Część nas? Część nas to nie my. „My” to część – tego, co nie mieści się w żadnym kadrze.
I tak, zamiast „zamknąć oczy” i oglądać zdjęcia, oglądam siebie oglądającego zdjęcia. I siebie, który ogląda siebie oglądającego itd. Tak się sam sobie przyglądam i sam się ponad siebie wywyższam, wędruję po piętrach, które są tylko stopniami na wyższe piętra, które także niczym innym są, jak tylko stopniami.
Friedrich Schlegel mówi to całkiem jasno. Dialektyka samozniszczenia i samostwarzania, która dla niego i dla Baudelaire’a jest charakterystyczną cechą umysłu ironicznego, to nieskończony proces bez syntezy. Pozytywne miano, jakie Schlegel nadaje nieskończoności tego procesu, to wolność, niezgoda umysłu na definitywność któregokolwiek stadium jego rozwoju, gdyż oznaczałaby ona kres tego, co Schlegel nazywa „nieskończoną bystrością” myśli. W kategoriach czasowych oznacza to, że ironia uruchamia ciąg aktów świadomości, który nie ma końca. Wbrew temu, co twierdzi Szondi, ironia nie jest tymczasowa (vorläufig), ale chroniczna w nawrotach samonapędzającego się aktu samoświadomości.
Tak to sobie zsyntetyzował Paul de Man. Całkiem, trzeba przyznać, definitywnie. Ale jeśli ironicznie, to gdzie też on stanął, że tak się był wyniósł ponad nieskończoność? Bo czyż nie zniszczył i Schlegla jako swoje drugie-ja, i Baudelaire’a jako drugie swoje drugie-ja, a nadto Szondiego jako trzecie swoje drugie-ja, czyniąc z każdego z tych ja przedmiot swojej refleksji – przedmiot domknięty, zaryglowany i uwięziony – aby stworzyć siebie ich kosztem, więc swoim własnym kosztem, więc aby samozniszczenia i samostworzenia dokonać? Bo czyż nie jest teraz wyższy od siebie i od owych innych ja – wyższy o siebie i o tych, których ustawił przed sobą tak, jakby to oni do niego przyszli z propozycją, wezwaniem, prośbą, aby ich dzieło kontynuował? Jako odzew na zew?
Mówisz o jakimś stopniu samoświadomości, autorefleksji, dwoistości – odpowiada na to Paul, choć w innym miejscu i komu innemu – a coś takiego zawsze zakłada się w każdym przedsięwzięciu krytycznym, ponieważ w naturze takiego przedsięwzięcia leży praca nad czymś, co już samo do ciebie przychodzi, tak że masz wrażenie, iż wiesz więcej od tego, kto wyruszył przed tobą, że masz już do tego jakiś dystans.
Samoświadomość, autorefleksja, dwoistość, dystans – wszystko połączone, skorelowane, sfunkcjonalizowane. Uzyskać samoświadomość dzięki autorefleksji można jedynie poprzez dystans, który pociąga za sobą swoiste rozdwojenie, resp. dwoistość. Zrozumieć coś, znaczy stać się tym – powiada Sokrates. Lecz czy zrozumieć siebie, znaczy: przestać być sobą? Czy tylko tak może się zrealizować starożytna maksyma: Poznaj siebie samego? Tylko ironicznie?
Dlatego ten tu na zdjęciu – postać ujęta w ramy, wykadrowana, utrwalona, zastygła, przeszła, skończona – to jednocześnie ja i nie-ja. To cały ja, z którym niewiele mam już wspólnego. Nie jest bo ze mnie znów taki skończony Grzech, jakby się mogło wydawać.
A nawet gdyby przez dłuższy czas panował spokój, nie można spokojnie spać. Z ironią nie ma żartów. Also sprach Schlegel.
Poza tym sądzę, że Wrocław powinien zostać zburzony. Bo kto to widział, nie burzyć takiego miasta.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt