Nr 4 (51)
z dnia 2 lutego 2003
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

NASZA PRACA JEST TWÓRCZA…
     
   
Z Joanną Mytkowską, Adamem Szymczykiem i Andrzejem Przywarą – twórcami Fundacji Galerii Foksal, rozmawia Agata Jakubowska

     
     Agata Jakubowska: Od początku grudnia zeszłego roku funkcjonuje nowa, prowadzona przez Was galeria, która jest jednocześnie nową siedzibą Fundacji Galerii Foksal. Przez długi czas Fundacja Galerii Foksal i Galeria Foksal były w pewien sposób tożsame. Nawet jeśli nie instytucjonalnie, to jako miejsce i ludzie. Teraz mają stać się odrębnymi jednostkami. Jak i dlaczego do tego doszło?
     Adam Szymczyk:
Przede wszystkim fundacja to nie jest tylko galeria, stara czy nowa. Jesteśmy członkami zarządu fundacji i nasze działania są stale weryfikowane przez jej radę. Celem naszej fundacji jest wspieranie wartościowych inicjatyw w polskiej sztuce współczesnej. Może to przybierać rozmaite formy: wystaw, publikacji, pomocy artystom w realizacji ich projektów w Polsce i za granicą. Odgrywamy rolę „biura informacyjnego” dla kuratorów i profesjonalistów zagranicznych i polskich. Współpracujemy ze studentami Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, którzy odbywają u nas staże. Robimy bardzo wiele różnych rzeczy. Zdecydowaliśmy się na znalezienie nowej siedziby, dlatego że wokół Galerii Foksal powstała sytuacja niemożliwa do utrzymania. Z jednej strony, mieliśmy galerię podległą Mazowieckiemu Centrum Kultury i Sztuki, instytucji powołanej przez sejmik samorządowy województwa mazowieckiego, która nie otrzymuje od samorządu wystarczająco dużo pieniędzy, żeby realizować program w takim wymiarze, w jakim byśmy chcieli. Z drugiej zaś fundację, którą założyliśmy w 1997 roku i która umożliwiała działalność Galerii Foksal na taką skalę, na jaką była prowadzona. Ale zamazywała się kwestia tożsamości, bo nie było wiadomo, jako kto robimy różne projekty – czy jako Galeria Foksal Mazowieckiego Centrum Kultury, która jako organizacja samorządowa ma jakiś swój określony cel...
     Joanna Mytkowska: ...i swój sposób promowania kultury na Mazowszu. Kultura dla Mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki to swoisty towar, którym w miarę możliwości po równo, z rozdzielnika, obdziela się ludzi w Ostrołęce albo Pułtusku...
     A.S.: ...jako fundacja nie otrzymaliśmy merytorycznie satysfakcjonującej propozycji od tej instytucji, która na mocy decyzji administracyjnych odziedziczyła Galerię Foksal.
     J.M.: Jedyną propozycją merytoryczną, jaką otrzymaliśmy, była organizacja wystawy w Pułtusku. Pomysł sam w sobie nie jest zły, ale oczekiwanie, że tak się przeprofilujemy, by nasze wystawy można było mechanicznie przewozić do Domu Kultury w Pułtusku, było absurdem.
     A.S.: My definiujemy swoje cele na podstawie profesjonalnego rozeznania w sztuce współczesnej i w oparciu o kontakty merytoryczne z różnymi instytucjami i ludźmi. Nie realizujemy niczyjej „polityki kulturalnej”.
     J.M.: Ta zmiana ma przede wszystkim charakter pozytywny. Rozszerzaliśmy swoją działalność już od dłuższego czasu i od dłuższego czasu szukaliśmy dla niej nowej ramy instytucjonalnej. Takiej, która mogłaby stać się pozytywnym wzorem. W Polsce wszyscy narzekają na biurokrację i finanse, ale bardzo rzadko ktoś próbuje ten pat przełamać. Trzeba szukać nowego modelu funkcjonowania instytucji artystycznych. To, co my robimy, jest właśnie taką próbą.
     A.J.: Jaka ma być relacja między Galerią Foksal a nowym miejscem, które przecież choćby poprzez swą nazwę jest jej pewną kontynuacją?
     J.M.:
Naszym celem, jako fundacji, jest między innymi wspieranie Galerii Foksal. I na pewno będziemy chcieli robić to, co do tej pory – tzn. zajmować się archiwum, wydawnictwami, współfinansować niektóre projekty. Nie odcinamy się też od historii Galerii Foksal. Jej tradycja to jest oczywiście balast – dużo przedmiotów, o które trzeba dbać, ale i wielki skarb.
     A.J.: Przedmiotów?
     J.M.:
Mam na myśli archiwum i kolekcję.
     A.J.: Ta kolekcja została pokazana na Zamku Ujazdowskim jako Depozyt Galerii Foksal. Równocześnie z Międzynarodową Kolekcją CSW (choć w przeciwieństwie do tamtej jest tymczasową ekspozycją). Czy to był świadomy zabieg?
     Razem:
To był pomysł dyrektora Krukowskiego.
     A.J.: Ale na niego przystaliście...
     A.S.:
Tak, bo kolekcja była zdeponowana od pewnego czasu w zamku.
     J.M.: Mazowieckie Centrum Kultury w pewnym momencie zlikwidowało nasz magazyn i gdzieś musieliśmy umieścić prace. Na początku nie był to przemyślany krok, lecz raczej taka akcja ratunkowa.
     A.J.: Zdeponowanie tam to jedna rzecz, a wystawienie równocześnie z Międzynarodową Kolekcją – inna. W jakim stopniu postrzegacie swoją kolekcję jako odmienną od przygotowanej przez Zamek Ujazdowski? Czy myślicie o tym jako o rodzaju dialogu?
     Andrzej Przywara:
Zależało nam, żeby ta część ekspozycji była ewidentnie inna, żeby stanowiła pewną całość. Nie wiemy, czy to się udało.
     J.M.: Dialog powstał siłą rzeczy. Chcieliśmy zaprezentować to tak, aby podkreślić nasz sposób patrzenia na kolekcję w ogóle, na eksponowanie tego, co może przetrwać po wystawach. Tym bardziej że Galeria Foksal ma konceptualną tradycję i wiele prac było efemerycznych. Jednak pozostałości z takich wystaw są dla nas bardzo ciekawe. Zastanawiamy się, co można z nich wydobyć, czy przy ich pomocy da się przywołać sens wystawy, która jako przedmiot już nie istnieje.
     A.S.: Zamierzenie kolekcji zamku jest edukacyjne: w miarę dostępnych środków pokazać pewien obraz sztuki. Nasze myślenie opierało się na szukaniu dialogu między poszczególnymi pracami.
     J.M.: Staraliśmy się zbudować pewne związki między dziełami, które w zasadzie nie miały prawa się spotkać. Nasze zamiary były raczej niemuzealne.
     A.P.: Podobają nam się muzea, które mają bogate kolekcje, ale nie pokazują wszystkiego naraz, tylko budują za każdym razem nowe całości znaczące.
     A.S.: To nie jest skarbiec...
     A.P.: ...tylko pole gry. Bardziej trzeba myśleć o wystawie, o tym, że kolekcja jest wystawą.
     A.S.: To była taka pierwsza przymiarka. Interesująca sytuacja, bo nigdy czegoś podobnego nie robiliśmy.
     A.J.: Wracając do relacji między fundacją a Galerią Foksal...
     A.P.: Istnieje związek i napięcie między tymi dwiema instytucjami. My określamy się wobec tego, co było, cały czas się z tym konfrontując.
     A.S.: Galeria Foksal jest szerszą ideą, która wykracza poza jej obecną sytuację instytucjonalną. Chcemy tę ideę w jakiś sposób zachować, upublicznić, aktualizować i w pewnym sensie kontynuować. Uważamy, że fundacja jest do tego jak najlepszą instytucją, dlatego że to obywatelska, oddolna inicjatywa grupy osób, które mają przekonanie, że warto się tym zajmować.
     A.J.: Czy sama Galeria Foksal nie jest w stanie tego robić? Jeśli na siebie bierzecie niejako kontynuowanie tego, co w niej było najcenniejsze, to jaką widzicie rolę Galerii Foksal, która ciągle istnieje, i to w dodatku kierowana przez Wiesława Borowskiego, który był w niej od początku?
     A.P.:
W różnych momentach jej istnienia Galerię Foksal tworzyło wiele osób. To nie jest monolityczna idea, lecz raczej różnorodne wątki, czasem sprzeczne, nawet konfliktowe. A historii nigdy nie da się opowiedzieć do końca. Galeria istnieje nadal, realizuje wystawy. O jej przyszłość należy pytać Wiesława Borowskiego.
     A.J.: Ale skoro, jak powiedziała Joanna, jednym z celów fundacji jest wspieranie Galerii Foksal, to jej przyszłość nie jest Wam chyba obojętna?
     A.P.:
Odpowiedz jest dość jasna. Nie, nie jest nam obojętna. Trudno zresztą, żeby tak było, skoro ostatnie trzynaście lat spędziłem w Galerii Foksal. Chciałbym, żeby osiągnięcia Foksal nie zostały zaprzepaszczone. Dlatego pracujemy teraz jako Fundacja Galerii Foksal.
     A.J.: Co z tego, co można określić jako ideę Galerii Foksal, jest Waszym zdaniem najcenniejsze, co chcielibyście przenieść do swojego miejsca?
     A.S.:
To, że w myśl teorii głoszonych w kręgu Foksal na przełomie lat 60. i 70. i zgodnie z dyskusjami, które toczyły się wówczas na świecie, galeria nie jest rodzajem salonu, w którym są pokazywane obrazy konsumowane z powodów estetycznych, takie, które się ogląda, ale nie wchodzi z nimi w relacje. Cenne jest to, że galeria zawsze była w dynamicznej relacji do rzeczywistości poza galerią.
     A.P.: Poza tym od samego początku galeria uczestniczyła w produkcji prac. Prac i swojej historii. Prowadzone tutaj rozmowy i dyskusje zawsze były niezwykle cenne. Nadal chcielibyśmy je prowadzić.
     A.S.: Działamy w ten sposób, że przychodzą artyści, którzy robią jakieś prace. Najpierw staramy się ich zrozumieć, potem to oczywiście poddajemy krytyce i artyści są przez nas męczeni.
     J.M.: To długi proces.
     A.P.: Z nami się trudno pracuje.
     J.M.: Chcemy, żeby wszystko było umotywowane. Chcemy znać powody. Na tle innych instytucji jesteśmy wyraźni w podejmowaniu decyzji. Wiemy, dlaczego to tak, a tamto nie. Potrafimy to wyartykułować i jesteśmy w stanie tego bronić. To oczywiście rodzi konflikty. Z artystami i między nami.
     A.P.: W Polsce artyści strasznie nie lubią, jak im się mówi, że coś już było. Jest ogromny obszar niewiedzy. Konfrontują się z lokalnymi sytuacjami, ale nie mają ambicji zderzania się z szerszym kontekstem.
     A.S.: Dla nas punktem wyjścia jest stwierdzenie jednego z artystów z lat 60., że przedmiotów jest bardzo dużo i nie ma potrzeby tworzenia nowych. Trzeba się liczyć z sytuacją ekonomiczną. Nie dlatego, że nasz kraj przeżywa kryzys, ale chodzi o jakąś ogólnie pojętą uczciwość w robieniu czegokolwiek, ekonomię działania. W Polsce nie ma muzeum sztuki współczesnej. Artyści produkują kosztowne prace – i co się z nimi dalej dzieje, jakie one znajdują miejsce? Dlatego fajnie jest robić prace, które się potem rozpływają. Ich ślady zostają w głowach.
     A.P.: Interesujące jest, że w ostatnim czasie niematerialne idee są materializowane w postaci bardzo ciekawych prac. Można na przykład wymienić pracę Althamera – zapalenie świateł w bloku na Bródnie [„Bródno 2000” – A.J.]. Tej pracy nie ma fizycznie. Istnieje w postaci pamięci i fotografii, które mogą ją przywołać.
     A.J.: Przywołujesz Althamera. Czy to dlatego, że współpraca z nim (już kilkukrotna) jest dla Was szczególnie istotna, a jego postawa szczególnie bliska Waszemu rozumieniu sztuki?
     J.M.:
Współpraca z Althamerem była i jest dla nas kluczowa. W 1996 roku, na swojej pierwszej wystawie w Foksal, zbudował przejście do ogrodu, zmienił galerię w poczekalnię i zrobił to minimalnymi sposobami. Wtedy wydawał mi się magikiem, jedną wystawą zupełnie zmienił kierunek galerii. Pokazał nam, że mimo całej tradycji tego miejsca czas wyjść na zewnątrz, zafundował nam wyprowadzki z galerii. Pierwsza i druga wystawa to były ewidentne „przewietrzenia”, a „Bródno 2000” było wyprowadzką na dużą skalę. My się uczymy od artystów. Czasami jesteśmy w stanie dać im dużo, zmuszając do różnych rzeczy, ale nieporównywalnie więcej dostajemy od nich. Przez długą pracę z kimś takim jak Althamer można się wiele nauczyć.
     A.J.:Jakich innych artystów byście wymienili jako istotnych dla Was?
     A.P.:
Pracujemy z tymi artystami, których myślenie i postawa są nam bliskie. Nie stopniujemy, kto spośród nich jest dla nas ważniejszy.
     A.S.: Bardzo dużo wniósł Piotr Uklański. Przede wszystkim swoim spojrzeniem na sposób bycia artystą, swoją postawą wobec wystaw, instytucji, kontekstu polskiego. Jego nieustanna waga przykładana do tego, co oznacza zrobienie rzeczy X tu albo tam. Nie na zasadzie, że ja produkuję zielone krzaczaste rzeźby i na tę wystawę też je zrobię, tylko... przedtem mozaikę, a teraz western. Można bronić spoistości tych działań z punktu widzenia ich formy i treści, ale Uklańskiemu raczej chodzi o to, by coś precyzyjnie powiedzieć w określonej sytuacji.
     Inni artyści są ważni na inne sposoby. Na przykład Artur Żmijewski, który robi narracyjne prace i dotyka w nich bolesnych oraz drażliwych problemów. Pokazuje opcję niesentymentalną, analityczne podejście do trudnych tematów czy grup ludzkich. Na tle ogólnej atmosfery litości, charytatywności i faktycznego niezrozumienia, jaka panuje na zewnątrz, jego prace wydają się nam nie prowokacjami, tylko bardzo wnikliwymi wypowiedziami na istotne tematy, które niekoniecznie muszą być łatwe i przyjemne.
     Mirosław Bałka odegrał istotną rolę, wprowadzając na Foksal na początku lat 90. całkowicie nową sytuację artystyczną, z konsekwencjami w postaci wystaw np. Luca Tuymansa czy Franza Westa. To był bardzo motywujący impuls.
     Potem Kasia Józefowicz. Próbowaliśmy wykonać pracę polegającą na tym, by najpierw starać się zrozumieć, co ona robi, a potem rozmawiać o tym z wieloma osobami. Jej prace zostały zaktywizowane w sytuacji zewnętrznej poprzez interpretację. Chcieliśmy, aby idee, które Kasia próbuje przekazać, zostały właściwie wyartykułowane w sytuacji publicznej.
     A.J.: Właściwie?
     J.M.:
Żeby była szansa zaistnienia jej prac we właściwym kontekście. Niekoniecznie jedynie jako pracochłonnych rzeźb z papieru, robionych przez skromną artystkę, jak ją przedstawiano w czasie wręczania Paszportu Polityki. Chodzi o to, żeby zbudować ramę interpretacyjną, by właściwie postawić pytania.
     A.J.: Wróćmy do Waszej nowej galerii. W jakim stopniu ma dla Was znaczenie „duch miejsca”? Nie chodzi mi tym razem o tradycje Galerii Foksal, ale o przestrzeń wystawienniczą. Ta na Górskiego jest zupełnie inna. I bardzo specyficzna.
     J.M.:
Tak. Ta tutaj [ul. Foksal 1/4 – A.J.] jest typowym white cube. Tamta to agresywny, surowy modernizm. Czysta architektoniczna konstrukcja. Dwie ściany są całkowicie przeszklone, przez co zawsze mamy widownię.
     A.S.: Jak się popatrzy przez jedno okno, znajduje się THE view of Warsaw, czyli Pałac Kultury w całej okazałości. Tu, na Foksal, drzewa i rzeźby klasycyzujące.
     J.M.: Bezczas.
     A.S.: Tylko ten bezczas jest zakłócany działalnością rozrywkową, która odbywa się na dziedzińcu albo w innych pomieszczeniach pałacu Zamoyskich, na przykład pokazami mody. Trzeba by dokonać silnej mitologizacji, zamknąć się we własnej wizji, żeby zachować ideę odrębnej tożsamości tej przestrzeni. My tu jesteśmy, czy raczej byliśmy przez cały czas, ale w skrzydle obok była kancelaria prawnicza, potem Wirtualna Polska...
     J.M.: ...a teraz jest ambasada Filipin.
     A.S.: To nas wielu rzeczy nauczyło. Nie można hołubić przekonania, że ma się daną raz na zawsze jakąś przestrzeń, tradycję, tożsamość danego miejsca. Nie można ignorować tego, co się dzieje obok, rzeczywistości nacechowanej wielkim chaosem i zmiennością. Teraz przenosimy się o 300 metrów dalej i mamy widok na Pałac Kultury, ucieleśnienie chaosu, konfliktu, pytań, na które nie ma odpowiedzi.
     A.P.: Santiago Sierry wymyślił projekt, żeby przeciągnąć linę między pałacem a naszą fundacją – 900 metrów. Chciał pokazać, że w środku miasta jest wyburzona przestrzeń, w której centrum postawiono gigantyczną budowlę, i połączyć to z tym, co jest na peryferiach. To zbudowałoby napięcie między pałacem zbudowanym dla kultury a naszą fundacją, która też jest dla kultury.
     A.S.: Ale na razie nie znaleźliśmy śmiałka, który by tę linę przeciągnął.
     J.M.: Baliśmy się nawet zaproponować.
     A.S.: Marnowanie pieniędzy publicznych.
     J.M.: I zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Bo jak spadnie...
     A.S.: Drugie okno fundacji otwiera się na inną rzeczywistość, bardzo prywatną. Budynek mieszkalny. Telewizory grają.
     J.M.: Ludzie wyglądają zza firanek.
     A.S.: Uczestniczą w wystawach z zewnątrz.
     J.M.: Może wrośniemy w pejzaż...
     A.P.: Nie wiadomo. Nie wiadomo, czy jest taki czas na wrastanie. W pewnym sensie wątpimy w konieczność posiadania stałego miejsca. Wydaje nam się, że Galeria Foksal to nie tylko miejsce, ale i ludzie.
     A.J.: Wystawa, która otwierała Waszą działalność, nosiła tytuł „Przechadzka na koniec świata z Robertem Walserem”. Dlaczego ta właśnie?
     A.S.:
To przypadek. Lubimy przypadki. Ostatnio w Polsce zakłada się, że wydarzenie medialne pod tytułem „otwarcie nowej galerii” powinno mieć pewien scenariusz. Powinno się mieć tezę, którą chce się przyciągnąć publiczność. A to był projekt, nad którym pracowaliśmy bardzo długo i akurat zszedł się czasowo z wynajęciem nowej przestrzeni, której mogliśmy dla niego użyć. Myśleliśmy o wystawie, nie o tym, że otwieramy nową przestrzeń. To niejako było przy okazji. W ostatnim momencie wykonaliśmy odpowiednie działania wobec publiczność. Przyszło bardzo dużo ludzi. Przyjemnie było zobaczyć, jak wszyscy są podekscytowani i powstają różne zabawne sytuacje. Na przykład nagle pojawił się przedstawiciel ambasady Szwajcarii, który wygłosił płomienną mowę o wielkim poecie Robercie Walserze.
     J.M.: Że „jest dla nas tym, czym dla was Fryderyk Chopin”.
     A.S.: Nie poprosiliśmy go z miesięcznym wyprzedzeniem o uświetnienie swoją obecnością otwarcia. Po prostu przyszedł, powiedział, że chce zabrać głos, i my go mu udzieliliśmy.
     J.M.: Był zdezorientowany, bo myślał, że to jest jakaś nobliwa instytucja. A to nie jest Zachęta, gdzie się wygłasza przemowy, które ludzie boją się przerwać.
     A.J.: Jak Wam się udaje w trójkę prowadzić fundację? Kiedyś się mówiło o galeriach autorskich z profilem kształtowanym przez osobowość jej twórcy. Wspominaliście już o tym, że się często spieracie, dyskutujecie.
     A.P.:
Ten model zespołowy jest bardzo popularny. Wiele instytucji i przedsięwzięć artystycznych za granicą to inicjatywy półprywatne, robione przez grupy pasjonatów. A dla nas ten aspekt międzyludzki jest bardzo ważny i ciekawy. Motywuje do działania.
     J.M.: To jest bardzo satysfakcjonujący model pracy – każdy realizuje to, co chce, przy pomocy innych i pomaga innym zrealizować ich pomysły. Zawsze jest taki moment, że musimy wynegocjować coś między sobą, ale z takich dyskusji wynikają na ogół zyski. Oczywiście z czegoś trzeba zrezygnować, ale myślę, że straty są minimalne.
     A.S.: Jeśli kogoś z nas zaczynają ogarniać totalne wątpliwości, to pozostali są w stanie to pociągnąć dalej. Gdybym sam coś prowadził, to myślę, że dawno bym to już zamknął. No i sam bym nie sprowadził filmów Jacka Goldsteina, żeby rzucić ludziom na ścianę.
     Jeżeli nam się zdarza współpracować z jakimiś instytucjami przy robieniu wystaw na zewnątrz, to znajdujemy się w stanie lekkiego szoku. Bo jesteśmy przyzwyczajeni do takich metod pracy, że każdy zawsze robi wszystko, że wszystko jest bardzo płynne i musi się dziać szybko. W prawdziwej instytucji jest specjalizacja pracy, trzeba negocjować między działami, trzeba liczyć się z opinią osoby, która jest nad tym wszystkim, a nie można działać, jak dyktuje logika sytuacji, tylko w sposób zorganizowany. W tym sensie jesteśmy taką antyinstytucją.
     A.J.: Na czym Wam, jako instytucji (czy antyinstytucji), zależy?
     J.M.:
Fundacja funkcjonuje od 1997 roku i ciągle szukamy lepszych, efektywniejszych form działania. Wiele rzeczy nam się udało i chcielibyśmy, aby korzystano z naszych doświadczeń, aby powstało więcej niezależnych instytucji kultury, którym się powiedzie. W tym, pozytywnym, sensie chcielibyśmy być wpływowi.
     A.J.: Chcecie coś dać artystom, instytucjom. Nie odbiorcom? O jakich odbiorcach myślicie?
     A.S.:
Chodzi o takie osoby, które traktują rzeczywistość jako możliwość, a nie raz na zawsze daną sytuację; świadomych, że co prawda jest tak, ale może mogłoby być inaczej. Naszym celem jest umożliwienie realizacji pomysłów, które zmierzają do zniekształcenia dominującego obrazu. Potem, jak to się zrealizuje i zacznie funkcjonować w rzeczywistości, inni muszą się do tego jakoś ustosunkować. Althamer zrobił domek na drzewie przed naszą nową siedzibą – to jest taka rzecz, która nie ma racji bytu w centrum miasta. Ale z drugiej strony, dlaczego nie? Ludzie chodzą, zadzierają głowy i muszą to sobie jakoś poukładać na nowo. Widzą domek na drzewie i zaczyna się rozmowa w stylu: a może to jest stacja ornitologiczna... a może... Interesuje mnie, co ludzie sobie myślą. To nie jest zdefiniowane u podstaw jako sztuka, ale jako możliwość.
     A.P.: Niespecjalnie nas interesuje, żeby zrobić dużą rzeźbę, o której wszyscy wiedzą, że to jest sztuka, i umieścić ją w centrum miasta na postumencie.
     A.S.: O tym można poczytać w „Art & Business”. My uważamy, że można zastąpić pewne rzeczy, które już są i wiadomo, jak ich używać, innymi rzeczami, które niby służą do czegoś zupełnie innego, ale rozmawia się o tym dokładnie tak samo. Chodzi o to, żeby można było rozmawiać. A jeśli przychodzi trzydzieści osób i ogląda film, na którym przez cztery minuty jest wyświetlany nieruchomy nóż, który zmienia kolory, i oni nie wychodzą, tylko oglądają nóż, to jest duży postęp – albo maksymalny snobizm, co równie interesujące. Tylko że to nie jest impreza w Łazienkach ani salon samochodowy. Ciągle to nie jest tak, że dobrze jest bywać u nas. Dobrze to jest bywać w klubach. To nie ma być elitarne. Raczej ukierunkowanie na rozmowę z konkretną osobą. Nie zwracamy się do wszystkich: słuchajcie, to jest łatwe, weźcie to, noście – This is art, this is so easy-going.
     A.J.: Nie chcielibyście być takim miejscem, w którym wypada bywać?
     A.P.:
Jasne. Byłoby świetnie.
     A.J.: Co Wam się dotychczas nie udało? Poza tym projektem przeciągnięcia liny do Pałacu Kultury.
     J.M.:
Przez wiele lat bardzo nam zależało na tym, żeby rzeczy, które tutaj się dzieją, spotkały się z jakąś reakcją, żeby powstawały recenzje, ukazywały się teksty, które nas czegoś nauczą o naszej pracy. To jest poważna klęska, że nasze idee funkcjonują w bardzo ograniczonym kręgu ludzi, szczególnie w Polsce. Za granicą łatwiej udaje nam się znaleźć zrozumienie dla naszych działań: projektów publicznych, uaktualniania historii, pracy z tradycją Foksal. Natomiast w Polsce jesteśmy traktowani jako niezdefiniowana i, z zupełnie tajemniczych powodów, wpływowa organizacja spiskowa.
     A.S.: Mamy w sobie poczucie wartości tego, co robimy – bez tego nic byśmy nie robili – ale równocześnie rzadko mamy reakcje zwrotne. Także ze strony instytucji zajmujących się kulturą, na przykład tych przyznających pieniądze, które by nas wzięły pod życzliwą opiekę. Które by powiedziały: „OK. Wy macie kompetencje, to nas interesuje, to jest dobre dla naszego miasta, więc róbcie to. My wam będziemy przysyłali naszych gości co pewien czas, będziemy was prosili o spełnianie jakiś oficjalnych powinności”. Teraz możemy robić, co chcemy, ale to jest ekonomia daru, nie wymiany. Co zresztą jest OK. Tylko że naokoło odbywa się wyłącznie wymiana dóbr.
     A.P.: Na przykład współpraca z Instytutem Adama Mickiewicza do tej pory nam się nie udała.
     A.S.: Może nie należymy do kultury polskiej... Jeśli jest taka możliwość, to odwróćmy role – zatem pytanie do ciebie: jak jesteśmy postrzegani na zewnątrz? Czasem odnosimy takie wrażenie, że wiele osób traktuje nas jako złowrogą organizację, która rozdaje karty.
     A.J.: Coś w tym jest. Może trochę przez to, że działacie w trójkę jako zwarta grupa, z którą w pewien sposób trzeba się zmierzyć. Trochę się izolujecie. I sprawiacie wrażenie niezwykle pewnych swego. To tworzy dystans. Zastanawiam się nad tym w kontekście tego, co mówiliście o braku odzewu... Bo rozumiem, że macie na myśli nie pochwałę w stylu „Jesteście świetni”, tylko dyskusję. Może przez ten dystans powstaje obawa, iż jeśli zostanie sformułowana wypowiedź w sposób krytyczny, to Wy uznacie, że jej autorzy się nie znają, że to bez sensu i nie ma co z nimi gadać.
     A.S.:
Ja bym się zgodził z tą diagnozą, ale nie wiem, co powinniśmy zrobić...
     A.P.: Ludzie sobie bardzo upiększają rzeczywistość. A ona taka łatwa nie jest.
     J.M.: W tej rozmowie za bardzo nie narzekaliśmy, ale jest ciężko.
     A.P.: Teraz jest tak, że musisz być silny. Nie możemy epatować słabością i wątpliwościami. Mówi się, że nam jest łatwo, bo przejęliśmy Galerię Foksal, wykorzystaliśmy sławę. Ludzie wolą nie zauważać naszej pracy i milczeć. Albo mówić, że Kasię Józefowicz „wiatr nadmorski przywiał”. Pisze się np., że Paweł Althamer albo Wilhelm Sasnal „odniósł sukces” na wystawie zagranicznej, ale jakoś nikt nie pyta, kto na ten sukces pracował. W Polsce pokutuje teoria samorództwa talentów, która jest całkowitą mistyfikacją. Nie dotyczy to wyłącznie gazet. Czytałem raport dla Instytutu Adama Mickiewicza napisany przez Wojciecha Włodarczyka, który stwierdził, że w Galerii Foksal nic się od dziesięciu lat nie dzieje.
     A.S.: Są osoby, które uważają, że dysponujemy nieograniczonym czasem i że możemy go poświęcić na zaspokajanie ich potrzeb poznawczych. A jednocześnie osoby takie nie zamierzają nic dać z siebie. Choćby zdobyć się na wysiłek zrozumienia.
     A.J.: Czujecie się niedocenieni?
     A.P.:
Raczej mało zauważeni. To jest trochę taka rola serwisowa: „załatwcie to, zróbcie tamto, dajcie dokumentację, prześlijcie zdjęcia, najlepiej zeskanowane w 300 dpi, no co tam u was?”. I cześć. Wydaje mi się, że nasza praca jest jednak kreatywna i powinniśmy za tę pracę być doceniani. Ale nie jesteśmy artystami.
     
     
Rozmowa przeprowadzona 22 stycznia 2002 roku

     

Na pytania odpowiadali: Joanna Mytkowska, Adam Szymczyk i Andrzej Przywara. Pytania stawiała: Agata Jakubowska




Rozmowa została opublikowana przez „Czas Kultury” w numerze 4-5/2002.

wersja do wydrukowania