nr 11 (189)
z dnia 5 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
W relacjach z tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes mówiło się o polskich akcentach; zdążyliśmy się już przyzwyczaić do braku polskiego filmu w konkursie głównym, cieszą więc nawet owe akcenty. Podczas jubileuszowego 60. festiwalu pokazano Kanał, po pięćdziesięciu latach od zdobycia przez niego Srebrnej Palmy. W tym roku zresztą obchodzimy w kraju 50-lecie Polskiej Szkoły Filmowej, której film Wajdy jest najgłośniejszym reprezentantem. I żeby dopełnić obraz wydarzeń jubileuszowych, trzeba napisać o jeszcze jednej bardzo ważnej rocznicy. Rok 2007 to także jubileusz 60-lecia polskiego filmu animowanego. Szczęśliwie wśród polskich akcentów w Cannes znalazły się też dwa związane z animacją. Po pierwsze, Maciej Szczerbowski, współreżyser kanadyjskiej animacji Madame Tutli-Putli, został laureatem Canal+ Award dla najlepszego krótkometrażowego filmu, pokazywanego w ramach Międzynarodowego Tygodnia Krytyki. Po drugie, polska animacja w reżyserii Grzegorza Jonkajtysa pt. Arka została zakwalifikowana do konkursu filmów krótkometrażowych. Ukończona tuż przed pokazem premierowym we Francji (jej twórcy pracowali bowiem nad filmem do ostatniej chwili), słusznie została wybrana przez canneńskich selekcjonerów – jest przykładem umiejętnego połączenia nowoczesnej techniki z metaforycznym przesłaniem. Nie ma, co prawda, doniesień prasowych, czy Arka podbiła serca widowni, i mimo że nie zdobyła Złotej Palmy w konkursie filmów krótkometrażowych, za duży sukces można uznać już sam fakt, że znalazła się w oficjalnej selekcji festiwalu w Cannes. Poza tym wiadomo, że zdążyła jak dotąd zdobyć laury na innych festiwalach: otrzymała główną nagrodę „Best of Show” na tegorocznym festiwalu animacji komputerowej oraz efektów specjalnych SIGGRAPH, a także „Award of Distinction” podczas międzynarodowego festiwalu Prix Ars Electronica w Austrii. Do tych trofeów twórcy filmu mogą dołożyć jeszcze Nagrodę Srebrnego Lajkonika dla najlepszego filmu animowanego 47. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Podczas tego festiwalu odbyło się Forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich, na którym Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, trafnie zauważyła, że dokumenty i animacje stanowią o sile polskiego kina na międzynarodowych festiwalach. Przedstawiciele sekcji filmu animowanego SFP wraz z twórcami przybyłymi na Forum powtarzali w dyskusji o polskiej animacji, że z jej sytuacją nie jest najlepiej. Mimo że w ramach prowadzonych programów operacyjnych nie brak pieniędzy w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej na realizację filmu animowanego, to jednak zawodzą twórcy, którzy nie składają projektów ubiegających się o dofinansowanie. Być może przyczyna leży w rozbieżnych oczekiwaniach: zarówno PISF, jak i SFP, zależy na inwestowaniu w animację pełnometrażową, twórcy tymczasem bronią filmu krótkometrażowego, bardziej autorskiego. Nie wydaje się, aby polska animacja pełnometrażowa mogła konkurować z produkcjami takich wytwórni, jak Walt Disney Pictures czy DreamWorks, tymczasem film krótkometrażowy ma szanse odnieść sukces. Wszystko jednak zależy od przyjętej definicji sukcesu; jeśli za takowy uznać wysoką frekwencję widowni kinowej, to film artystyczny polegnie, jeśli natomiast liczbę nagród i wyróżnień przywożonych z krajowych i zagranicznych festiwali, to rysują się nadzieje. Tymczasem Instytutowi i Stowarzyszeniu może chodzić przede wszystkim o obecność polskiej animacji na dużym ekranie, a nie w obiegu festiwalowym, kiedy z filmem styka się jedynie wąska grupa odbiorców. Skądinąd słuszne założenie, żeby polskie dzieci oglądały polską animację, jak już wspomniałam, rozbija się o realia: naszych wytwórni filmowych nie stać jeszcze na wyprodukowanie filmu, który sprostałby oczekiwaniom młodego widza, przyzwyczajonego do efektów specjalnych, jakie serwuje mu się w zagranicznych produkcjach. Można przy tych rozważaniach odnieść wrażenie, że kręcimy się w kółko: ponieważ nie uda się rodzimym filmem pobić Shreka, lepiej wcale nie zabierajmy się za przygotowanie animacji na duży ekran. Niechaj twórcy kręcą swoje filmy artystyczne, ale nie dziwmy się, że w kinie nikt ich nie będzie chciał oglądać, nie mówiąc już o samych kinach, które nie zdecydują się na wyświetlanie krótkich metraży. Skoro nie da się wprowadzić animacji artystycznej do kinowej dystrybucji (brak gwarancji sukcesu kasowego), z żalem trzeba stwierdzić, że pozostaje wyświetlanie jej podczas festiwali – dla specyficznej widowni, liczonej w setkach, a nie w tysiącach. Jak z tego problemu wybrnąć? Jak docierać do szerszej widowni z filmem animowanym, robionym na miarę naszych możliwości, nie rezygnując przy tym z ambicji artystycznych? Przykładem może być znów Arka lub w ogóle filmy powstałe w Platige Image (to firma odpowiedzialna za produkcję Arki, a wcześniej Katedry i Sztuki spadania Tomka Bagińskiego). Platige Image nie tylko produkuje animacje krótkometrażowe, ale jednocześnie zabiega o ich rozgłos, wkładając sporo wysiłku w zabiegi promocyjne. Jednym z nich jest przekonanie kin do tego, aby przed wybranymi projekcjami wyświetlały animacje powstałe w Platige Image. Tak było z Katedrą, tak będzie z Arką. Ci wszyscy, którzy nie zobaczyli filmu Grzegorza Jonkajtysa podczas krakowskiego festiwalu, będą mieli szansę obejrzeć go w kinie. Warto też wspomnieć, że ta sama firma jeszcze w 2005 roku planowała realizację animacji pełnometrażowej. Ze względu na zaplecze techniczne, jakim dysponuje Platige Image, takie plany nie dziwią, jest bowiem szansa, że produkcja tego studia nie byłaby gorsza, przynajmniej pod względem wykorzystanych efektów, od innych zagranicznych propozycji filmowych. Jeśli nadal ten zamysł jest aktualny i rzeczywiście powstałaby animacja pełnometrażowa przeznaczona do kina, wówczas udałoby się to, na czym zależy PISF i SFP.
Rozmyślając nad wydarzeniami jubileuszu 60-lecia polskiej animacji, przywołuję właśnie takie pozytywne akcenty. Po raz kolejny – jak za dawnych, dobrych czasów – możemy się cieszyć zdobytymi na międzynarodowych festiwalach nagrodami. Powstają nowe produkcje, co oznacza brak stagnacji i chęć wyrażania się w tej formie filmowej. Polskie Wydawnictwo Audiowizualne w czerwcu wprowadzi do sprzedaży – i to jest doskonała wiadomość dla tych, którzy najbardziej lubią obcować z filmem w zaciszu domowym – dwupłytowy album DVD z zestawem najważniejszych animacji uznanych twórców. Chociaż obchody jubileuszowe na dobre zaczną się w drugiej części roku, a może nawet – paradoksalnie – w roku 2008 (organizatorzy nie chcieli, by dwie uroczystości: 50-lecie Polskiej Szkoły Filmowej i 60-lecie polskiej animacji kolidowały ze sobą), sama inauguracja miała już miejsce. Podczas gali zamknięcia IV Międzynarodowego Festiwalu Animacji „ReAnimacja” 22 kwietnia, w Sali Koncertowej Filharmonii Łódzkiej odbył się uroczysty pokaz filmu Za króla Krakusa (reż. Zenon Wasilewski) z 1947 roku. Od premiery tego filmu datuje się historia polskiej animacji i historia studia Se-ma-for. Jakie inne oficjalne wydarzenia nas jeszcze czekają, dowiemy się na jesiennej konferencji prasowej, ja tymczasem do jubileuszowych akcentów dopisałabym parę innych. Byłby to na pewno premierowy pokaz – także podczas gali zamknięcia w Łodzi – świetnej lalkowej animacji Piotruś i wilk. Film jest ekranizacją baletu Sergiusza Prokofiewa i został zrealizowany w Se-ma-forze w koprodukcji z brytyjską firmą BreakThru Films. Jego kolejny uroczysty pokaz odbędzie się 5 lipca 2007 r. na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie. Tego wydarzenia nie można opuścić. Piotruś i wilk stanowi przykład filmu adresowanego do widowni w każdym wieku. Dzieci porwie historia i jej przesłanie, a dorośli docenią nie tylko perypetie tytułowego bohatera, ale także perfekcyjnie dopracowane szczegóły, składające się na całość filmowego dzieła: scenografię, projekt lalek i ich animację.
Jeszcze jednym akcentem – nieoczywistym na pierwszy rzut oka – jest pewna publikacja w prasie kulturalnej. Bynajmniej nie słowna (jeśli można się tak wyrazić) – nie chodzi bowiem o tekst poświęcony animacji (trzeba zresztą zaznaczyć, że na razie nie ma żadnych osobnych artykułów czy szkiców poświęconych polskiej animacji) – ale obrazkowa. Otóż z wielkim ukontentowaniem odnotowałam fakt, że Tygodnik Idei „Europa” w jednym ze swoich numerów (19/2007) jako materiał ilustracyjny wykorzystał kadry pochodzące z filmów animowanych Mariusza Wilczyńskiego. Rewelacyjny pomysł. Nie dość, że zwrócono uwagę na twórcę, to także i na samą animację. Jestem bowiem przekonana, że po obejrzeniu tych zagadkowych rysunków ci, którzy jeszcze Mariusza Wilczyńskiego nie znają, będą chcieli zobaczyć również jego filmy. Pewną namiastką mogą okazać się animacje, tworzące graficzną oprawę kanału TVP Kultura. Dlaczego rysunki z „Europy” są zagadkowe? Z prostego powodu – to kadry wyrwane z kontekstu, z ciągu opowiadanej historii, stanowiące fragment pozbawiony początku i rozwinięcia. Uświadamiamy sobie, że są to stopklatki filmu animowanego i dlatego szukamy w nich ruchu, czujemy, że postaci tylko pozornie zastygły w bezruchu, zatrzymane na moment w kadrze. Przeczuwamy, że za chwilę staruszek wyjdzie z wanny lub wypłynie z niej woda, a mysz zdejmie rękę z parapetu. Publikacja prac Wilczyńskiego w „Europie” zbiegła się z prezentacją jego najnowszego dzieła Kizi Mizi w nowojorskim Museum of Modern Art, zorganizowaną w ramach przeglądu MediaScope 2007. W MoMA pokazano także inne animacje Wilczyńskiego, a spotkanie z jego filmami było pierwszym wieczorem poświęconym polskiemu twórcy animacji w całej historii tej szacownej instytucji. Czyż to nie piękny akcent jubileuszowy, nawet jeśli niezaplanowany? Oby takich ważnych, planowanych lub akcydentalnych albo wręcz spontanicznych akcentów było więcej. Wiwat polska animacja!
Omawiane pisma: „Europa – Tygodnik Idei”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt