nr 16 (169)
z dnia 5 sierpnia 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Wakacyjny, podwójny numer „Kina” (7-8/2006), tradycyjnie objeżdża wszystkie zaprzyjaźnione letnie festiwale filmowe w kraju: z zachowaniem chronologii warto (było) zacząć od Łagowa, po którym przechadzali się ojciec i syn Koterscy, następnie przenieść się do Torunia (dla retrospektywy mistrza Stanisława Różewicza), w drugiej połowie lipca wyskoczyć do Wrocławia (oprócz zestawu à la ekipa Romana Gutka m.in. przypomnienie postaci rzadko obecnego w refleksji filmowej klasyka Stanisława Lenartowicza), do Ińska (dla seminarium o filmowych biografiach) oraz do Zwierzyńca (mocne kino Grzegorza Królikiewicza).
Osobiście nie odważę się rekomendować jedynie Ińska – zachodniopomorski kierunek kojarzy mi się nieodłącznie z dziecięcymi koloniami, które już dawno przeszły do sfery prywatnego mitu, wymagającego utrwalenia bez konieczności powtarzania doświadczeń – resztę rekomenduję jako sprawdzoną. Co roku tym festiwalowym peregrynacjom towarzyszyły miłe i przykre zaskoczenia. Bieżące wakacje traktuję jako czas wytchnienia w podróży oraz okres refleksji nad kondycją rodzimych imprez filmowych, prawdopodobnie zakończone udziałem w Letniej Akademii Filmowej. Z tym większym zainteresowaniem siadłam do lektury „Kina”.
Nie będę ukrywać, że poznałam kulisy powstania wywiadu ze Stanisławem Lenartowiczem, przeprowadzonym przez Adama Wyżyńskiego (Zawsze trzeba być sobą). Reżyser niechętnie godzi się na spotkania zwieńczone publikacją w prasie – nieufność wobec dziennikarzy wyraża przez akt odmowy. Mimo bogatej twórczości, obejmującej 22 filmy fabularne na czele z awangardowym wobec ówczesnej poetyki socrealistycznej Zimowym zmierzchem (1957), Lenartowicz właściwie nie istnieje w filmowych dyskusjach teoretycznych i krytycznych – cena za powściągliwość. Starszy już pan (rocznikowo należy do pokolenia Kolumbów) wycofał się z uprawiania zawodu po ogłoszeniu stanu wojennego.
Z wywiadu wyłania się zapoznana postać filmowca, który życiowe doświadczenia przełożył na twórczość filmową: Pigułki dla Aurelii to jego, żołnierza AK, antyheroiczne spojrzenie na II wojnę, jawnie sprzeczne z mitologizującą wizją Wajdy, Spotkania powstały na bazie refleksji nad losami polskich lotników w Anglii i częściowo odzwierciedlają losy jego zmarłego brata, pilota RAF-u, a Zobaczymy się w niedzielę to hołd złożony Wrocławiowi – z wyboru i od serca wieloletniemu miejscu zamieszkania reżysera.
Ale skąd tytuł rozmowy, przypominający, że „zawsze trzeba być sobą”? Jak deklaruje Lenartowicz, zadanie reżysera zawsze rozumiał jako próbę zawładnięcia ludzką uwagą i wyobraźnią, ponieważ „film robi się dla widowni, a nie dla własnej przyjemności. Wierzę też, że film może wywołać jakiś głębszy oddźwięk u widza głównie przez obrazy. I zawsze trzeba być sobą: to daje odpowiednią siłę oddziaływania na odbiorcę”. Czy przekonania twórcy wytrzymały konfrontację z widownią wrocławskiego festiwalu Era Nowe Horyzonty? W prywatnej rozmowie reżyser zdradził, że obawia się fali medialnego zainteresowania jego osobą, więc miejmy nadzieję, że rzesze kinoman(iak)ów klasyka ukochały, a nie zadeptały.
Już poza festiwalowym wakacyjnym ferworem proponuję zajrzeć do tekstu Jana Olszewskiego Zrozumieć sąsiadów, stanowiącego podsumowanie objazdowego Europejskiego Festiwalu Filmowego 2006. Powodowany skromnością autor nie eksplikował faktu, że należał do festiwalowego jury. W artykule dzieli się jednak obserwacjami z zakulisowych rozmów sędziowskiego grona i sugeruje mu – na przyszłość – pogłębienie światopoglądowej refleksji nad fabułami. Cytaty ze sporów, jak też pochwałę zalet oraz krytykę wad preselekcji konkursowych filmów, juror przekłada warstwowo obszernymi omówieniami filmów zakwalifikowanych do ścisłej czołówki, w której znalazły się Omagh w reżyserii Pete’a Travisa, zwycięska Ultranova Bouli Lannersa oraz Opowieści z Dalarny Marii Blom.
Dla mnie, czytelnika i widza, szczęśliwie okazało się, że własna selekcja, szybka i mocno zawężająca listę tytułów do produkcji włoskich i brytyjsko-irlandzkich, miała wiele punktów wspólnych z autorem tekstu. W niemal pustej sali stołecznego Silver Screenu obejrzałam bowiem wspomniany już Omagh, sugestywny obraz konsekwencji zamachu bombowego, dzieła separatystycznej prawdziwej IRA w ostatnim etapie wojny domowej w Irlandii Północnej w 1996 roku, pokazany jako spustoszenie dokonane w życiu rodzin ofiar. Prawdziwe, dobre kino z gatunku political fiction.
Kolejny omawiany w artykule film, Saimir w reżyserii Francesca Munziego, który przybliża albański tandem ojcowsko-synowski zajmujący się przemytem rodaków do Włoch, stanowi dla Jana Olszewskiego dowód na wyostrzenie refleksji nad problemami mniejszości narodowych – w pożądanym realistycznym kierunku. „Saimir zasługiwał na festiwalową nagrodę, ale jej nie dostał”, pisze krytyk. „Festiwal z nagrodami narzuca swoisty sposób patrzenia i oceny: perspektywę arcydzieła. Film dobry czy bardzo dobry powinien mówić prawdę. Oczywiście, w pierwszej instancji prawdę o Europie. Ale w wypadku arcydzieła ta europejska prawda może stać się prawdą uniwersalną. I właśnie o nią pytamy”. Deklaracja jasna i czysta, do zastosowania w praktyce sędziowskiej. Ale czy wspomniane fabuły trafią do dystrybucji? Praktyka pokazuje, że widzom trudno będzie zweryfikować słuszność twierdzenia Jana Olszewskiego o ożywczej – bo wyostrza europejskie problemy, i terapeutycznej – gdyż pokazuje, że te problemy nie koncentrują się na naszym ukochanym kraju – funkcji festiwalu.
Jak nie zginąć w festiwalowym gąszczu imprez odbytych oraz zapowiadanych, które powtarzają prawidłowość, skomentowaną przez przewodniczącego tegorocznego canneńskiego jury, Wong Kar-waia, słowami, że „więcej było kandydatów do nagród niż samych nagród”? Z doświadczenia polecam umiar oraz krytyczny stosunek do oferty programowej poszczególnych letnich ośrodków filmowych. I choć wiem, że nie powstrzymam już kinoman(iak)ów, którzy prawie miesiąc temu zaczęli podróż po kraju, polecam inną, wypróbowaną strategię na kolejne filmowe lato: zacznijcie trochę wcześniej, jeszcze w kwietniu, od festiwalu „Kino na granicy” w Cieszynie, przesiądźcie się w czerwcu do pociągu jadącego do Małopolski na Krakowski Festiwal Filmowy, a w stolicy obejrzyjcie w maju Planet Doc Review – ich program rozładuje późniejsze filmowe wakacyjne stresy. Organizatorzy festiwali też mają swoją strategię repertuarową…
A nam, wielbicielom – lub skazańcom – „lata w mieście” pozostaje zaliczać kolejne odcinki wieloletniego „serialu” z udziałem Johnnego Deppa (Rozpustnika zastąpili już Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka w reżyserii Gore’a Verbinskiego, film w Stanach podobno dyskontuje inne hollywoodzkie superprodukcje). Dla nas „Kino” przygotowało „wprowadzenie do lektury” w tekście Darka Aresta Odwaga w zabawie, który wdzięcznie żegluje od jednej do drugiej kreacji aktora. Jako namiastka niezaplanowanych w filmowym kalendarzu imprez – niech wystarczy.
Omawiane pisma: „Kino”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt