Witryna Czasopism.pl

Nr 20 (137)
z dnia 12 lipca 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

WWW.CODZIENNOŚĆ.PL

Kiedy w reklamach radiowych czy telewizyjnych podaje się adres www, nikt już nie czyta kropki. Www-restauracja-pl, www-proszekdoprania-pl. Użycie Internetu stało się tak powszechne, że każdy zna zasadę tworzenia adresów internetowych. Jeszcze kilka lat temu nie było to takie oczywiste; dopytywano się, czy w adresie poczty elektronicznej stosować małą, czy wielką literę, gdzie postawić kropkę, a gdzie ukośnik. Co prawda, gdyby przeprowadzić ankietę wśród mieszkańców miast i znacznie mniejszych ośrodków, pewnie okazałoby się, że zasadę tworzenia adresów www należałoby tłumaczyć… no właśnie, komu? Mam wrażenie, że jednak przede wszystkim tym, którzy użytkownikami Internetu nie są, raczej sprawą drugorzędną byłoby miejsce zamieszkania. Internet wrósł w nasze życie codzienne tak samo jak telefonia komórkowa.

Do powyższych rozważań skłonił mnie artykuł Barry’ego Wellmana i Bernie’ego Hogana Internet w życiu codziennym zamieszczony na łamach „Kultury popularnej” [nr 2 (12) 2005]. Nie po raz pierwszy kwartalnik zajmuje się tematyką cyberprzestrzeni i związanych z nią kwestii, niekoniecznie wirtualnych. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie ma numeru, w którym nie podejmowano by takiej tematyki, zazwyczaj chodzi tylko o inny kontekst rozważań. Tym razem przyczynkiem do publikacji przywołanego artykułu mogła być przetłumaczona niedawno na język polski praca Lawrence’a Lessiga Free Culture (Wolna kultura), książka, bez której trudno by mówić o Creative Commons – inicjatywie na rzecz ochrony i promocji wspólnych dóbr kultury. Swoistym komentarzem do niej jest w każdym razie odmienna w tonie od artykułu Internet w życiu codziennym wypowiedź Zygmunta Baumana Rzeźbiarze i nożownicy – obszerna odpowiedź na pytanie: „Czy wolność (niezależnego tworzenia) da się z własnością (patentów i praw autorskich) pogodzić?”, postawione autorowi przez redaktorów kwartalnika. Ustosunkowując się do koncepcji Lessinga, Bauman pragnie przede wszystkim, jak to ujmuje, „rozsupłać” dwie poplątane przez tegoż kwestie. Pierwsza to „(…) przejmowanie umiejętności, których kiedyś użytkownik musiał się wyuczyć, a potem nabrać wprawy w ich praktykowaniu przez fabrycznie produkowane urządzenia, które nabywa się »w komplecie« z całą wiedzą, jakiej posługiwanie się nimi wymaga. Druga – to zawód miłosny, jaki wszyscy w mniejszym bądź większym stopniu przeżywamy dziś w stosunkach z elektroniczną »siecią światową«”. Na opisanie pierwszej kwestii Bauman posługuje się metaforą czarnej skrzynki, w której zamknięto wiedzę o tym, jak coś działa. Jeśli skrzynka się zepsuje, to żeby coś naprawić, nie zagląda się dziś do środka, ale wymienia się ją na inną. Autor przestrzega jednak przed myśleniem, a może daje tym samym nadzieję, że wszystkie własności intelektualne (każdą wiedzę) można zamknąć w takiej czarnej skrzynce. To, co zagarnęły korporacje i opakowały, tworząc wymienne skrzynki, to jedynie część ludzkiej aktywności, jest też sfera twórczości, którą trudno zamknąć w ramy zasad i montować w gotowe zestawy. Twórczość jest niezależna i zawsze będzie się wymykać regułom. Zawód miłosny, o którym mówi Bauman, to natomiast nic innego jak rozczarowanie Internetem i pogrzebanie nadziei, jakie się z nim wiązało. Jako przykład Bauman przywołuje nieudane inwestycje oparte na całkowitej wierze w potęgę Internetu. Niejeden przeliczył się dotkliwie, ale wydaje się, że daleko bardziej przykre, od utraty pieniędzy, te wszak można zainwestować w co innego, jest rozczarowanie Internetem jako cudownym panaceum na bolączki demokracji. Internet kusi obfitością? Nic bardziej mylnego. Obfitość została zamieniona na śmietnik, nadmiar informacji, który staje się groźniejszy od bomby jądrowej. Uczestnictwo? Nic bardziej złudnego, a i wygodnego zarazem. Bauman przywołuje tu pojęcie „zaangażowania zastępczego”, choćby na opisanie tego, co stało się w związku z konfliktem w Iraku. Cóż z tego, że były niepoliczalne rzesze protestujących. Owszem protestowały, ale… wirtualnie. A Bush i Blair „naprawdę” wysyłali żołnierzy. Całość w końcu? Kolejna ułuda, filozof widzi raczej rozmowy tak samo myślących, a nie tych, którzy podejmują dialog w imię różnych racji i odmienności. Pozostaje zatem gorzko skonstatować: „Internet nie jest narzędziem demokratycznej polityki – ale izolacji, która demokratycznemu dialogowi zapobiega. Internet nie jest dopływem demokratycznego potoku – ale ujęciem, które odprowadza jego wody do zbioru rozległych, lecz tamami oddzielonych od siebie sztucznych jezior…”. Na sam koniec zaś Bauman pisze, że zanim zacznie się walczyć w imię wolności własnej, trzeba się rozejrzeć i zbadać, czy nikt wokół nas nie jest niewolony.

Powróćmy jednak do artykułu Internet w życiu codziennym. Z pewnością każdy będzie go czytać po swojemu, mnie posłużył jako papierek lakmusowy: weryfikowałam przy jego pomocy własne doświadczenia związane z Internetem. Autorzy piszą między innymi: „Związki międzyludzkie nie rozgrywają się wyłącznie osobiście, wyłącznie w sieci czy wyłącznie przez telefon – są raczej złożoną mieszanką niespodziewanych spotkań twarzą w twarz, umówionych wizyt, spotkań, pogawędek przez telefon, wymiany e-malii z jedną lub kilkoma osobami i szerszych dyskusji sieciowych z osobami o podobnych zainteresowaniach”. Podobną mieszankę stosuję w swoim życiu: kontakt mailowy nie zastąpi mi spotkania z żywą osobą, nie zawsze dzwonię, żeby potwierdzić spotkanie, wystarczy SMS lub e-mail, nie organizuję przyjęć w domu, żeby podyskutować. Jedno jest pewne, nie ograniczam się do żadnej z form kontaktu, raczej wykorzystuję każdą z nich, w zależności od potrzeb i wygody. Podtrzymywanie kontaktów międzyludzkich dzięki Internetowi, a często ich intensyfikacja, wydaje się jedną z jego cenniejszych zalet. Konstatacja ta powinna złagodzić wydźwięk myśli Baumana, który twierdzi, że ludzie, owszem, rozmawiają ze sobą, ale nie sprzyja to niwelowaniu różnic między nimi. Kiedy się jednak głębiej zastanowić nad refleksją Baumana i wziąć pod uwagę fakt, że dyskusje i kontakty najczęściej ograniczają się do grupy znajomych osób, reprezentujących podobne poglądy, istotnie, Internet może jawić się jako bastion, w którym chroni się jedną słuszną myśl. Trudno mi rozstrzygać, jak jest w rzeczywistości, przede wszystkim dlatego, że jednak mam zbyt mało doświadczenia; nie czatuję, nie jestem uczestniczką zbyt wielu grup dyskusyjnych, nie używam Internetu do zawierania znajomości, służy mi on raczej jako narzędzie kontaktu ze znanymi mi osobami i zdobywania wiedzy. Chciałabym jednak uwierzyć temu, co mówią Wellman i Hogan: „Technologiczny rozwój sieci komputerowych i rozkwit sieci społecznych umożliwiają rozwój sieciowego indywidualizmu w pozytywnym sprzężeniu zwrotnym. Tak jak elastyczność mniej ograniczonych, rozproszonych w przestrzeni sieci społecznych kreuje zapotrzebowanie na narzędzia wspólnej komunikacji i udostępniania danych, tak szybki rozwój sieci komunikacji komputerowej napędza społeczne przejście od społeczności zorientowanych na grupy do społeczeństwa sieci”, niż podzielać pesymizm Baumana. Tymczasem chwalę swoją codzienność z Internetem.

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pisma: „Kultura Popularna”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CZY CZASEM NIE WARTO MNIEJ (MÓWIĆ)?
KOMPUTER DO PODUSZKI?
KUCHNIA I KRUCHTA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt