Witryna Czasopism.pl

Nr 7 (124)
z dnia 2 marca 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

TRAUMA BRAKU SŁODYCZY

Redakcja lojalnie uprzedza, że ta podróż sentymentalna odsłania straszną prawdę: my, dzieci tamtych czasów jesteśmy chorzy na „suplikację ostatniego kawałka”, „nie jesteśmy w stanie np. przestać jeść dopiero otwartej czekolady, dopóki nie zniknie ostatnia kostka!”, lubimy pomarańcze z grubą skórką (takie bywały), uwielbiamy banany, ot, drobne fobie. Wszystko to w PRL – życie po spożyciu, krótkim tekście o trzydziestolatkach, tęskniących (ale tylko troszkę) za smakami stanu wojennego. Choć czasopismo o kulturze wizualnej „-grafia”, któremu tym razem patronuje hasło: uczta, wprawić może w nastrój przedświąteczny (na okładce zachęcający napis: „Alleluja! Polish Ham”), mnie skusiło właśnie to.


Szast-prast

Reprodukcje spożywczych nalepek, sławetny przepis na blok „bardzo słodki, bardzo twardy, bardzo pyszny”, kilka zdjęć ówczesnych, niepowtarzalnych, władczych pań ekspedientek. Cóż za podróż! Do tego, by czytelnik/widz nie poczuł się znów aż tak dobrze – polityczne deklaracja niechęci dla współczesnego popeerelowskiego chamstwa, do tego zastrzeżenie: „Niektórzy mitologizują rolę tamtych czasów, widząc w nich zaczyn dla zaradności, wsparcia i solidarności społecznej – my raczej nie żywimy takiego przeświadczenia, po prostu w czasach wojny i dziadostwa łatwiej przeżyć w kupie, bo upokarzani są wszyscy równo – jak to w komunie”. Szast-prast i czar prysłby – gdyby tylko mógł…

Znam jednak kilka stron poświęconych tylko i wyłącznie gadżetom świata PRL-u, nierzadko dowcipnie opisanych. Adresy tych miejsc przekazują na prywatne skrzynki prywatni miłośnicy nie tak dalekiej przeszłości, sekrety ówczesnej codzienności cieszą oko młodszych pokoleń, czasem zadziwiają, tworzą oldskulowy klimat. Od jakiegoś czasu – to jest trendy. Zatem ci, którzy czasy te ubarwiać mogą przez filtr dzieciństwa, i ci, którzy tego robić nie mogą, ale są wyczuleni na wszelką egzotykę, powinni być zadowoleni z 1 (10!) 2005 numeru „-grafii”.


Dzieci i śmieci

Niemniej, jak wspominałam, redakcja ostrzega przed skłonnościami nabytymi w dzieciństwie przypadającym na czas PRL-u. Nie dramatyzowałabym tak w tej kwestii, bo dziecięca zachłanność pozostaje wielu dorosłym, bez względu na warunki, w jakich się wychowywali. Oczywiście wiem, o co chodzi, lecz bieda sklepowych półek nie do końca jest przyczyną szału konsumpcji, której powoli (lub szybko) ulegamy. Każde czasy mają swoich młodych gniewnych, młodych nienasyconych, młodych ucztujących. Prawo młodości jest bezwzględne i ma wspólny mianownik. I nie ma się co obrażać.

Wracając do PRL-u, do pomarańczowego sera przysyłanego z Ameryki, do gumy donaldówy, wszelkich wyrobów czekoladopodbnych… tak, to już nie wróci. Miejmy nadzieję.

My, weterani peerelowskiego dzieciństwa jesteśmy tym wyżem demograficznym, który dyktuje niektóre normy, porozumiewa się według własnych ukształtowanych podówczas kodów, tak przynajmniej przekonuje redakcja. Na wszelki wypadek skonkretyzuję pewną niezaprzeczalną prawdę: my – wychowani na wsi, mieliśmy trochę inaczej. I to nie w kwestii – więcej mięsa i mleka, jajek, tylko – mniej śmieci z zachodu do podziwiania. Wbrew pozorom – to ważne. Teraz.

Ale tkwiąc w odmiennej rzeczywistości, można się popławić w ówczesnym luksusie, dlaczego nie. Ku pamięci.


Niezbyt zdrowo – kolorowo

Z tym pławieniem się – to szczególna rzecz, dzieci, którymi byliśmy, uwielbiały kolorowe rzeczy, zupełnie tak jak teraz, z tym że wtedy tak kolorowych gadżetów nie było. Jak słusznie, choć bezwzględnie, zauważa redakcja, intensywne kolory naszego dzieciństwa często pochodziły z zachodnich śmietników. Brzmi strasznie, ale któż nie kolekcjonował opakowań po czekoladzie albo, powiedzmy, puszek po kakao?

Z nieco już zapomnianych przysmaków pismo poleca łaskawej pamięci cytronadę, płyn w foliowym woreczku, ze słomką. „Wyglądała jak worek z moczem i choć rodzice nie pozwalali jej pić (zwłaszcza w upalne dni), spożywało się ją z prawdziwym upodobaniem […]”. Niektórzy mieli większe upodobanie do bezpłynowych radości (np. ja) i pasjami spożywali oranżadę w proszku. Dziś także potrafię ulec podstępnemu (niezdrowemu) czarowi tego specyfiku. Autorzy tekstu i wyboru wyrobów (czyli redakcja) wyławiają też z odmętów przeszłości smak tabletek akronu, specyfiku na ból gardła, dostępnego w każdym kiosku.

Ech, pierwsze, niewinne uzależnienia… Chociaż zwykłe wiejskie dzieci nie znały wszystkich peerelowskich mamideł, np. Peweksów, to oranżadę w proszku i akron – znały, bo dostępne były w spożywczakach. Zaś pod tymi spożywczakami wypijali rożne dziwne rzeczy miejscowi pijący, co nikogo pewnie nie dziwi (tu redakcja snuje opowieść o wodzie „Przemysławce”). Aaa – mleko w butelkach! Bardzo zdrowo jest za nim tęsknić, bo kartonowe nie dorasta mu do pięt, nie mówiąc już o tym, że się nie zsiada. I jest niesmaczne. Do tego, ponieważ redakcja lubi fetysze – zwraca się w „-grafii” uwagę na srebrne i złote kapsle butelek. A skoro mleko – to oczywiście i bary mleczne! Miejska specjalność, jakże malownicza.


De gustibus

Na koniec tej epopei zamieszczono „list do redakcji” napisany przez Elżbietę Janakowską-Korzeń. Autorka przypomina sobie to i owo dokładnie i z perspektywy opisuje. Dostajemy więc ogólnikową relację z kłopotów w zaopatrzeniu, nieco informacji o kolejkach i innych smakowitych szczegółach życia mniej więcej towarzyskiego. Są też momenty tylko dla dorosłych: „Od 13.00 można było kupować gorzałkę (jak była, bo kiedyś i tego zabrakło) i zwykle już od rana chłopy pilnowały sklepów”; przepis na bimber i kilka patentów na w miarę atrakcyjne wykarmienie dzieci oraz gości. Co dobre i na dziś.

List jest lekko podanym wspomnieniem gospodarskiego kombatanctwa, bo w ogóle redakcja nie proponuje głębszych przemyśleń, podsumowań itd. Po prostu łatwo i przyjemnie wyświetla zainteresowanym dokument, wymagający wzruszenia oraz ruszenia wyobraźnią, pamięcią i okiem (czytanie).

I taka to uczta.

Nie wiem, czy po uważnym obejrzeniu całego numeru ktoś poczuje się głodny, gdyż „–graficzne” podejście do jedzenia jest średnio dosłowne, ale proszę sprawdzić, tekstowych i wizualnych propozycji jest tu sporo. I nie zapominać, że, jak chce tradycja, o gustach się nie dyskutuje. Nie zawsze, w każdym razie.

Miłka O. Malzahn

Omawiane pisma: „-grafia”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
„TWÓRCZOŚĆ” ZDOMINOWANA PRZEZ KOBIETY
felieton__REISEFIEBER
Rzeczy, światło

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt