Witryna Czasopism.pl

Nr 31 (113)
z dnia 12 listopada 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

W PRACOWNI JULKA

Opowieść Sabiny Antoniszczak o jej ojcu Julianie Józefie Antoniszu, zamieszczona w 13 (2004) numerze kwartalnika projektowego „2+3D” (Jak działa jamniczek) to w gruncie rzeczy nostalgiczna pieśń o czasie utraconym. Bohaterami wspomnień Antoniszczak z czasów dzieciństwa są na przemian: ona – córka i Julek, którego nigdy nie nazywała „tatą”. Sabina wspomina o sobie jako o dziecku, które nie rozumiało w pełni świata, w którym dorastało, ani poczynań swojego ojca, ale ochoczo czerpało z życia to, co tylko mogło, Juliana Józefa Antonisza zaś jako genialnego kreatora, dzięki któremu uboga rzeczywistość PRL-u nabierała rumieńców. O twórczej działalności ojca Antoniszczak opowiada współczesnym językiem. „Julek miał mnóstwo prostych, dizajnerskich pomysłów na zastąpienie rzeczy, których nie można było kupić (...)” – wspomina na przykład. Użycie słowa „dizajnerskie” nie dziwi, projektowanie stanowi bowiem pole zainteresowań kwartalnika „2+3D” i także w aktualnym numerze znajdziemy wiele artykułów na ten temat. Mnie jednak najbardziej zainteresował animator Julek.

Tym, którzy z nazwiskiem Antonisza stykają się po raz pierwszy, spieszę z wyjaśnieniem, że był on jednym z założycieli Studia Filmów Animowanych w Krakowie, twórcą animacji eksperymentalnej, artystą oryginalnym w sposobie podejścia do taśmy filmowej i technik animacji.

Kwartalnik „2+3D” wykorzystał materiały archiwalne Antonisza, projektując okładkę najnowszego numeru. Widnieją na niej przyżółcone tabliczki, które wisiały w domu artysty, będącym jednocześnie jego pracownią, miejscem prezentacji twórczych dokonań i jaskinią nowych pomysłów. Tabliczki te stanowią także drogowskazy, przy pomocy których można odbyć wędrówkę po świecie Antonisza.


PRACOWNIA EKSPERYMENTALNA FILMU ANIMOWANEGO NON CAMERA

Antonisz kręcił filmy bez kamery. Może to zakrawać na paradoks, ale artysta nie potrzebował filmowego sprzętu, żeby tworzyć animacje. Jego technika polegała na malowaniu historii bezpośrednio na taśmie filmowej. Na każdej klatce taśmy Antonisz nanosił jeden rysunek i potem powielał go na kolejnych, z odpowiednimi modyfikacjami. Eksperymentowanie było jego żywiołem. Wciąż coś ulepszał w swoich maszynach oraz sposobie tworzenia rysunków. Antoniszczak przywołuje jedną z eksperymentalnych technik: „(…) rzadko rysował filmy pisakami – większość filmów powstawała opracowaną przez niego techniką »wydrapywaną«: na przeźroczystej taśmie filmowej 35 mm za pomocą różnych skonstruowanych przez siebie urządzeń wydrapywał rysunki. Po czym smarował taśmę… bezbarwną pastą do butów. Pastę łatwo było zetrzeć z niezarysowanych rejonów, pozostawała tylko w rowkach wydrapanych igłą. Następnie, w tak przygotowany podkład wcierało się czarny pigment, za który służyła zwykła sadza (samodzielnie przez niego wyprodukowana nad świeczką). W końcu taśma trafiała do »Pracowni Koloru« – czyli do mojej mamy, która na podświetlanym stole, pod szkłem powiększającym kolorowała pędzelkiem i tuszem kolejne klatki filmu”. Stałe usprawnianie pracy, którego zarzewiem był twórczy niepokój, doprowadziło do powstania


PRACOWNI EKSPERYMENTALNEJ GRAFIKI KOMPUTEROWEJ I ANIMACJI KOMPUTEROWEJ

Córka animatora opowiada, że „Jeden z jego wynalazków (Antoniszograf frazujący) służył do rysowania płynnych przejść z jednej fazy ruchu w drugą – podczas gdy Julek rysował skrajne klatki, maszyna sama uzupełniała fazy pomiędzy nimi”. Urządzenie to na tyle było nowatorskie i zaawansowane, że śmiało można powiedzieć, iż w niczym nie ustępowało współczesnym programom komputerowym, których zadanie, w gruncie rzeczy, sprowadza się do tego samego: wyręczania pojedynczego animatora w żmudnej pracy rysowania kolejnych faz ruchu. Innym pomysłem Antonisza była maszyna świadcząca „usługi portretowe”; po uprzednim dostarczeniu przez przyszłych rodziców swoich zdjęć maszyna generowała dwanaście wariantów wyglądu przyszłej latorośli. Gdyby ktoś dzisiaj opracował taki program komputerowy, na pewno odniósłby spory sukces.


WYDZIAŁ OBRAZU

Zapał twórczy Antonisza nie ograniczał się tylko do opracowywania udogodnień technicznych wykorzystywanych przez niego urządzeń; objawiał się także w podejściu do tego, co można było oglądać na jego filmach. Do tej pory pamiętam animację Te wspaniałe bąbelki w tych pulsujących limfocytach, którą niedawno przypomniano w ramach objazdowego przeglądu 55 lat polskiej animacji. Kolorowe, przelewające się plazmatyczne kształty, ujawniające, co tak naprawdę stanowi żywioł animacji, czyli niczym nieskrępowany ruch, przywołane zostały we wspomnieniach Antoniszczak jako przykład domowej działalności artysty, który swoim córkom zamiast telewizyjnych bajek pokazywał „plazmotwory”. Pod tą dziwaczną nazwą kryje się autorska technika, polegająca na tym, że „do projektora filmowego lub zwykłego rzutnika do slajdów wkładał [Antonisz – A. K.] kawałek złożonej na pół taśmy filmowej lub celuloidu i przy pomocy strzykawki, pipety i oliwiarki wlewał między warstwy substancje o różnych kolorach (…): tusze, farby kleje, oliwę, wpuszczał bąble powietrza, poruszał warstwami taśmy”. Wówczas na ekranie działy się rzeczy zachwycające. Wyobrażam sobie córki animatora siedzące na tych magicznych pokazach z rozdziawionymi buziami. Ale nie tylko obrazy zawładnęły duszą artysty. Także dźwięki.


WYDZIAŁ DŹWIĘKU

Antonisz sam komponował muzykę do swoich filmów, a także – o czym dowiaduję się dopiero z opowieści jego córki – tworzył muzykę non-camerową, wydrapywaną bezpośrednio na ścieżce dźwiękowej. Występował też w roli tapera.

Tabliczek-przewodniczek po świecie nieposkromionej wyobraźni animatora jest kilka, ja zatrzymam się jeszcze tylko przy jednej, najlepiej bowiem samemu sięgnąć po 13 numer „2+3D”, tym bardziej że czeka w nim niespodzianka, ściśle związana z tytułem opowieści Antoniszczak. Na wspominanej przeze mnie tabliczce widnieje taki oto napis: „PRACOWNIA GASTRONOMICZNA ŻYCIA”. Wisiała ona przed wejściem do kuchni. Nie mogę się oprzeć, żeby na zakończenie opowieści nie zestawić jej z napisem umieszczonym na kolejnej: „W sumie najbardziej się liczy jakość spędzonego każdego dnia życia. Ważniejszy jest o właściwej porze kaloryczny spożyty obiad niż nadludzkim wysiłkiem zdobyta nagroda nobla która nigdy nie zrekompensuja utraconego zdrowia z powodu np. wrzoda żołądka lub piętnastnicy” (podaję pisownię oryginalną).

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pisma: „2+3D. Grafika plus produkt”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton ___RUJA, GOMORA I DEKONSTRUKCJA
ANAGRAMOWA CHOREOGRAFIA MAI DEREN
ETOS TEATRU

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt