Nr 6
z dnia 30 października 2001
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

O śląskim hiphopie słów kilka
(Takie tytuły daje się chyba w kwartalnikach artystycznych, nie?)
     
   

     Hiphop oznacza całą kulturę tego ruchu… Gdy mówisz o rapie… Rap jest częścią kultury hiphopowej – The emceeing… The djaying jest częścią hiphopu. Sposób ubierania się, język – to wszystko są elementy HH. Break Dance, b-boys, b-girls… to, w jaki sposób zachowujesz się, chodzisz, mówisz, to wszystko to części hiphopu. Hiphopu nie dzielą kolory… Hiphop jest stworzony z Czarnego, brązowego, żółtego, czerwonego, białego… To wszystko są części hiphopu…
     Afrika Bambaataa, 1976
     
     Polski hiphop zaczął się na Śląsku i chyba właśnie tu najciekawiej się rozwija. Nie jest to teza dyktowana lokalnym patriotyzmem – obserwując młode, oficjalnie istniejące na rynku zjawiska, wydaje się, że oprócz kilku wyjątków, jak warszawski Fisz czy częstochowskie Ego, polski hiphop to wciąż ławka, skręty i gangsterka. Zespoły ze Śląska, choć oczywiście również przechodziły przez ten etap (a niektóre z nich na nim zostały), grają inaczej i mówią o czym innym – tak było i tak jest. Istnienie trzech zjawiskowych śląskich artystów hiphopowych, o których niżej, świadczy, że nie jest to muzyka dla niewybrednych, choć często za taką się ją uważa.
     
     Mama Africa
     Hiphop to jeden z najciekawszych stylów muzycznych XX wieku, poza tym jeden z nielicznych, które mają szansę na rozwój w wieku XXI. Choć sam styl jest znany dopiero od niedawna, korzeniami sięga pierwszych afrykańskich przekazów ustnych, wyśpiewywanych przy akompaniamencie plemiennych bębnów.
     Współczesny hiphop narodził się w Stanach Zjednoczonych. Zapoczątkowali go emigranci z Jamajki (za pioniera uważany jest DJ Kool Herc). Mocna, rytmiczna muzyka, często z akcentami reggae i soulu, do której młodzi wokaliści rapowali swoje teksty, szybko zyskała wielką popularność. Młodzież fascynowała się tą muzyką przede wszystkim ze względu na jej prostotę i szczerość. Nie trzeba było umieć śpiewać, żeby wyrazić swe myśli i uczucia w tekście; dzięki technice samplingu (wycinanie fragmentów utworów, zapętlanie ich i wklejanie do swoich piosenek) niepotrzebne były instrumenty, a co najważniejsze – w hiphopie nie obowiązywały sztywne reguły. Każdy mógł rymować, o czym chciał; nie istniały reguły samplowania. W Polsce hiphop pojawił się na początku lat dziewięćdziesiątych, ale prawdziwa eksplozja nastąpiła w połowie dekady. Jak grzyby po deszczu rodziły się młode zespoły, które chciały opowiedzieć o swych uczuciach i frustracjach, wynikających z życia w szarych blokowiskach, i o braku perspektyw. W prostych, nierzadko wulgarnych słowach opisywały otaczającą rzeczywistość, podkreślając przy tym zupełną obojętność wobec jej mechanizmów. Mimo że już wcześniej, bo na początku minionej dekady, istniało w naszym kraju wiele zespołów grających tę muzykę (nazywaną jeszcze rapem), a debiutanckie albumy mieli za sobą Liroy (megasukces komercyjny płyty Alboom i promującej ją piosenki Scyzoryk) i Wzgórze YAPA3, to dopiero pierwsza płyta katowickiego Kalibra 44 pokazała, że to muzyka dla młodych, którą mogą tworzyć ich rówieśnicy – dopiero taką nastoletni fani uznali za własny, prawdziwy i oryginalny polski hiphop.
     
     Plus i minus
     Płyta Księga Tajemnicza. Prolog to prawdziwie psychodeliczna podróż po upalonych umysłach trzech nastolatków. Bracia Lord MM Dab i ŚP Brat Joka oraz Mag Magik I grali razem już od roku 1994, jednak dopiero dwa lata później o ich istnieniu dowiedziała się cała Polska. Choć dziś brzmieniowe archaizmy płyty mogą razić czy śmieszyć, trudno zaprzeczyć, że była to pozycja przełomowa w dziejach polskiego hiphopu.
     Wokaliści, opowiadający w prostych słowach o swej fascynacji marihuaną i muzyką, z dnia na dzień stali się bohaterami młodzieży w szerokich spodniach; tej z kolei zaczęło przybywać na naszych ulicach w zastraszającym tempie. Bezapelacyjnym przebojem płyty, piosenką, która wypromowała cały album, był utwór + i – śpiewany przez Magika. Dzięki niej stał się on najbardziej popularną postacią zespołu. Niewiarygodnie szczere wyznanie oczekującego na wynik testu na seropozytywność, podane w formie rozmowy z lekarzem, było na polskiej scenie całkowitym novum. Miłe dla ucha, balladowe podkłady i klimatyczny teledysk uczyniły z piosenki wielki hit, który długo nie schodził z list przebojów.
     Dzięki Kalibrowi błyskawicznie powstawać zaczęły młode hiphopowe zespoły, pragnące wyrazić w rymach siebie, swoje nadzieje i obawy. Wzrost zainteresowania hiphopem wśród coraz to nowych wykonawców wynikał z pewnością z jej stosunkowo niewielkich wymagań muzycznych i technicznych – umiejętności wokalne czy instrumentalne, a także posiadanie sprzętu nie były konieczne: obsługa komputera to przecież nic trudnego, a co do sprzętu, to z powodzeniem wystarczało kilka mikrofonów i CD.
     Wydana dwa lata później płyta W 63 minuty dookoła świata to już całkowita rezygnacja z psychorapu. Czysty hiphop, pełen znakomitych, często lirycznych sampli, jazzowych trąbek, i bardzo inteligentne, a zarazem pełne luzu zabawy językiem najpierw zaskoczyły, a potem przyjęły się znakomicie. Niestety, zaraz po nagraniu tej płyty, od zespołu odszedł Magik (nie wystąpił nawet w promocyjnym teledysku Film). Zespół nagrał potem jeszcze jedną płytę 3:44, co prawda nie zaskakując niczym nowym, ale też potwierdzając swoją klasę.
     
     Chwile ulotne
     Magik nawiązał współpracę z Rahimem, MC mikołowskiego składu 3 X Klan (wydali płytę Dom pełen drzwi, sam Rahim wystąpił też w utworze Psychodela na pierwszej płycie Kalibra), wkrótce dołączył do nich Fokus, wcześniej udzielający się w nieznanych szerzej zespołach. Tak powstała katowicko-mikołowska Paktofonika.
     W zasadzie, pisząc o muzyce i tekstach tego zespołu, trudno nie rozpływać się w zachwytach. Znakomite podkłady muzyczne (na pierwszej płycie głównie sample reggae, na kolejnej już więcej eksperymentów, m.in. jungle, minimal, psychodelia), ciekawe teksty i przede wszystkim charakterystyczne, pełne charyzmy głosy – nic dziwnego, że sprzedało się już kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy płyty Kinematografia. Choć album nie ma poparcia żadnej z wielkich firm płytowych, do dziś utrzymuje się na szczytach list sprzedaży.
     Zaczęło się jednak całkiem skromnie – troje wokalistów, sfrustrowanych stanem polskiego hiphopu, postanowiło zmienić zastaną sytuację i stworzyć coś własnego. Jak głosi legenda, połączyli się paktem przy dźwiękach z głośnika i tak powstała Paktofonika
     Był rok 1998, trzy pierwsze nagrane przez nich piosenki – Priorytety, Ja To Ja i Gdyby – robiły prawdziwą furorę wśród fanów hiphopu w całym kraju, wszyscy mówili o nowym zespole Magika, oczekiwano nowej płyty. Czekać jednak trzeba było aż dwa lata, w tym czasie wielu zapomniało o Paktofonice – tyle ciekawych muzycznych projektów pojawiało się przecież i umierało w zarodku. Głośno na temat zespołu zrobiło się w grudniu ubiegłego roku, gdy ukazała się debiutancka Kinematografia – znakomity, prawdziwie ożywczy dla polskiej sceny album. Rozpoczyna się znanymi już trzema piosenkami, następna jednak udowadnia, że Paktofonika to nie tylko chwytliwe przeboje. Niesamowity popis wokalny Fokusa w Chwilach ulotnych, w którym autor „wyzywa do walki na przechwałki” innych MC, udowadnia, że to jeden z najciekawszych, jeśli nie najciekawszy polski wokalista hiphopowy, nie dość że obdarzony naturalnym, głębokim basem, to jeszcze dysponujący fenomenalną, wręcz perfekcyjną dykcją.
     Pozostali muzycy również nie ustępują pola koledze – Magik potwierdza swą, znaną już z Kalibra, klasę, tu jeszcze bardziej zmierzając w stronę śpiewania zamiast rymowania, a Rahim dowodzi, że nie zmarnował czasu, który minął od jego fonograficznego debiutu w 3 X Klan.
     Wszystko potoczyłoby się pewnie świetnie, chłopcy staliby się gwiazdami, koncertując, nagrywając i występując w telewizji, los chciał jednak inaczej. 26 grudnia 2000 o godz. 6 rano Piotr „Magik” Łuszcz popełnił samobójstwo, wyskakując z okna swego mieszkania w Katowicach-Bogucicach. Pozostawił po sobie żonę i małego synka. Pozostawił też po sobie kolegów z zespołu, i to w momencie dla nich decydującym – przeżył chwilę wydania płyty zaledwie o tydzień.
     Do dziś mówi się o tym, że Paktofonika skorzystała komercyjnie na śmierci swego wokalisty. Niektórzy twierdzą, że gdyby Magik nie umarł, płyta nigdy nie sprzedałaby się w tak wysokim nakładzie. Pretensje te są jednak dziwaczne. Wystarczy zapoznać się z zawartością albumu, żeby dojść do wniosku, że jest to naprawdę jedna z najciekawszych propozycji, jakie w ogóle ukazały się w polskim hiphopie. Uniwersalny przekaz i muzyka pozwalają żywić nadzieję, że właśnie Paktofonika jest zespołem, który może przerwać magiczny krąg oddzielający hiphopowe getto od polskiej muzyki popularnej.
     Paktofonika stała się wielką gwiazdą – dwa teledyski, znakomita EP-ka z nowatorskimi wersjami przeboju Jestem bogiem, koncerty w całym kraju (w tym m.in. występ na pierwszym w historii koncercie hiphopowym na Festiwalu Piosenki w Opolu), a także… liczni naśladowcy. Gdy posłuchać dziś płyt czy składanek młodych śląskich (choć nie tylko) grup hiphopowych, to widać, że charakterystyczny sposób tworzenia rymów i reggae’owe, bujające podkłady Paktofoniki są dziś równie chętnie kopiowane, jak przed laty debiutanckie nagrania Kalibra 44. Historia zatacza tu małe kółko – tym bardziej więc wypada docenić postać Magika, artysty, który i w jednym, i w drugim zespole odegrał rolę niepoślednią.
     Dalsze plany Paktofoniki to jeszcze jedna płyta (w swoim archiwum mają kilkanaście piosenek z zarejestrowanym głosem nieżyjącego kolegi), a potem… zmiana nazwy. Paktofonikę stworzyliśmy w trójkę, nieuczciwe byłoby kontynuować to we dwóch – twierdzą muzycy. Nowy projekt stworzą Rahim i Fokus wspólnie z kolegami z PFK Kompany, grupą kilkunastu młodych muzyków ze Śląska. Oprócz Rahima i Focusa należą do niej m.in. Bambus i Sot. Pierwszy jest DJ-em wspomagającym zespół na koncertach, najczęściej grą na płytach gramofonowych. Dźwięki, które wytwarza za pomocą płyt, Sot artykułuje z własnych ust. Jest jednym z niewielu w Polsce przedstawicieli human-beatboxu, techniki, w której ustami naśladuje się podkłady rytmiczne i słynne skrecze. Nowy zespół będzie nazywał się Pokahontaz.
     
     Zabrzańska warszawka
     Całkowicie odmiennym artystą, choć również wywodzącym się z hiphopu i przyznającym do jego inspiracji, jest zabrzański muzyk Stasio. Wydana w zeszłym roku płyta Rozbujnik nie odniosła masowego sukcesu. Być może z powodu stylistycznej mieszanki, jaką zaproponował Stasio. Trudno jednoznacznie określić, do kogo adresowana jest ta płyta. Oprócz hiphopu słychać tu reggae, jungle i jazz, a także elementy yassu (Stasio bez oporów przyznaje się do inspiracji znakomitą płytą Kur Polovirus mówiąc, że otworzyła przed nim pewne drzwi w muzyce) i dokonania Kazika Staszewskiego. Co ciekawe, ci właśnie idole udzielili artyście muzycznego błogosławieństwa – w jednej z piosenek wokalnie udziela się Staszewski, w innej na gitarze gra Olaf Deriglasoff, jeden z twórców wspomnianego Polovirusa.
     O wielości zainteresowań muzycznych Stasia świadczy choćby wybór sampli, które zapętlone tworzą podkłady melodyjne i rytmiczne poszczególnych utworów. Louis Armstrong spokojnie przeplata się tu z Annie Lennox, Czesław Niemen z The Cure, a Nick Cave z muzyką do serialu Kojak. Robi to znakomite wrażenie – po kilkukrotnym przesłuchaniu Veto, opartym na samplu utworu Close To You The Cure, słuchacz zaczyna się zastanawiać, czy aby oryginalnej, brytyjskiej wersji czegoś nie brakuje…
     Rozbujnik z pewnością nie jest płytą, która rzuca na kolana po pierwszym przesłuchaniu, ale już kilka następnych uświadamia, że twórca doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co chce przekazać. Szybkie rytmy dance przechodzą tu w reggae’owe pulsacje i głębie dubowych pętli. Stasio tworzy muzykę na komputerze, w oparciu o sample, dlatego pewnie łączy się go z kręgiem hiphopowym, co jednak nie do końca jest prawdą.
     Na uwagę zasługują też teksty Stasia – szydzi w nich i wyśmiewa się ze wszystkiego, co przyciąga jego uwagę. Na pierwszy ogień idą sami hiphopowcy – w utworze Respekt Cili 66 Rok Szeroki Krok śpiewa: „Tak, to właśnie my, pionierzy stylu / Spodnie szerokie tak że do kieszeni po winylu / Ilu przed nami niewielu / Coś tam coś tam coś tam, stary przyjacielu.” Gdy dodać, że dwa ostatnie słowa wysamplowane są z piosenki Kalibra 44, całość pozostawić można bez komentarza. Stasio śpiewa też o własnym mieście, zahacza o politykę. Jednak ta ostatnia decyzja mści się na autorze. Napisane przed kilku laty teksty o miejscowych dygnitarzach, dziś już nieaktualne, po prostu nie śmieszą (to samo dotyczy wczesnych płyt Kazika). Dodajmy również, że muzykowi z Zabrza nie brak autoironicznego dystansu. W Fizolu śpiewa: „Jestem fizolem, a wolałbym żyć z gadania / Jestem fizolem, bo nie mam nic do gadania / Jestem fizolem świadomym tego, że mam coś do sprzedania”.
     Oczywiście, na Śląsku jest więcej zespołów grających podobny rodzaj muzyki (by wymienić choćby Gutka, znakomicie łączącego hiphopowe rymy z zaśpiewami reggae), trzy wyżej wymienione wydają się jednak najciekawsze. Triada: klasyk gatunku, wschodząca gwiazda i niszowy, alternatywny artysta świadczy o rozwoju i stałych przeobrażeniach śląskiego hiphopu, a tym samym dobrze wróży na przyszłość. Jeśli dzieje śląskiego hiphopu dalej będą toczyć się tym torem, to przyjdzie czas, gdy wydostanie się on ponad stylistyczne podziały i będzie mówić się o nim po prostu jako o muzyce.
     





Artykuł ukazał się w kwartalniku „FA-art” nr 3 (45) 2001.

wersja do wydrukowania