Nr 29 (111)
z dnia 22 października 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Raz pewien młody ichtiozaur
Był na wystawie des beaux arts
Gdy spojrzał na dzieła
Ochota go wzięła
By pożreć je wszystkie.
I pożarł.
Z przyjemnością przypominam sobie od czasu do czasu refleksje Juliana Tuwima na temat apetytu sympatycznego dinozaura. Jedno, co mnie martwi, to fakt, że stwory te nie doczekały naszych czasów. Z czego jednak dziś mogłaby się składać dieta wyżej wymienionego? Sądzę, że zamawiałby raczej krwisty befsztyk niż bien cuit, a i soczystą wątróbkę stawiałby nad „jakoweś majonezy”. Podobnie, podejrzewam, rzecz miałaby się z dziełami sztuki. Zamiast idyllicznych landszaftów wolałby z pewnością skonsumować coś z krwi i kości. Nie mam tu nawet na myśli Szału Podkowińskiego czy też modnych swego czasu niewiniątek ze stłuczonym dzbanem – współczesna sztuka i kultura masowa dostarczyłyby żarłocznemu stworzeniu wiele innych smakowitych kąsków.
Weźmy najnowszy „Fluid” [10 (45) 2004]. Numer jest w większości obrazkowy, sztuki tu dużo i to różnej, od wysublimowanego „dezajnu” po twórczość na wskroś ludową. Jeśli chodzi o tę drugą, to już z okładki spogląda na nas ponętna blondyna (blondynowatość nie ulega kwestii, choć okładka jest czarno-biała) otoczona demonami i wytatuowana na niemal każdym centymetrze ciała. Ona, a także wesoła rodzinka wampiro-kościotrupków towarzysząca stopce redakcyjnej, to dzieła niejakiego Dr. Lakry, artysty-tatuażysty, który z meksykańskiej ulicy dostał się na salony, czyli w tym przypadku do galerii Kurimanzutto (występował też podczas targów Art Basel), gdzie tatuował chętnych, a mniej odważnym oferował swoje prace na papierze: „Jego wyobraźnię zapładnia meksykańska i amerykańska kultura popularna lat 40. i 50. – magazyny ilustrowane, reklamy, plakaty z Pin Up Girls, horrory i B-movies, komiksy. Te inspiracje łączy z elementami kultury ulicznej – afisze reklamujące Lucha Libre (meksykański odpowiednik wolnej amerykanki), elementy subkultury surferskiej i skate’owej czy punkowej kontrkultury. Wszystko to wstrząśnięte, nie mieszane i doprawione sporą dawką czarnego humoru” – pisze Michał Woliński (Gabinet dr. Lakry). Istotnie – sporą.
Tuż obok tekstu, a właściwe piktorialu o Doktorze Lakra, znajduje się artykulik Jacka Staniszewskiego Flaki, olej silnikowy, szatan, reprezentujący podobny gatunek, a poświęcony okładkom rozmaitych „brukowców” pochodzących z kolekcji Toma Brinkmana. „Tom Brinkman, autor wydanej niedawno monografii »Bad Mags« [Headpress/ Critical Vision], jest kolekcjonerem i wysokiej klasy obsesjonatem. Do przedmiotu swojego obłędu – śmieciarskich pism miksujących nośne sensacje seksu, przemocy i popowego okultyzmu – podchodzi z naukową rzeczowością. Ale i nie brak mu dystansu, bo niby jak zachować powagę w stosunku do periodyku noszącego tytuł »Przystojny diabeł«? Jak ocalić równowagę psychiczną, skoro cover story pisma »National Bulletin« zapewnia nas o nowych dowodach na to, że »CHARLES MANSON JEST NIEŚLUBNYM SYNEM ADOLFA HITLERA«?!”.
Idąc za ciosem, redakcja publikuje aż cztery rozkładówki z okładkami popularnych swego czasu „tygrysów” – sensacyjnych thrillerów wojennych (okładki pochodzą ze zbiorów Maurycego Gomulickiego). Moi faworyci wśród tytułów to Łosie atakują samotnie i Klęska wiernego Heinricha. Gomulicki oferuje czytelnikom jeszcze kolekcję akcesoriów militarno-propagandowych (Lumpenmilitariat: „Temat: fantasmagorie militarne, Czas: po 1945, Miejsce: ziemie odzyskane, Tendencja: wciskanie mitologii pod postacią bibelotów i komiksów”). Najbardziej bodaj wzrusza swoista relikwia: „ziemia z pól bitewnych uświęconych wspólnie przelaną krwią (Grunwald, Lenino, Warszawa)”. „I co z tym zrobić?”– pyta retorycznie autor.
Inny biegun estetyczny (choć zakładam w tym momencie, że tych biegunów jest więcej niż dwa) reprezentuje ilustrowany fotomontażami tekst Anny Wojczyńskiej pt. Shampoooooo (nie liczyłam tych „ooo”, ale jest ich sporo). Autorka przedstawia przykłady współczesnego designu z nurtu „shampooooooning” (jak wyżej) i pyta: „Czy design może służyć jako klucz do zrozumienia współczesnych nastrojów? Czemu nie? Design jako wspólny mianownik panujących obaw, stresu, potrzeb i nadziei? Jak najbardziej! Żeby czuć się lepiej. W stadzie nadającym na tej samej częstotliwości. Niby nic, a jednak krzepi. Taki drobiazg”. Wiele tu zabawnych i pomysłowych gadżecików, spośród których najbardziej chciałabym mieć gigantycznego misia puszczającego okrągłą buzieńką bańki mydlane, stolik z usztywnionej epoksydem koronkowej serwety, kwiatowo-kryształowe lampy Torda Boontje sytuujące się „na pograniczu natury i progresywnej technologii” i – uwaga! – „Inmedia TV” Fabiana Thiele – specjalną nakładkę przekształcającą obraz telewizyjny w jakże miłe dla oka pastelowe kropki. Podoba mi się ten trend, nie powiem. A jednak po lekturze całego październikowego „Fluidu” zaczęłam mieć poważne obawy, czy aby pożerając to wszystko, co pożeramy (nieważne, oczami czy ustami), nie podzielimy wkrótce losu nieszczęsnego ichtiozaura.
Omawiane pisma: „Fluid”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt