Witryna Czasopism.pl

nr 21 (103)
z dnia 2 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

„PRO ARTE” ORAZ UPAJAJĄCA PRZYJEMNOŚĆ

To jest takie pismo, którego raczej nie czytuje się do poduszki, choć format ma wygodny, zeszytowy. Bardziej pasuje do przerw między lekcjami, wykładami lub pracą, kto jak tam ma, ale to luźna propozycja. W tymże piśmie kulturalno-literackim teksty są zatytułowane na przykład tak: Romantyczność Tadeusza Dąbrowskiego manifestem najmłodszego pokolenia? (Iwona Grzeszczak pyta), i to już mówi samo za siebie. Ale jeśli czytelnik nie miał w ręku ostatniego numeru „Pro Arte” [nr 19 (2004)], niepozornego z wyglądu zresztą, to niech koniecznie po niego sięgnie. Dla prozy Ludmila Staneva! Bo, proszę się dobrze zastanowić, co my wiemy o bułgarskich pisarzach? A właśnie!

Przede wszystkim w omawianym numerze „Pro Arte” jest rozrywkowo zatytułowany dział Śmiechu warte?, na całe szczęście niemający nic wspólnego z telewizyjnym programem. Omawia się tu twórczość Pilcha, pisze o sympatycznych demonach i poważnie rozprawia o sztuce humoru, która wszak nie jest sztuką do końca zgłębioną (bo też i która jest?). Poza tym są w nim recenzje i fachowe omówienia, jest poezja, proza oraz poruszające rozmowy, dwie. Ciekawa jest ta z Mariuszem Sieniewiczem – pisarz cierpliwie odpowiada na pytania o prozę północy i wyjaśnia, dlaczego trudno być wykładowcą akademickim i pisarzem jednocześnie. Przepraszam czytelników, lecz zawczasu zdradzę: między innymi z powodu „atawistycznej niechęci do przypisów i fiszek”. Zdarza się, prawda? I to wcale nie tak rzadko.

Dla wielu czytelników wyróżnikiem wakacyjnego „Pro Arte” będzie jednak proza bułgarska, w każdym razie mam taką nadzieję. Bo niewiele o niej wiemy lub nawet nic. A tymczasem żyje sobie w Bułgarii (już od 1959 roku) pewien lekarz, który pracuje jako dziennikarz poczytnego dziennika i pisze opowiadania niezwykle czytelnikowi przyjazne. I wiersze, choć tych akurat w numerze nie zamieszczono. Opowiadania cechuje spora dawka (dobrego!) humoru, który objawia się już w ich formie, że tak określę – skrótowej. Z bułgarskiego przełożyła je Adriana Kovechewa i zrobiła to chyba dobrze, bo słowa naprawdę płyną bez przeszkód prosto w słowiańską duszę odbiorcy. Ze słowiańskiej bez wątpienia, bo treści podaje Stanev z pewną bezpośredniością i dość karkołomnym rozmachem.

W „Pro Arte” zamieszczono dwa dłuższe opowiadania autotematyczne i trzy krótkie, ale za to kryminalne. A ponieważ teraz, tj. w czasie wakacji zapotrzebowanie na dobry, zaskakujący kryminał jest ogromne – od nich właśnie zacznę. W przypadku kryminalnych opowiadań Staneva zaskoczeniem może już być fakt, że ostatnie ma tylko jedno zdanie. Ale kluczowe! Przez samego autora utwór został skromnie zatytułowany: Piekielnie krótkie (doskonałe) kryminalne opowiadanie. Jego treść zawiera się raptem w trzech słowach (nie licząc tytułu, choć może pomijanie go to błąd, bo jest w nim rzeczywiście wiele racji). W trzech – lecz bezsprzecznie doskonałych.

Jeszcze więcej o Stanevie dowiadujemy się z opowiadania Nie jestem pisarzem (zamiast wstępu), które jest kokieteryjnym zaproszeniem do czytelniczego flirtu. Autor przede wszystkim zakłada, że czytanie to „spotkanie dwóch normalnych osobników”, co jest dla dalszych badań jego twórczości szalenie ważne. Dla obu stron. Że mówi prawdę, o sobie, widać po tym, w jaki określa swoją drogę do literatury zapoczątkowaną przez niepublikowane dotąd notatki. „Wychodzę się bawić, spóźnię się” – pisze. Poza tym artysta wyznaje, że „najbardziej nienawidzi prostaków”. I jak tu Staneva nie polubić od razu, od pierwszego akapitu, nawet jeśli ma się do dyspozycji zaledwie ułamek jego twórczości? Nie można! Oczywiście, proszę próbować…

Drugie z dłuższych opowiadań (jakieś dwie strony maszynopisu ma każde, bo autor potrafi najważniejsze zmieścić na niewielkiej przestrzeni tekstu) nosi tytuł: Czytanie jako upajające przyjemność i wykorzystuje mało odkrywczą, lecz i tak zabawną zamianę słowa „pić” (w domyśle – alkohol) z „czytać” ( w domyśle – książki). Nasi rodzimi kabareciarze też kiedyś na to wpadli, lecz najwyraźniej temat ten to tzw. samograj i wzmożona eksploatacja absolutnie mu nie szkodzi. W tym przypadku chodzi bowiem o uniwersalną „sztukę konsumpcji”, z której wynika kilka ważnych prawd, a pośród nich także i ta, że damy nie powinny nadużywać Maupassanta. Co jest wprawdzie dość banalne, ale przydatne w życiu (dam).

Podejrzewam, że gdyby książki Staneva były rozdawane wraz z biletami PKP, nawet daleka podróż z czterema przesiadkami niezwykle by zyskała, ludzie zaś rzadko śmiejący się w zatłoczonych przedziałach byliby dla siebie mili (być może). A i czytelnictwo w kraju znacznie by wzrosło, no i pisarze bułgarscy przyjeżdżaliby na malownicze wieczory autorskie. Ech, można pomarzyć... Do czego zachęcam, pro arte, pro forma i pro publico bono.

Miłka O. Malzahn

Omawiane pisma: „Pro Arte”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PEJZAŻE SOCJOLOGICZNE
EPITAFIUM - DLA CZASOPISM? DLA POKOLENIA?
KOTLET Z WĘGLA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt