Witryna Czasopism.pl

nr 21 (103)
z dnia 2 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ZIELONO NAM, CZYLI WAKACJE POD ZNAKIEM OGRA

Kilka dekad temu Karen Horney opublikowała klasyczną już dziś Neurotyczną osobowość naszych czasów, książkę, której tytuł absolutnie nie stracił na aktualności – wszyscy obserwujemy u siebie wymienione przez autorkę syndromy neurozy. Ale równie dobrze możemy mówić o nostalgicznej osobowości naszych czasów – moja dała o sobie znać podczas jednej z ulubionych rozrywek naszego gatunku, czyli zappingu. Przyciskając guziczki pilota, natrafiłam na kanał dziecięcy, gdzie Miś Uszatek – oczywiście głosem Mieczysława Czechowicza – śpiewał na dobranoc. W kolejnych dniach, gdzieś w okolicach godziny 19 (oj, dwadzieścia lat temu o tej porze wyludniały się place zabaw) też spotykałam starych znajomych – Pszczółkę Maję, Rumcajsa, Żwirka i Muchomorka.

Reksio, Colargol, Filemon i Bonifacy, Wilk i Zając, Bolek i Lolek – to towarzysze mojego dzieciństwa, stąd ich widok rozrzewnia (upływ czasu, niestety, też). Nie będę wpadać w apokaliptyczny ton i narzekać, że kiedyś to były bajki – ładne, mądre, pouczające, bez tej współczesnej przemocy, etc. Nie będę, ponieważ dwadzieścia lat temu chyba ich nie doceniałam – to dziś zauważam np. autotematyzm przygód Reksia albo związki między ukochanym filmem o Kreciku a czeską szkołą filmową, że nie wspomnę, iż w dzieciństwie płeć Gucia nie budziła mojego zainteresowania, a teraz i owszem… Widać do bajek się dorasta. Jako kilkuletniemu dziecku marzyła mi się dobranocka z filmami Disneya, które były towarem reglamentowanym – w latach 80. taka bajka pojawiała się w okolicach Bożego Narodzenia, jak kubańskie pomarańcze. Dziś te filmy to absolutna codzienność, a ja z docelowego widza stałam się opiekunką takowego – i owe produkcje jakoś mniej mnie pociągają. I chyba nie jestem w tym odosobniona, zważywszy, że największym animowanym przebojem ostatnich lat jest film kpiący z disneyowskiej dydaktyki. Mowa oczywiście o Shreku, którego drugą część już możemy oglądać. I znowu zielono nam – dotyczy to również filmowej prasy, jak sieciowa „Esensja”, która w najnowszym, wakacyjnym, a szóstym tegorocznym wydaniu [nr 6 (38) 2004]sporo miejsca poświęciła właśnie ogrowi.

Zacznę jednak od pewnej analogii. Otóż, jak wiadomo, producentem Shreka jest Jeffrey Katzenberg, który na przełomie lat 80. i 90. przywrócił świetność disneyowskiej animacji, kierując powstawaniem takich filmów jak Mała syrenka, Piękna i bestia czy Król Lew, potem jednak, głównie z powodów ambicjonalnych, opuścił wytwórnię i wraz ze Stevenem Spielbergiem oraz Davidem Geffenem założył własną – Dream Works. Nie jest tajemnicą, że pierwszy Shrek był rodzajem zemsty Katzenberga na Disneyu – sporo motywów wprowadzono po to, żeby, mówiąc wprost, dokopać konkurentowi – by przypomnieć zamek lorda Farquaada albo pastiszową scenę śpiewu Fiony i ptaszka (dla niego to akurat ostatnie trele). Po przeczytaniu tekstów Piotra Kozłowskiego z ostatniego numeru – Jak zrobić film, który spodoba się polskim krytykom i Euro 2004: Ach, co to był za mecz! – odnoszę wrażenie, że i on chciał komuś dokopać, tylko nie pojmuję, dlaczego akurat chłopcem do kopania jest tu Andrzej Wajda. Jasne, że wszyscy chcielibyśmy oglądać dobre polskie filmy i czytać błyskotliwe recenzje, ale czy rzeczywiście za ich obecny poziom odpowiada właśnie on? Rozumiem, że oba teksty są rodzajem żartu (polecam zwłaszcza ów piłkarski jako rodzaj quizu w stylu „Ile tytułów filmów jesteś w stanie znaleźć?”), ale takie uogólnienie zabawne nie jest, nie mówiąc o tym, że nagonka na Wajdę, od czasów sławetnego sporu o baronów polskiego kina, jest już chyba passé. Poza tym, jak sądzę, jesteśmy z autorem w podobnym wieku, wystarczająco zatem dorośli, by twórczości reżysera nie kojarzyć wyłącznie z Zemstą, Panem Tadeuszem czy Panną Nikt – wcześniej był Człowiek z marmuru, Panny z Wilka i Krajobraz po bitwie. I kto dziś potrafi takie filmy zrobić, niech pierwszy rzuci kamieniem. Problem chyba nie tkwi w tym, że Wajda ciągle robi filmy – choć przecież nie jest monopolistą w tej sferze, nie kręci też aż tak wiele – tylko że inni nie tworzą dzieł na miarę jego wcześniejszej twórczości. Może więc zamiast dokopywać starszemu, lepiej byłoby zacząć szturchać tych młodszych, nie mniej zdolnych...

Nutkę niezadowolenia wyczuwam też w tekście Michała R. Wiśniewskiego (Czy kiedykolwiek zakochałeś się w niewłaściwej osobie?), jednej z dwóch recenzji Shreka 2. I przyznaję, że tego stanu nie podzielam, bo akurat mnie, w przeciwieństwie do autora, bardzo podoba się polskie tłumaczenie autorstwa Bartosza Wierzbięty, łącznie z lokalnymi dowcipami. Nie będę rozrywać szat z powodu tego, że nie usłyszę Jennifer Saunders, czyli Wróżki Chrzestnej śpiewającej piosenkę Bonnie Tyler, choć żałuję, że, póki co, nie dla mnie Książę z Bajki o głosie Ruperta Everetta czy Kot w Butach w interpretacji Antonio Banderasa – po prostu poczekam na wydanie DVD, wcześniej nacieszywszy się wysokim poziomem rodzimego dubbingu. Za to zgadzam się, że trudno mówić, jakoby film był krytyką komercjalizmu, skoro jego bohaterowie wabią z niemal każdej półki w supermarkecie. Cóż, w dzieciństwie musiały mi wystarczyć widokówki z Misiem Uszatkiem i wieszak w kształcie Pszczółki Mai…

Znaczący jest tytuł drugiej recenzji – Zielony urok kontra pokolenie popcornu – którego autorka, Ewa Drab, na zakończenie pisze o drugim dnie filmu, owym morale pobrzmiewającym już w pierwszej części: najważniejsze jest piękno wewnętrzne. Banał? Owszem, ale w dobie szaleńczego kultu ciała, nadal aktualny. Ale przecież Shrek 2 to nie cukierkowa dydaktyka, to przede wszystkim wspaniała zabawa, głównie w kino i to nie tylko dziecięce. I tu pojawia się mały problem, zwłaszcza dla rodziców, bo to film właściwie dla dorosłych – nie chodzi wyłącznie o to, że wykorzystano i sparodiowano filmową klasykę od Frankensteina i King Konga po Mission Impossible (moja ulubiona scena) czy Władcę Pierścieni, ale np. cokolwiek pikantny motyw stringów Pinokia dla dzieci jest pewnie nieczytelny (a może ja jestem naiwna?).

Shrek 2 może nie ma tego efektu zaskoczenia, świeżości, co część pierwsza, ale zaprzecza tezie, jakoby sequel musiał być gorszy. Para recenzentów z „Esensji” potwierdza w swoich tekstach klasę filmu, z czym najzupełniej się zgadzam, bo sama w kinie bawiłam się setnie, a nie miałabym nic przeciwko temu, by jego przesłanie znalazło odzwierciedlenie w rzeczywistości. Obserwując reakcje dziecięcych widzów, zastanawiałam się, jak zareagują za dwadzieścia lat na widok Shreka – irytacją, rozbawieniem, nostalgicznym rozrzewnieniem? W końcu każde pokolenie ma swojego Krecika – zielony ogr w tej roli nie jest taki najgorszy.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Esensja”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
INDYMEDIA. PARTYZANTKA INFORMACYJNA W INTERNECIE
LEKTURA NIEWAKACYJNA
STUDIUM NAD WYRAZ ATRAKCYJNYCH TREŚCI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt