Witryna Czasopism.pl

nr 2 (266)
z dnia 20 lutego 2011
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

WIEK IDEOLOGII

„Zeszyty Literackie” przyzwyczaiły nas do skromnej i dyskretnej szaty graficznej, wystarczająco jednak przy tym charakterystycznej, by nawet nieszczególnie obeznany z rynkiem czasopism odbiorca mógł dokonać bezbłędnej atrybucji. W ostatnich latach redakcja coraz częściej idzie na pewne ustępstwa wobec oczekiwań rynku, ostrożnie eksperymentuje z oprawą, np. w tradycyjny i sprawdzony model okładki coraz śmielej wpisuje fotografie, na ogół nawiązujące do przewodniego tematu numeru. Do tej pory jednak nigdy nie przywiązywałam do nich wagi – ot, uatrakcyjniały pismo, ale skłonna byłam myśleć o zdjęciach jak o kolejnym punkcie zakotwiczenia dla pamięci, pozwalającym na łatwiejsze powiązanie faktów i szybkie zlokalizowanie poszukiwanego wydania. Okładka najnowszego numeru „Zeszytów” [nr 4 (112) 2010] ma jednak inny charakter: po raz pierwszy rzeczywiście zapowiada treść, nie będąc tylko jej chwiejnym emblematem. Jest to zdjęcie Leni Riefenstahl, obojętne, chłodne, zdystansowane. Reżyserka spogląda przez obiektyw kamery, drugie oko ma zmrużone. Nie wiemy, co widzi, nie wiemy, na co patrzy. Skupiona, uważna, skoncentrowana. Wsobna. Przyglądając się temu ujęciu, mimowolnie przypominam sobie słowa Susan Sontag: „Podczas gdy prawdziwi ludzie zabijają innych ludzi albo siebie, fotograf ukrywa się za aparatem i stwarza maleńki fragment innego świata – świata obrazów, który głośno obwieszcza, że przetrwa nas wszystkich. […] Wszak sfotografowanie czegoś jest równoznaczne z okazaniem zainteresowania danym wydarzeniem pod jednym warunkiem: status quo nie ulega zmianie […]. Fotografując, przesądzamy o atrakcyjności tematu – nie zwracamy natomiast uwagi na fakt, że 'atrakcyjny' bywa także ból i cierpienie bliźniego”.

Redakcja reklamowała numer, jako temat podając brunatną Europę. Wyjątkowo trafnie dobrane zdjęcie konkretyzuje problem. Najnowszy numer „Zeszytów” ma bowiem dwa motywy przewodnie: pierwszym jest pokrętny romans nazizmu i sztuki, drugim – wiek XX i kwestia triumfu ideologii oraz ceny, jaką przyszło nam za ten triumf zapłacić.


„są niemal sympatyczni”


Okładkowa fotografia nawiązuje bezpośrednio do Cioci Leni, szkicu Claudio Magrisa, który otwiera w „Zeszytach” blok wypowiedzi poświęconych hitleryzmowi. Magris wydobywa rzadko przywoływany fakt z życia Leni Riefenstahl, pisze o realizacji jednego z jej filmów (Doliny), do którego pani reżyser regularnie „wypożyczała” romskie dzieci z obozu w Maxglan. Śniada cera pozwalała dzieciakom udawać małych Hiszpanów, niezbędnych na planie, a niemożliwych do sprowadzenia ze względów politycznych. Magris umiejętnie bawi się z emocjami czytelnika, przywołując fakty: oto zatroskana o kształt przyszłego dzieła artystka mami cygańskie dzieci obietnicami polepszenia ich losu, aby następnie wrócić do pracy, całkowicie zapominając o wcześniejszych słowach (rzuconych na wiatr), nie podejmuje bowiem żadnych kroków. Gdzie leży zatem granica odpowiedzialności artysty, na ile wolno mu zatrzasnąć się w wieży z kości słoniowej i nie zauważać otaczającej go rzeczywistości, a przynajmniej za nic mieć konsekwencje (braku?) własnych działań, czy w imię sztuki ma on prawo do czynów etycznie podejrzanych? Czytamy opowieść Magrisa, mając w pamięci, że romskie dzieci w większości zginęły w obozach zagłady. Te, które ocalały, po latach zostawiły świadectwo i zarazem przejmujące oskarżenie. Właśnie to świadectwo Magris przywołuje na marginesie jeszcze ważniejszego pytania, które zadaje swojej bohaterce. Wielokrotnie już zresztą o to pytano: o rysę między osobistą i jednostkową wrażliwością (która każe się nam przejąć tym, czego pozostajemy bezpośrednim świadkiem) a publiczną rolą, w którą wchodzimy, empatię gubiąc gdzieś po drodze. Magris unika udzielania łatwych odpowiedzi, nie ocenia. Prowokuje tylko do namysłu nad konsekwencjami złudnego założenia o niewinności sztuki.

„Z ludźmi tego rodzaju – pisze ironicznie o tak zwanych zwykłych nazistach Sándor Márai w Mesjaszu w Pałacu Sportu – zawsze tak jest: jeśli akurat nie mordują, są niemal sympatyczni. Trzeba tylko wybrać odpowiednią chwilę do kontaktów z nimi”. Jego wczesna relacja – opublikowana w 1933 roku w węgierskiej prasie – pozostaje przenikliwą analizą zbiorowego szaleństwa. Márai jako pretekst wykorzystuje okoliczność, wydawałoby się, stosunkowo błahą: ma bowiem możliwość uczestnictwa w jednym z berlińskich wieców, którego głównym bohaterem jest Führer, i z pozoru wstrzemięźliwie relacjonuje imprezę. Jest jednak obserwatorem niezwykle wyczulonym na słowa i gesty. Nie tylko z łatwością wydobywa w swoim krótkim reportażu religiopodobny charakter nazizmu, ale i wykazuje się wyraźnym zacięciem socjologicznym, gdy dokonuje diagnozy niemieckiego społeczeństwa oraz drogi, jaką ono przeszło, by – po części przynajmniej – zaufać Hitlerowi. Przede wszystkim zaś zauważa i portretuje ten wymiar każdej ideologii, który przybliża ją do spektaklu. Márai utrwala ten ceremoniał z ascetyczną powściągliwością, skłaniając do zastanowienia się nad mechanizmami zaangażowania.

Problematykę hitleryzmu i jego następstw puentuje świetny esej Małgorzaty Łukasiewicz (jest to część większej całości poświęconej Tomaszowi Mannowi). Fragmenty prezentowane w „Zeszytach” są analizą postaci Zeitbloma z Doktora Faustusa. Myliłby się jednak ten, kto przypuszczałby, że to sucha i niewzbudzająca emocji literaturoznawcza praca. Mamy tu do czynienia z błyskotliwą interpretacją, autorka z łatwością porusza się w licznych Mannowskich kontekstach, sprawnie podsuwa czytelnikowi inne tropy – pokazuje intertekstualne gry, demaskuje mechanizmy wielopoziomowych komentarzy pisarza. Najważniejsze są, jak sądzę, dwie kwestie: pierwsza z nich, mocno powiązana z postacią głównego bohatera szkicu, dotyczy kondycji humanizmu, druga (dla której punktem wyjścia staje się szereg wypowiedzi Manna) jest pytaniem o niemiecką kulturę, o jej losy po nazizmie, o zniekształcenie, jakiemu mimowolnie zostanie poddana, gdy oskarżyć ją o współodpowiedzialność za kształt tej ideologii.


błazeństwo myśli


„Czy śmiać się z nich? Ależ z kogo? To było dawno, prawie wszyscy z nich umarli, a ci, co jeszcze żyją, zatarli ślady. To jednak, że się zbłaźnili, nie jest tylko ich sprawą, francuskich mistrzów myśli. Przecie oni, jak zawsze pewni, że uprawiając swoją specjalność, czyli kształtując słowami idee, robią to w imieniu całej ludzkości, rzeczywiście byli mistrzami myślenia inteligencji zachodnioeuropejskiej, nie tylko, bo swoich czytelników na innych kontynentach. Ich żałosna nagość teraz, ich odpowiedzialność, na którą powoływali się, a o której nic nie chcieli wiedzieć, mówią za dużo o fantasmagoriach i majaczeniach społeczeństw ludzkich w ogóle, żeby zbywać ich przygodę lekko, jako wypadek jednego tylko kraju” – pisze Czesław Miłosz w tekście Sen rozumu. Proponowana przez „Zeszyty” refleksja nad ideologiami pozostaje nieco ukryta, nie została tak starannie wyeksponowana jak przewodni temat numeru. Tymczasem zbiór wspomnień poświęconych Tony'emu Judtowi (zmarłemu w sierpniu ubiegłego roku wyśmienitemu amerykańsko-angielskiemu historykowi) stanowi zdecydowaną zachętę do podjęcia tematu. Proponuję zacząć ich lekturę właśnie od szkicu Miłosza, który formalnie jest recenzją książki Judta pt. Past Imperfect, daleko jednak wykracza poza to, co zazwyczaj można w takich omówieniach znaleźć. Miłosz nie tylko skrzętnie wypunktowuje najważniejsze pomysły i idee pojawiające się w tej pozycji, nie tylko oddaje autorowi sprawiedliwość, ale też podejmuje z nim dialog, wychodząc z założenia, że problem odpowiedzialności intelektualistów i ich podatności na zachłyśnięcie się dowolną doktryną zbyt jest istotny, by zepchnąć go na margines świadomości.

To przeświadczenie zdają się podzielać i autorzy innych tekstów skoncentrowanych w bloku poświęconym autorowi Past Imperfect, w którym obok szkicu Miłosza znalazły się także wspomnieniowe wypowiedzi Tymothy'ego Snydera oraz Marci Shore i teksty autorstwa samego Judta. Relacje jego przyjaciół balansują między osobistym, na poły anegdotycznym portretem a próbą nakreślenia biografii intelektualnej. Pokazują doskonale rolę ideologii w jego życiu. Judt bowiem nie był tylko teoretykiem, podchodzącym do problemu z akademickim dystansem i z werwą specjalisty zabierającym się do chłodnej analizy swojego przedmiotu badań. Znał mechanizmy zaangażowania z autopsji. Tym większą więc może ma wartość jego nad nią refleksja, będąca – częściowo przynajmniej – formą rachunku sumienia intelektualisty.

Z tekstów samego Judta warto przede wszystkim zwrócić uwagę na ten, w którym zwierza się między innymi z trudności, jakie napotyka, czytając ze studentami Zniewolony umysł i inne teksty mierzące się z doświadczeniem obcym dla młodego odbiorcy, bo obca jest dla niego dialektyka wiary i niewiary. Judt uświadamia, że choć agresywny i wyrazisty język ideologii wciąż często dochodzi do głosu, to nadal nie wypracowaliśmy opartych na zrozumieniu mechanizmów obronnych, które by nas przed ideologią skutecznie uchroniły.


rachunki i należności


Lekturę „Zeszytów” proponuję zakończyć Fusami – opowiadaniem zapowiadającym nową książkę Magdaleny Tulli. Tekst ten kameralizuje podejmowaną w numerze problematykę; jest to subtelna i zarazem bardzo ostra wiwisekcja relacji między matką a córką. Sprowadzenie psychologicznej gry wciąż na nowo odtwarzanej między chorą kobietą a jej dzieckiem do ilustracji demonicznej siły totalitaryzmu byłoby oczywiście niepotrzebnym uproszczeniem. Ten tekst niczego nie komentuje, on tylko mimochodem pokazuje złowieszczą siłę ideologii, łamiącej charaktery i losy. Siła Tulli jest jednak zupełnie gdzie indziej, bo w perfekcyjnie rozpisanej psychodramie, o podłożu – jak można by domniemywać – autobiograficznym, dla której komunizm jest ramą, ważną dla konstrukcji tego opowiadania, choć nie jedyną.

Mącący porządki, bardzo literacki tekst Tulli jest dobrym dla tego numeru kontrapunktem: pokazuje, jak ideologia przesącza się w codzienność, jak ją przenika. Trudno odłożyć „Zeszyty” z przeświadczeniem, że nas te zagadnienia nie dotyczą.

Małgorzata Szumna

Omawiane pisma: „Zeszyty Literackie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Frunie dumna jak orlica
POINT-AND-CLICK
LEKTURA NIEWAKACYJNA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt