Witryna Czasopism.pl

nr 3 (253)
z dnia 5 lutego 2010
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o... | autorzy | archiwum

WOLNOĆ TOMKU W SWOIM DOMKU

Przyznaję, jestem rozczarowana. Mam do tego rozczarowania prawo jako inicjatorka pomysłu, by zapytać redakcje teatralnych czasopism oraz ludzi związanych z teatrem (współpracujących z nim, piszących i uczących o teatrze) o rzecz najprostszą w świecie: do czego są nam potrzebne czasopisma teatralne w Polsce? Jak wiadomo, pytania najprostsze są najtrudniejsze dla interlokutorów i mówił o tym już szalony Sokrates. Odzew na naszą akcję okazał się zaskakująco mizerny i policzalny.

Przypomnę, że kilka miesięcy temu rozgorzała dyskusja na temat „Notatnika Teatralnego”, jego problemów z utrzymaniem się przy życiu, a dokładniej – na rynku. Redakcja rozsyłała listy otwarte, zbierała podpisy i szukała wsparcia w mediach. Wybrane media podchwyciły temat i rzeczywiście w kilku miejscach można było przeczytać i usłyszeć, że „Notatnik Teatralny” świetny jest, że trzeba znaleźć rozwiązanie jego bytowych dylematów, że sprawy mają się tak i siak, i że ktoś niewątpliwie zawinił, ale na pewno nie „NT”. Przez chwilę coś się działo, aczkolwiek działo się raczej mgławicowo, czuło się, że coś wisi w powietrzu, że temat zaistniał i rozbłysł jak świetlna raca, że coś trzeba zrobić, a przede wszystkim rozmawiać, nagłaśniać! Bo szokujące jest, jak wiele czasopism kulturalnych w 2009 r. upadło lub podjęło decyzję o zawieszeniu działalności. Bo coraz gorzej radzą sobie redakcje mediów z pozyskiwaniem funduszy na swoją działalność – przykłady to nie tylko niszowe, ambitne pisemka zajmujące się literaturą czy sztuką, ale i media ogólnopolskie (jak radiowa Trójka, „Tygodnik Powszechny”, nawet radio Maryja zbierało datki na antenie, ale to już inna bajka, powiedziałabym, hardcorowa i dla dorosłych dzieci, które trzymają w czasie snu ręce pod kołdrą). Co się właściwie dzieje? Niby w kulturze mieliśmy bardzo dobry rok, ale chwieją się media finansowane przez państwo oraz takie, które systematycznie korzystały z dotacji ministerialnych bądź wsparcia urzędu miasta i nie znalazły sobie dotąd innego źródełka obficie monetą płynącego. Może królujący nam obecnie rok 2010 wymusi jakieś nowe rozwiązania, nowe możliwości?

Tyle że merytoryczną rozmową nie są zainteresowani także ci, którzy w torcie czasopiśmienniczo-teatralnym partycypują. Wynika to jasno ze skąpych głosów, jakie udało nam się zebrać – więcej było szczerych chęci, by dorzucić własny kamyczek, a mniej konkretu, namysłu, namacalnych wypowiedzi, a nie tylko ich zapowiedzi. Co zrobić, by czytelnictwo rozkwitło u nas jak w Finlandii? Żeby Iksiński z Kowalskim nie prychali z lekceważeniem w empiku, że czasopisma kulturalne mieszczą się znakomicie na jednym regale maciupkim jak szpilka? Co począć ze specjalistami, którzy nie mają potrzeby, by zabrać głos poniekąd we własnym interesie? Czy naprawdę jest nam wszystko jedno? Pospolite ruszenie twórców czasopism rozeszło się do domów do własnych spraw, każdy sobie rzepkę skrobie, Paweł na górze, a Gaweł na dole? Czy zachodzi tu tajemnicza, a może raczej oczywista korelacja między takimi zmiennymi, jak niechęć do zajęcia stanowiska i powolne obumieranie jeszcze niedawno mocno trzymających się redakcji?

Na pewno istnieje zależność przyczynowa między dwoma tekstami „dla rozruchu” opublikowanymi w „Witrynie” (Joanna Wojdowicz, INNEGO KOŃCA ŚWIATA NIE BĘDZIE oraz Agnieszka Kozłowska, W KILKU ZDANIACH...). Rozruch zaowocował kilkoma zaledwie odpowiedziami, lecz nie poddajemy się i czekamy na kolejne.

Najmocniejszym uderzeniem, choć uderzeniem w pewnym sensie lirycznym, jest wypowiedź Doroty Buchwald. Po pierwsze, „o czym to świadczy, że trzeba tłumaczyć i usprawiedliwiać fakt istnienia czasopism poświęconych czy też dedykowanych teatrowi? Jak wyjaśniać rzeczy oczywiste? Na przykładzie szczoteczki do zębów? Też można bez niej żyć (…), ale wtedy w ogóle niewiele będzie do życia potrzebne”. Po drugie, Buchwald wymienia większość czasopism teatralnych wydawanych w Polsce: „Dialog”, „Teatr”, „Didaskalia”, „Notatnik Teatralny”, „Scena”, „Teatr Lalek”, „Pamiętnik Teatralny”, można je policzyć na placach u obu rąk. Cóż to znaczy dla 40 milionów społeczeństwa?

Jerzy Limon, odpowiadając na nasze pytanie o potrzebę istnienia czasopism teatralnych, skupia się na krytyce krytyki, tj. ma wiele zastrzeżeń do poziomu i rzetelności recenzji publikowanych na łamach pism teatralnych. Jest dla niego jednak sprawą oczywistą, że te czasopisma muszą istnieć, tak jak musi istnieć teatr.

Krzysztof Bizio przyjmuje odmienną, bo osobistą perspektywę. W kilku zdaniach pisze o swoim przywiązaniu do przez lat z kolekcjonerskim zacięciem zbieranego „Dialogu”. Są przecież i tacy, którzy na czasopismach teatralnych wyhodowali swoją miłość do teatru – teatru, do którego nie tylko się chodzi, ale o którym się rozmawia, o który warto się spierać. Czasopisma teatralne to dla Bizia przestrzeń, w której tropi się teatralność widoczną w codziennym życiu. Widoczną, lecz nie gołym okiem – czasem trzeba, by ktoś pokazał nam ją palcem.

Tadeusz Nyczek chętnie przyjął zaproszenie do dyskusji, w końcu czasu nie znalazł, lecz w pierwszym mailowym kontakcie zareagował dość radykalnie: jego zdaniem jedyną sensowną odpowiedzią jest dobitne i zdecydowane „tak!”. Dopowiem co nieco za nim, podkreślając jednak, że nie są to jego literalne słowa, ale moja interpretacja. Perspektywa, którą zamarkował, jest prosta: żyjemy w wolnym, demokratycznym kraju, jeśli ktoś chce mieć czasopismo teatralne, nikt mu nie powinien tego zabraniać. Ale – co za tym idzie – jest jego prywatną sprawą, czy będzie miał środki finansowe, by to pismo prowadzić na przyzwoitym poziomie. Trzeba się podporządkować prawom rynku: jeśli redaktorzy nie mają pomysłu na zdobycie pieniędzy, naturalne jest, że pismo upada i nie ma co rozdzierać szat, że państwo miłosiernie nie wyciągnęło pomocnej dłoni. C’est la vie!

Grzegorz Kondrasiuk zamyka mi swoją dygresją usta. Po lekturze przytoczonej przez niego historyjki z życia wziętej wiem, co czuje ryba brutalnie wyrzucona na brzeg. Rzuca się po piasku, ale równocześnie zdycha ze śmiechu… Niestety, trochę podobnie bywa ostatnio z redaktorami naczelnymi czasopism kulturalnych (i teatralnych).

Joanna Wojdowicz

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
NATURA WYNATURZEŃ
„TYGODNIK POWSZECHNY”: NA PRZEKÓR INFLACJI SŁÓW
SPAL ŻÓŁTE KALENDARZE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt