nr 24 (250)
z dnia 20 grudnia 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Na początek pozwolę sobie wiernie przytoczyć anegdotę opowiedzianą w Moim Znaku przez Jerzego Illga. Gdy do Polski przyjechał cesarz Japonii, postanowiono w Krakowie zorganizować spotkanie z polskimi noblistami, których chciano pokazać w roli skarbu narodowego. „Szymborska – zgodnie z deklaracją, że nie dopuści do tego, by zamiast ją odwiedzać, zwiedzało się ją – odmówiła stanowczo. Cała nadzieja pozostawała w Miłoszu. Ten jednakże – zmęczony występowaniem w roli narodowego pomnika – także nie chciał słyszeć o spotkaniu. Zrozpaczony rektor Ziejka, współodpowiedzialny za organizację wizyty cesarza, wysłał zatem do Miłosza Bronisława Maja, obarczając go państwowej wagi misją i wyposażając we wszelkie pełnomocnictwa. Ale i Maj nic nie wskórał, chociaż, dalibóg, bardzo się starał. Gdy Miłosz definitywnie odmówił, zdesperowany Bronek użył ostatecznego argumentu: »Ale panie Czesławie, to byłoby spotkanie z istotą boską!«. – »A czy cesarz o tym wie?« – zapytał Miłosz”.
Lubię tę historię, gdyż odsłania pewien paradoks mojego rozumienia Miłosza. Kiedyś przeczytałabym tę odpowiedź – podszytą sarkazmem i autoironią – jako dowód megalomanii i zupełnego braku dystansu do siebie. Nie najlepsze miałam mniemanie o Miłoszu, pomnikowość przesłaniała mi nie tylko człowieka, ale i poetę; nie czułam też za grosz zaufania do polonistów wypowiadających się na jego temat z admiracją. Naukowy komentarz to jedno, ale publicystyczna czy też wspomnieniowa relacja rządzi się zupełnie innymi prawami, bałwochwalczy zachwyt (jak o nim myślałam) może tu tylko zaszkodzić. Dopiero uważne wczytanie się w eseistykę odsłoniło mi innego Miłosza, tj. Miłosza pęknięć i antynomii.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że mimo iż przezwyciężyłam swoją niczym nieuzasadnioną niechęć, hasło „Miłosz – pięć lat po śmierci” [zamieszczone na okładce „Dekady Literackiej” 4 (236) 2009] przypomniało tamtą awersję nazbyt wymownie. Przeczuwałam, że nowy numer pisma okaże się koturnowy i nudny. Z pokorą jednak przyznaję, że nie miałam racji. Ostatnia odsłona „Dekady” jest jedną z ciekawszych znanych mi prób zmierzenia się z literackim mitem. Jeśli zaś uważam, że zakończyła się ona zdecydowanym sukcesem, to jego źródła widzę przede wszystkim w dwóch prostych zabiegach. Po pierwsze: Miłosza nie zatrzaśnięto w stereotypach, kategorycznie odcięto się od bardziej subtelnych i wyrafinowanych dążeń, mających na celu udowodnienie po raz kolejny, że Miłosz wielkim poetą był. Po drugie: nowe wydanie „Dekady” nie jest zapisem afirmacji. Numer z założenia jest wielogłosowy, dano szansę wypowiedzenia się także tym, którzy do Miłoszowej tradycji w żaden sposób się nie poczuwają lub też otwarcie się jej przeciwstawiają. Nadało to całości pożądaną dynamikę.
„Dekadę” otwiera dyskusja: Jednym kopnięciem strącony w limbo? O recepcji Czesława Miłosza w latach 2004-2009. Zabierają w niej głos ci, którzy do Miłosza przyznają się otwarcie (Andrzej Franaszek, Jerzy Illg, Marta Wyka i Joanna Zach), a moderuje rozmowę Aleksander Fiut. Zaskakuje ona odbiorcę, gdyż – tak jak cały numer – opiera się na trzeźwych konstatacjach. Postawione w tytule debaty pytanie nie jest czczą prowokacją, która ma zostać natychmiast stłumiona przez pokorne powtarzanie, że „ależ skądże, przecież z Miłosza my wszyscy”. Punktem wyjścia jest tu rzeczowa obserwacja, jasno wykazująca, że twórczość Miłosza mniej jest dziś obecna w dyskursie publicznym niż można by się spodziewać. Rzadko się ją czyta, w niewielkim stopniu staje się ona tradycją żywą i dyskutowaną, a więc nie jest też istotnym punktem odniesienia dla literatury najnowszej.
Mija się z celem referowanie tu poglądów poszczególnych dyskutantów, warto jednak wydobyć myśl przewodnią z ich rozmowy – czyli pytanie o to, czy literacki czyściec, do którego trafił Miłosz, to w jego przypadku tylko stan przejściowy i z czego ten stan wynika? Dodajmy, że każda dyskusja o autorze Ziemi Ulro prowokuje do namysłu nad kondycją współczesnej literatury polskiej. Temat ten rozwija się na ogół na marginesie, tym razem jednak z premedytacją sytuuje się go w centrum. Dyskusja o Miłoszu w „Dekadzie” jest jednocześnie dyskusją o trafności pewnych rozpoznań, dziś już należących raczej do porządku historii literatury niż do żywej krytyki literackiej (jak np. opozycja Miłosz – Przyboś, sformułowana przez Jana Błońskiego). Jest jednak również opowieścią o tym, jak się ta najnowsza literatura polska zmienia na naszych oczach. Głosy dyskutantów idą tu w różne strony. W części z nich przeważają opinie o triumfie poezji lingwistycznej, co skazuje linię Miłosza na pewne przemilczenie. Inni wskazują na zmianę relacji między starym mistrzem a jego następcami; zmianę radykalnie podważającą tradycyjny model i niepozostawiającą miejsca dla mistrzów w dawnym rozumieniu. Jeszcze inni wskazują na nieufność, jaką budzi u potencjalnych kontynuatorów styl wysoki, na nie najlepsze obecnie notowania klasycyzmu.
W dyskusji porusza się również znaczący wątek, który nazwałabym „niedoczytaniem Miłosza”. Otóż do tego stopnia postawiono go jako poetę na piedestale, iż z rzadka tylko udaje się rozbić stereotypowe widzenie jego twórczości. Nie bez powodu Aleksander Fiut domaga się nowego pokolenia interpretatorów, którzy będą w stanie zadać nowe pytania, zastosować odmienne metodologie. Rozmowa w „Dekadzie” otwiera oczy na tematy przemilczane bądź pomijane z premedytacją, zwłaszcza gdy współczesna poezja nie jest gotowa podjąć ich na szerszą skalę (jak w przypadku problematyki religijnej czy metafizycznej). Inne jednak wynikają z przeoczenia: satyra bądź też humor, nieraz sarkastyczny, umiarkowanie godzi się ze skostniałym wizerunkiem wieszcza. Łatwiej je pominąć, uznać za niebyłe.
W najbardziej zdecydowany sposób pytanie o to, co w Miłoszu wciąż aktualne i nowoczesne, stawia Marta Wyka w szkicu Dzieci i wnuki Miłosza. Czyta ona i komentuje przede wszystkim historyków literatury oraz krytyków literackich (raczej należących do pokolenia dzieci Miłosza niż wnuków – do tych drugich odnosi się z większym dystansem); jej tekst jest zapisem lektury pokoleniowej, ale wskazuje też, jak splatają się z nią dokonywane wybory estetyczne. „Interesuje mnie jednak – pisze Wyka – nie tyle recepcja dzieła Miłosza, bo tę opisać stosunkowo łatwo, ile raczej próbuję z niej wydobyć […] pewne znaczące sygnały wskazujące kierunek zmian, jakie musiały nastąpić i następowały w kulturze”. Wyka zastanawia się więc także nad tym, czy projekt nowoczesności – takiej, jaką widział ją i chciał widzieć Miłosz – ma dla nas dzisiaj zastosowanie? Czy da się zaktualizować tradycje, które Miłosz wywyższył – między innymi Oskara Miłosza, Swedenborga czy Simone Weil – i czy mają one jeszcze znaczenie? Czy wreszcie wolno uznać, że jego towarzyszenie współczesności do końca zachowało świeżość i odkrywczość?
Wyka widzi w Miłoszu człowieka żywiołowo przejętego przemianami zachodzącymi w literaturze i kulturze „późnej modernitas (a nawet postmodernistycznego przełomu)”. Stwierdzenie to byłoby trywialne, gdyby nie podstawowe zastrzeżenie: jest on wszakże w pewnym sensie świadkiem wieku, przez dziesięciolecia świadomie śledził zachodzące procesy i próbował się do nich ustosunkować tak w swojej twórczości poetyckiej, jak i w szeroko rozumianej eseistyce. Podstawowe pytanie, jakie można mu postawić, brzmi następująco: „Chciał w nich [przemianach – M.Sz.] uczestniczyć, to pewne, na ile zaś mu się to udało?”. Jaka jest – powtarza Wyka za Piotrem Śliwińskim – „racja Miłosza” i co możemy z nią zrobić?
Odpowiedzi szuka krakowska badaczka w odczytaniach twórczości poety, zastanawiając się nad tym, jakie elementy z niej aktualizowano. Mówiąc inaczej – jakie projekty nowoczesności snuto na marginesie Miłosza? Zarysowuje przejście od zachwytu nad Miłoszem-poetą do refleksji nad Miłoszem-myślicielem. Śledzi interpretacje „dzieci”, którym ton nadał pierwotnie Jan Błoński i przeciwstawia im zasadniczo uproszczone odczytanie „wnuków”, którzy nie wgłębiają się w sprzeczności i subtelności. Pokazuje, w jaki sposób Miłosz stawał się patronem lektur trudnych ze sobą do pogodzenia. Lektur, które w najbardziej radykalnej formie – dla Wyki punktem odniesienia jest tu przede wszystkim Ryszard Legutko w Eseju o duszy polskiej – stać się miały zawłaszczeniem jego myśli, niewiele mającym już wspólnego z literaturą.
Świeże podejście do noblisty, widoczne w układzie całego numeru, wzmocnione zostało poprzez publikację nieznanego tekstu jego autorstwa. „Dekada” proponuje czytelnikowi Elegię – wspomnieniowy szkic Miłosza, powstały po śmierci jego matki, Weroniki z Kunatów Miłoszowej, która zmarła na tyfus pod koniec 1945 roku. Gdyby była to tylko autobiograficzna glosa, esej ten nie miałby szczególnego znaczenia. Tymczasem pokazuje on Miłosza, który jest mi najbliższy: bezkompromisowego i mającego odwagę myśleć o tematach ważnych. W tym przypadku – o polskości, o tym, co się składa na polską duszę, czy też bardziej precyzyjnie – czego tej duszy brak.
„W ciągu tylu lat zadawałem sobie nieraz pytanie, jak to się dzieje, że naród polski, posiadający wiele cnót, ma tak twarde serce. Może nie twarde serce, ale jakąś beztroskę wobec ludzkich losów, brak zabiegania o polepszenie doli słabych, bezbronnych, maluczkich. Brak mu tego, co bodaj Czesi nazywają humanitność, i właśnie ten brak bywa źródłem politycznych błędów”. Korzystając z tej kategorii, proponuje Miłosz ponowne przemyślenie kampanii wrześniowej, postawy Polaków wobec Żydów w trakcie okupacji, wreszcie – sensu powstania warszawskiego. Włączenie tego tekstu do numeru nie jest przypadkowe: raczej otwiera on dyskusję niż ostatecznie cokolwiek rozwiązuje i zamyka.
Rozczarowuje natomiast blok wypowiedzi poetów i krytyków literackich młodego oraz średniego pokolenia, których zapytano o to, jaka jest ich zdaniem poezja polska po Miłoszu i czy nadal można mówić o Miłoszowym biegunie literatury polskiej. Niedosyt rodzi się nie tyle z powodu niewielkiego odzewu twórców (krytycy reprezentowani są tu zdecydowanie silniej), co w wyniku pewnej miałkości wypowiedzi i monotonności wielogłosu. Nie nuży powtarzalność (większość o istnieniu owego bieguna wypowiada się sceptycznie), lecz sam sposób, w jaki zabiera się głos. Uderza to, jak często przeważa w tych tekstach konieczność kategorycznego samookreślenia się: Miłosz jest punktem odniesienia, który trzeba przezwyciężyć, aby zacząć mówić we własnym imieniu. W krótkich notach doskonale widać, jak bardzo skrępowani bywają wypowiadający się autorzy; jak ich ten Miłosz mimowolnie dławi, nawet wtedy, gdy jedynym tego śladem jest bardzo krytyczny komentarz. Dobrą ilustracją traktowania poety jako swego rodzaju przeszkody jest dla mnie sformułowanie pojawiające się w wypowiedzi Piotra Michałowskiego, który Miłoszową linię poezji przyrównuje do „ledwie przedeptanej leśnej ścieżki”. Tyleż to może efektowny obraz, co – w moim odczuciu – wyraz pewnej bezradności, która każe krytykowi przesłonić własną niepewność sugestywną metaforą.
Redakcyjna dyskusja o Miłoszu o wiele jest zatem ciekawsza i głębiej uargumentowana niż zebrane głosy, które mają oddać mozaikowy obraz poezji współczesnej. Także dlatego, że brakuje w nich wskazania tradycji pozytywnej, do której konstruktywnie literatura ta mogłaby się odnieść. Nieśmiało przywołują rozmówcy poetów lingwistycznych, unikają jednak konkretów, migają się od podawania nazwisk. Tymczasem warto byłoby się pokusić o odpowiedź na pytanie: jeśli uznamy, że linia Miłosza straciła dziś znaczenie, tym samym zaś sceptycznie odniesiemy się do możliwości podjęcia tradycji klasycystycznej, to co obecnie przesądza o kształcie polskiej poezji i czy da się ją sprowadzić do jednej czy kilku wyraźnych dominant? To jednak byłby temat na kolejną odsłonę „Dekady”.
Zbigniewa Herberta zawłaszczyła sobie ideologicznie prawica. Życiorys Miłosza bardziej jest zagmatwany, jego wybory mniej oczywiste, ale przez to też i mniej podatne na tego typu manipulacje. Trudno sobie wyobrazić Miłosza jako patrona określonej frakcji politycznej, dużo łatwiej zobaczyć go w twardej skorupie narodowego wieszcza; wieszczom zaś nie zadaje się już żadnych pytań. Cieszę się, że „Dekada” tak otwarcie porusza problem aktualności Miłosza, nie pozwalając, aby zastygł w jednej tylko pozie. Mam cichą nadzieję, że obchody Roku Miłosza w 2011 przebiegną w klimacie żywiołowej dyskusji (kontynuującej idee podjęte na łamach „Dekady Literackiej”), że nie będziemy świadkami jeszcze jednego procesu kanonizacji.
Omawiane pisma: „Dekada Literacka”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt