nr 13 (239)
z dnia 5 lipca 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
„Cóż, praca z płacą jedną idzie drogą,
wie to jednako wieszcz, krawiec czy anioł.
Wyborny majster zawsze bierze drogo
i tylko lichy partacz robi tanio,
a lichy partacz jest rynku zakałą,
co się już nieraz w życiu okazało.”
Konstanty Ildefons Gałczyński
O pieniądzach najwięcej mówią ci, którzy mają ich najmniej. Tym bardziej więc trafiony jest pomysł z tematycznym numerem „Dekady Literackiej” [nr 1-2 (233-234) 2009: „Forsa wprawia w ruch ten świat”], w całości poświęconej związkom literatury i literatów z pieniędzmi. Jak pisze w ostatnim (nr 26/2009) „Newsweeku” Piotr Bratkowski, po dwudziestu latach polskiej transformacji widać, że „obok ekspracowników pegeerów jej największymi przegranymi są pisarze. Tak jak robotnicy rolni z państwowych gospodarstw zderzyli się z rynkiem i to zderzenie okazało się dramatyczne w skutkach”. Dalej przyznaje Bratkowski, że w sensie materialnym niektórzy pisarze radzą sobie całkiem nieźle i sformułowanie to należałoby skonkretyzować: „niektórzy”, czyli kilkunastu lub – według bardziej optymistycznych założeń – kilkudziesięciu twórców. Nie ma jednak co narzekać w tym momencie na finansową nędzę rodzimych pisarzy (że o krytykach literackich nie wspomnę...). Jedno nie ulega wątpliwości: kto chociaż raz miał przyjemność bawić się z przedstawicielami naszego literackiego światka, wie dobrze, że niekoniecznie są oni gentlemanami. I nie mówię wcale o alkoholu czy relacjach z kobietami; idzie o sprzeniewierzenie się powiedzeniu, zgodnie z którym gentlemani nie rozmawiają o pieniądzach. Literaci o pieniądzach potrafią i chcą rozmawiać. Oczywiście, głównie dlatego, że ich nie mają. A ewidentnym dowodem na te ich werbalne umiejętności jest najnowszy numer krakowskiej „Dekady Literackiej”.
Poszczególne artykuły, szkice i wspomnienia można by podzielić na dwie główne części: teksty o pieniądzach literatów w PRL-u oraz teksty o pieniądzach literatów dzisiaj (i, ewentualnie, wczoraj oraz jutro). Do pierwszej grupy tekstów należy przede wszystkim otwierający „Dekadę” szkic Marcina Króla o Intelektualistach i pieniądzach w czasach PRL-u, z którego dowiemy się na przykład, że pieniądze są niezbędne, że przed 1989 rokiem wszystkie pieniądze (z wyjątkiem zagranicznych!) były państwowe, że olbrzymia większość osób otrzymywała od państwa pensje, jak również korzystała z rozmaitych udogodnień, takich jak wczasy, służba zdrowia czy bony na węgiel. W dalszej części dokonuje Król kolejnego odkrywczego spostrzeżenia, a mianowicie dzieli intelektualistów na dwie grupy: „tych, którzy mieli państwową posadę, i tych, którzy jej nie mieli”. Co więcej, władze komunistyczne szanowały i doceniały intelektualistów i – poza biedującymi w owym czasie redaktorami „Tygodnika Powszechnego” (ci, notabene, i dzisiaj nie należą do krezusów) – nie szczędziły im licznych przywilejów, a także atrakcyjnych honorariów. Ponoć, twierdzi Król, poza autorami krakowskiego tygodnika i kilkoma osobami z głębokiej prowincji, które nie bardzo chciały, by się władze ich stanem majątkowym zajęły, „wszyscy intelektualiści mieli dość pieniędzy”. Takich rewelacji i rewolucyjnych spostrzeżeń w tekście Króla odnajdziemy jeszcze trochę (wspomnę choćby kolejny podział: na intelektualistów partyjnych i bezpartyjnych), ale przeczytajmy go choćby po to, by za chwilę posłuchać kolejnych autorów wspominających swoje relacje z pieniędzmi w PRL-u (Bogdan Rogatko, Teresa Walas, Jerzy Mikułowski Pomorski, Leopold Neuger, Marek Skwarnicki, Marta Wyka).
Po lekturze wszystkich głosów muszę zauważyć, że szczególnie zastanawia nostalgiczny ton tych tekstów – choć autorzy nie kryją się ze swoimi antykomunistycznymi przekonaniami, wspominają o mękach i udrękach przeklętej komuny, to co chwilę pojawiają się również nuty bardziej optymistyczne, specyficzne tęsknoty, sentymenty oraz stały refren: „jednak nie było tak źle, bo”. A nie było, chociażby dlatego, że książki kosztowały w tamtych czasach zdumiewająco tanio. Nie było, bo – jak piszą kolejni autorzy – od najmłodszych lat udzielało się całkiem nieźle opłacanych korepetycji (Neuger: „dorabiałem sobie korepetycjami, które przynosiły spore dochody. Gigantyczne dochody! Zwłaszcza gdy się nie ma większych potrzeb: kupowałem książki, ot i całe moje dolce vita”). Nie było, bo „problem pieniędzy” oficjalnie przecież nie istniał – pieniądz a priori nie miał znaczenia w komunistycznym raju. Nie było źle także dlatego, że jeśli już można było zarobić na krytyce literackiej czy pisarstwie akademickim, to bardziej wtedy niż dzisiaj. Teresa Walas pisze w szkicu Pieniądze, czyli wzajemny brak miłości, że drukując recenzje i szkice w kilku pismach oraz przygotowując recenzje wewnętrzne dla wydawnictw, udawało się jej co najmniej zdublować ówczesną (co prawda – niewielką) pensję uniwersytecką. I dalej: „Największe w życiu – relatywnie – pieniądze zarobiłam na posłowiu do Macierzy Rodziewiczówny […]. Ponieważ czas naglił, a ja wciąż się z różnych względów wahałam, wydawnictwo ostro podbiło stawkę honorarium, tak że potem za te pieniądze kupiłam sobie meble. Za wydaną w uwolnionej od socjalizmu Polsce pracę habilitacyjną mogłam sobie już kupić jedynie przejściowy płaszcz”. Marcinowi Królowi przyznana w czasach PRL-u nagroda Kościelskich pozwoliła z kolei na kupno „chałupy na mazowieckiej wsi”. Leonard Neuger we wspomnieniu Żadne pieniądze wprost przyznaje: „Byłem bogatym człowiekiem, i, wbrew ideologom ascezy, byłem wtedy szczęśliwy. Niestety, nie trwało to długo, skończyło się mniej więcej 35-40 lat temu”.
Niesłabnące wpływy owych ideologów ascezy są kolejną charakterystyczną cechą zamieszczonych w najnowszej „Dekadzie Literackiej” tekstów – chyba każdy z autorów choć raz wspomina o „problemie pieniędzy” czy „problemie z pieniędzmi”. Do tego jeszcze dochodzi trudność z pisaniem na ten temat – pieniądze interesują nas wszystkich bez wyjątku, więc trudno będzie w tej kwestii odkryć Amerykę (tu podam przykład artykułu Króla, ale też – sięgając dalej – Pieniądza na przełomie wieków Jarosława Urbaniuka, Daniela Odiji czy Piasku i lodu Ignacego Karpowicza, który wybrania się przynajmniej własną szczerością, stwierdza bowiem, że nie ma o pieniądzach zbyt wiele do powiedzenia oraz że „do wniosków żadnych nie doszedłem”), lecz jest to też jeden z naszych narodowych tematów tabu. Gentlemani nie rozmawiają o pieniądzach. Pisarze nie powinni tym bardziej (Mariusz Sieniewicz: „Jako tzw. »piśmienny twórca« powinienem mieć ex definitione pieniądz w głębokiej pogardzie”). A pierwszy milion trzeba ukraść. Rozmowa o pieniądzach jest więc albo zbiorem powiedzonek i przysłów, zlepkiem stereotypów, albo wiecznym lamentem, nieustającym narzekaniem i porównywaniem wielkości własnych debetów (bo przecież nie wypada się chwalić zwyżką na koncie, szczególnie w czasach kolejnego wielkiego kryzysu, prawda?). Świetnie te wszystkie problemy z pieniędzmi i pisaniem o nich wychwytuje w Schizofrenii pieniądza Mariusz Sieniewicz: „Umówmy się: pod wieloma względami z pieniędzmi jest jak z seksem. Każdy może całkiem swobodnie pływać w morzu konfabulacji, czuć się fachowcem, ekspertem, bliskim znajomym Rockefellera i Gatesa, ponieważ sfera werbalna i gawędziarstwo potrafią przesłonić wszelkie klęski i debety na bankowych kontach”. Sieniewicz twierdzi również, że łatwiej powiedzieć coś odkrywczego i oryginalnego na temat Lokomotywy Tuwima niż pieniędzy. Ba, łatwiej nawet przetłumaczyć i zinterpretować Finnegans Wake Joyce’a! Słusznie zauważa też autor Rebelii, że istotą pieniądza jest „zadziwiająca przystawalność stereotypu do stanu faktycznego”. Takich frapujących spostrzeżeń w szkicu Sieniewicza znajdziemy dużo więcej („Mówienie o pieniądzach jest jednym z najbardziej konserwatywnych i niezmiennych dyskursów. Jeśli Lyotard przekonywał, że żyjemy w czasach upadku metanarracji, to w kwestii pieniądza – mylił się. Pieniądz pozostaje wielką opowieścią i ponowoczesne czasy nie naruszają jej siły.”) i choć sam autor zastrzega, że z oryginalnością będzie na bakier, nie warto mu wierzyć. Polecam również Państwa uwadze rozważania Sieniewicza na temat tytułowej schizofrenii pieniądza – idzie mianowicie o dwa różne rodzaje pieniądza: nostalgiczny, dziecięco zmitologizowany pieniądz socjalistyczny oraz pieniądz dzisiejszy, kapitalistyczny.
Z innych tekstów w numerze warto przeczytać jeszcze o Prywatnej inicjatywie w czasach PRL-u (Bogdan Rogatko), Zakopanych dolarach Marty Wyki czy Hot-dogu francuskim po warmińsku, którym częstuje nas – przy okazji opowiadając interesująco o Olsztynie – Tomasz Białkowski. Edward Pasewicz w Kaska, forsa, diengi… mówi o swoim okrutnym i wąsatym właścicielu kamienicy oraz nie mniej pazernej gazowni i elektrowni, a Tomasz Cieślak-Sokołowski w Kwotach i kwitach odpowiada na pytanie, ile kosztowała Ziemia jałowa Eliota (a tym samym przedstawia nierozwiązywalną sprzeczność elitarnej sztuki uwikłanej z konieczności w prawa kapitalistycznego rynku). Znudzonych już wystarczająco pieniężnym tematem odsyłam – jak zwykle – do działu recenzji (tym razem m.in. obszernie o Wietrze i pyle Konwickiego oraz o wspomnieniach o Poświatowskiej) oraz do stałego działu Camera Obscura Henryka Markiewicza, w którym autor punktuje wszelkie błędy, wpadki i głupstwa popełnione przez naszych dziennikarzy, recenzentów i naukowców. Polecam również lekturę Pisarzy w trybach bezpieki Bogdana Rogatki, który dwie ostatnie książki Joanny Siedleckiej przybliżył aż na 10 stronicach. To i tak za wiele dla tych, którzy nie zamierzają czytać wyżej wymienionej autorki.
PS „Dekada Literacka” kosztuje 10 zł. A powyższe omówienie napisane zostało tak z miłości do literatury, jak i do pieniędzy. Choć literatury mam w domu dużo więcej.
Omawiane pisma: „Dekada Literacka”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt