Witryna Czasopism.pl

nr 20 (222)
z dnia 20 października 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

GDZIE JEST WYJŚCIE Z PASAŻY?

1.

Redaktorzy „Res Publiki Nowej” zamierzali chyba dorzucić swoje pismo do rozprutego już worka z numerami tematycznymi czasopism, poświęconymi problematyce przestrzeni i miasta; podejrzewam też, że ich głos miał być odrębny i szczególny. A jednak muszę stwierdzić, że drugi tegoroczny numer „Res Publiki Nowej” [3 (193) 2008] bardzo łatwo można odczytać wbrew intencjom jego twórców. Worek urbanistyczny na naszym rynku naprawdę się rozpruł: nie wiem, czy to tylko szczęśliwa koincydencja, czy też wynik zapatrzenia się na redakcje, które jako pierwsze wystartowały w peletonie, ale w przeciągu roku ukazały się: 'miejski' „Czas Kultury”, „Res Publica Nowa” właśnie, wyszedł kolejny numer „Autoportretu”, gdańsko-stambulskim porównaniom oddali się twórcy „Przeglądu Politycznego”, a oprócz tego wydano dwa solidne tomy lubelskiego tryptyku poświęconego Czechowiczowi. Powinno to sprowokować do postawienia wstępnych diagnoz nie tylko dotyczących polskiego czasopiśmiennictwa i lęku przed wpływem ze strony innych redakcji, tudzież przyjmowania tegoż wpływu z otwartą przyłbicą, ale na temat kondycji myślenia o mieście w szeroko pojętej humanistyce.

Dysponujemy obecnie dwoma językami, za pomocą których możemy myśleć o mieście i generować teksty poświęcone tej tematyce. Z jednej strony jest to szalenie niemodny język klasycznych dyscyplin związanych z urbanistyką: historii sztuki, urbanistyki, architektury, wreszcie − twardej socjologii. Z drugiej zaś, mamy pewien zasobnik poręcznych metafor i figur, dzięki którym możemy stosunkowo łatwo rozprawić się z każdym miastem, z każdą miejską subtelnością. Użycie obu tych języków wiąże się z pewnym ryzykiem: język dyscyplin tradycyjnych jest specjalistyczny, niesie ze sobą całe mnóstwo interesujących informacji, niemniej jednak dla miejskich dyletantów może być on aż za bardzo precyzyjny (nie każdy chce wiedzieć, według ilu osi podzielone jest rozplanowanie przestrzenne jakiegoś miasta, jak mają się podziały okienne do całości budynku, jakie założenia − polityczne, ekonomiczne czy estetyczne − stały za budową konkretnego osiedla). Używając języka miejskich metafor, popadamy jednak w sferę rozkosznej humanistycznej niedookreśloności, która sprawia, że wszyscy się doskonale rozumiemy, bo odwołujemy się do znanej nam pobieżnie topiki (np. miasto przeciwstawione wsi). Ale nie zapominajmy, że komunikacja ta jest powierzchowna i korzysta z wiedzy, pozwalającej wprawdzie tworzyć ad hoc dowolną ilość tekstów, lecz niemówiących wiele nowego. Inna sprawa, że również język socjologów czy urbanistów może być pozbawiony wysokiej wartości poznawczej i równie gładki jak ogólnohumanistyczne metafory.


2.

Odwołałem się tutaj do hasła topiki − korpusu loci communes, miejsc wspólnych, metafor, obrazów, figur, które przez swoją klarowność i powszechność, zakorzenienie w wiedzy potocznej, pozwalają przeprowadzać argumentację na dowolny temat przy stosunkowo małym nakładzie inwencji. Tadeusz Sinko, próbując nadać „miejscom wspólnym” swojskie brzmienie, starał się wprowadzić w ich miejsce − na szczęście nieskutecznie − termin „oklepanki”. O ile dobrze się stało, że „oklepanki” nie stały się pełnoprawnym terminem technicznym stosowanym w teorii retorycznej, to akurat w kontekście refleksji nad motywem przemierzania miejskich przestrzeni można zrobić z nich wcale ciekawy użytek. Wydobywają bowiem ten aspekt znaczeniowy metaforycznych argumentów, który zasadza się na wyświechtanym znaczeniu, jego spowszednieniu, zużyciu. „Oklepanki” są jak zużyta moneta, której nominału nie podobna już rozczytać.

Chciałbym zapytać, czy taką oklepanką nie stała się figura Baudelaire’owskiego flâneura? Czy ciągłe odwoływanie się do Baumanowskiej „płynnej nowoczesności” nie ma statusu oklepanych monet i obietnic bez pokrycia? Łatwo bowiem pisać w tych kategoriach, ale ta łatwość każe się obawiać, że zabijemy jednostkowe doświadczenie (tekstu lub miasta), że skolonizujemy to, co wyjątkowe, za pomocą ogólnej i mającej uniwersalistyczny charakter teorii. Istnieje ryzyko, że jeśli przyjmiemy optykę Baumanowsko-Benjaminowską, każde miasto stanie przed naszymi oczami jako XIX-wieczny modernizujący się Paryż, a nowoczesność okaże się tak płynna, że nie będziemy w stanie nic o niej powiedzieć.

Diagnoza ta wyrasta z lektury tekstu Małgorzaty Büthner-Zawadzkiej W poszukiwaniu flâneuse. Autorka podejmuje trop żeńskiego podmiotu miejskiego, przy czym odwołuje się właściwie tylko do kontynuatorów projektu Benjamina; próbuje odnaleźć drogę wyjścia z projektu XIX-wiecznego, w którym jedynym wyrazistym żeńskim podmiotem, posiadającym status autonomii i dowolności przypisywany flâneurowi, była prostytutka − przemieszczająca się dowolnie po miejskiej przestrzeni, funkcjonująca poza centralnym nurtem życia metropolii, skazana przez swoją profesję na marginalną egzystencję. Interesujące są wprawdzie subtelności, które Zawadzka próbuje wprowadzić (rozróżnia ostatecznie męskiego flâneura, żeńskiego flâneura i flâneuse), niemniej jednak skłonny jestem odczytywać ten tekst jako dowód wyczerpania się pewnej poetyki, pewnego stylu refleksji nad miastem − właśnie przez mnożenie dystynkcji i zabijanie oryginalności podejścia Benjamina. Najwyraźniej po okresie marginalnej egzystencji na filozoficznym rynku idei nadszedł czas nadmiernej eksploatacji − wybranych zaledwie − wątków i aspektów jego koncepcji; ani jedno, ani drugie nie wyjdzie mu zapewne na dobre. Podobnie zresztą odebrałem zamieszczony w 89. numerze „Przeglądu Politycznego” tekst Doroty Kozickiej Stambulskie pasaże. W jego świetle okazuje się, że za pomocą kategorii pasaży można pisać o każdym mieście, niezależnie od tego, czy tekst będący przedmiotem refleksji krytyka domaga się tego, czy nie. Zachodzi tutaj klasyczny przypadek modelu aplikacyjnego: mamy ciekawą ogólną teorię (tutaj zdecydowanie teorię w bardzo szerokim i nieostrym sensie), dotyczy ona miasta, więc dlaczegóż by nie użyć jej do każdej kolejnej książki o mieście?

Kryzys ten nie ogranicza się tylko do wyczerpania się figury wykreowanej przez autora Kwiatów zła − metaforyczność może, niestety, prowadzić aż do śmieszności, w momencie gdy zaczynamy dokonywać psychoanalizy miasta. Warszawa jest polską metropolią najboleśniej chyba dotkniętą przez historię XX wieku. Okaleczona urbanistycznie, pozbawiona rdzennej ludności, zasiedlona przez ludność napływową, która jakoś musiała się w oferowanej przez stolicę przestrzeni odnaleźć − to wszystko wiemy, a debata wokół Kinderszenen Rymkiewicza raz jeszcze przypomniała nam, jak wielkim cmentarzyskiem jest to miasto. W „Res Publice” tymczasem znajdziemy tekst Nerwica miejska Andrzeja Ledera, w którym autor − filozof i lekarz − próbuje usadowić na kozetce miasto stołeczne i dokonać analizy dręczących ją neuroz. Niedookreśloność, będąca głównym wyznacznikiem poetyki tekstu Ledera, powoduje, że kolejne gesty przez niego wykonane stają się bardzo nieprecyzyjne i nie wiadomo, kto na tej kozetce siedzi: miasto samo czy zamieszkujący je anonimowy tłum; kto przechodzi analizę − straumatyzowane miasto czy znerwicowana społeczność; kto wypiera coś ze swojej świadomości − hipostaza miasta czy jednak ludzie i ich reprezentanci? Leder uderza w kolejną metaforę nowoczesności − bricolage − i próbuje pokazać, że to Warszawa jest przez swoją heterogeniczność, pośpiech, znerwicowanie, naznaczenie traumą, miastem par excellence najbardziej współczesnym ze współczesnych, do tego stopnia, że może się stać nawet figurą ponowoczesnej podmiotowości. W rezultacie jego artykuł staje się nieczytelny i nabiera charakteru grubymi nićmi uszytej fantazji, tudzież wariacji na tematy psychoanalityczne (porównanie pejzażu miejskiego do krajobrazu z marzeń sennych), co nie musi jednak oznaczać, że dowiemy się o Warszawie czegoś, czego nie wiedzielibyśmy już wcześniej. Ot, taka sobie impresja − można czytać, ale równie dobrze można wybrać sobie z jesiennej „Res Publiki” coś innego.


3.

Nie jest jednak aż tak źle z tym numerem, jak mogłoby się wydawać w świetle poczynionych wyżej uwag. Świeży oddech − dosłownie! − przynosi projekt badań Marka S. Szczepańskiego i Joanny Ślęzak-Tazbir, mierzących się z socjologią miejskich zapachów. Temat pozornie wydaje się błahy lub naiwny, ale dzięki niemu przekonamy się, jak bardzo miasta się zmieniają również w sferze zapachowej. Być może dojdziemy też do wniosku, że miarą naszego zakorzenienia w tkance miejskiej jest umiejętność zdefiniowania zapachów tylko jej właściwych − będących efektem działalności przemysłowej na terenie miasta, prywatnego doświadczenia, wyborów tras, jakimi chadzamy, miejsc, które mijamy. Można łatwo ośmieszyć ten pomysł, uznać, że to kuriozum i socjologiczny humbug, ale będzie tak póty, póki nie włączymy tego typu badań w szerszy projekt refleksji nad prywatnym doświadczeniem miasta i „mapowaniem” tkanki miejskiej przez jej mieszkańców. W rezultacie może przecież powstać palimpsestowa struktura, na którą złoży się wiedza nie tylko o tym, „jak lub czym pachnie w jakiej dzielnicy” (przetwórnią, kombinatem, spalinami, specyficzną knajpką w zaułku, wilgocią piwnic...), ale także informacje na temat tego na przykład, jakiej drużynie kibicuje która dzielnica, jaką część miasta postrzega się jako „złą”, a którą jako „elitarną”, „inteligencką”. To mieszanie porządków widać zresztą po odpowiedziach, które uzyskali autorzy od młodych mieszkańców: używali oni określeń nie literalnych („pachnie przetwórnią czegoś”), ale metaforycznych („pachnie biedą”); porządek doświadczenia zmysłowego łączy się zatem z porządkiem rozpoznania własności ekonomicznych danej dzielnicy. Właśnie to przecięcie się różnych poziomów wiedzy może być najciekawszym aspektem badań autorów Miejskiej perfumerii.

Szerszy oddech przynoszą też wędrówki po mieście nieistniejącym: spacer po niewybudowanej Warszawie (Niepowstanie warszawskie Jarosława Trybusia) oraz przekład tekstu Arne Melberga Podróże wyimaginowane (szwedzki literaturoznawca zajmuje się literackimi obrazami miast, w których autorzy tychże literackich obrazów nigdy nie byli). Tym, co spaja te dwa artykuły, jest wyobraźnia. Dzisiejsza Warszawa jest cieniem cienia dawnej Warszawy sprzed 1939 roku, a cieniem tych cieni jest jeszcze projekt nowej zabudowy Warszawy, który nigdy nie doszedł właściwie do skutku. Trybuś przypomina interesujący rozdział modernizacyjnych tendencji w polskiej architekturze dwudziestolecia, pokazuje, jaka Warszawa mogłaby być, gdyby nie wybuchła wojna.

Tymczasem jaka jest, każdy widzi – i, niestety, w swym postkomunistycznym eklektyzmie nie chce szukać porady u sąsiadów zza Odry, nie chce być środkowoeuropejskim Berlinem, woli prowizoryczne planowanie przestrzenne, które będąc prowizorycznym − nie jest planowaniem. O tym między innymi rozmawia Joanna Kusiak z Hartmutem Häußermannem (Europejskie getto); Berlin przeżywa okres drugiej wielkiej przebudowy, który zasługuje na opowieść następcy Alfreda Döblina, natomiast nijakość Warszawy, jej zachwaszczenie − to już raczej podpada pod szkołę Konwickiego i Pilcha. Inne miasta – inne też nimi rządzą narracje...


***

Nie tylko o mieście traktuje najnowszy numer „Res Publiki Nowej”. Warto polecić rozmowę Adama Puchejdy z Piotrem Kłoczowskim, edytorem pism Kota Jeleńskiego (Archiviste), dotykającą istotnego problemu możliwości bycia Polakiem przy jednoczesnym zachowaniu europejskiego oddechu, uzupełnioną przedrukiem pośmiertnego wspomnienia o Jeleńskim pióra Marcina Króla oraz esejem Apokalipsa i perspektywa. Na uwagę zasługuje również obszerny wywiad z wybitnym holenderskim teoretykiem historiografii − Frankiem Ankersmitem (Do kogo będzie należała przyszłość?).

Uwaga na sam koniec: jeśli recenzuje się książkę, wypadałoby podać jej tytuł i autora − tego zabrakło w tekście Pawła Dybla Niemożliwa filozofia polityczna Husserla.

Michał Choptiany

Omówienie pisma: „Res Publica Nowa” nr 3 (193) 2008.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton__CZYTAJCIE UWAŻNIE, BO NIE BĘDĘ POWTARZAŁ!
OFF CZYLI POCZEKALNIA
felieton__WYZNANIA GRAFOMANA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt